Reklama

Jak on mógł mi to zrobić? – powtarzałam, nie wiem który już raz tego wieczoru; Agata nadzwyczaj cierpliwie znosiła to moje marudzenie. Pocieszała, przytulała mnie, dolewała wina i przypominała, że na facetach świat się nie kończy.

Reklama

Niby o tym wiedziałam, ale rozum swoje, a serce swoje. Dla mnie świat właśnie się skończył. Mężczyzna, z którym spędziłam cztery lata, który miał być moim mężem i ojcem moich dzieci, zdradził mnie. I to na wyjeździe integracyjnym!

– Jakie to banalne… – westchnęłam, wydmuchując nos.

– Banalne to będzie, kiedy uznasz, że wszyscy faceci są tacy sami, i w związku z tym pasujesz. Przestaniesz o siebie dbać, przygarniesz kota i zestarzejesz się w samotności – stwierdziła Agata.

– Mam alergię na koty – burknęłam.

Zobacz także

– Ważne, żebyś nie dostała alergii na facetów – pokiwała głową przyjaciółka. – Marek cię zdradził, słusznie zrobiłaś, że go pogoniłaś, czas pomyśleć o sobie.

– Cały czas myślę o sobie. O tym, jaka jestem nieszczęśliwa! – znów się rozryczałam.

– Nie martw się, coś wymyślę, żeby cię z tego wyciągnąć – obiecała przyjaciółka.

I rzeczywiście, przez następne tygodnie intensywnie mnie wyciągała – a to do kina na filmy z gatunku zabili go i uciekł (romantyczne komedie przypominały mi o Marku, więc unikałam ich jak ognia), a to na fitness (nie ma to jak wypocić złość), a to do kosmetyczki („pomyśl, że spotykasz przypadkowo Marka – wolisz wtedy wyglądać tak, żeby pożałował, że cię zdradził, czy żeby się za to rozgrzeszył?”).

To właśnie podczas zabiegu u kosmetyczki – a właściwie u kosmetyczek, bo były dwie, jedna masowała mnie, druga Agatę, przyjaciółka odebrała telefon.

– Co?! Niemożliwe! – wrzasnęła.

Uchyliłam lewe oko i przez chwilę patrzyłam na Agatę. Była podekscytowana.

– Właśnie dostałam pracę! – oznajmiła, kiedy skończyła rozmowę. – Ona naprawdę jest fantastyczna!

Od razu domyśliłam się, kogo ma na myśli

Kilka miesięcy wcześniej Agata wybrała się do wróżki poleconej przez jakąś znajomą siostry kuzynki. I ta właśnie wróżka wywróżyła Agacie zmianę pracy „nim księżyc sześć razy obróci”. Agata w to nie wierzyła, bo w jej branży stracić pracę nietrudno, a znalezienie nowej graniczy z cudem. Mimo to wysłała swojej CV do kilku firm i jedna zaprosiła ją na rozmowę. Poszła na nią bez przekonania, wyszła przekonana – że guzik z tego będzie. A tu proszę, zadzwonili z pytaniem, od kiedy chce zacząć.

– Jak taka fantastyczna ta wróżka, to może i ja bym się do niej wybrała? – zadumałam się. – Przydałaby mi się inspiracja…

– Ja też mogę poprosić o namiary? – spytała pani Jola, kosmetyczka. – Dla mamy – dodała szybko, zerkając na koleżankę.

Wybierałam się do wróżki jak sójka za morze, zmobilizowałam się dopiero, gdy na kolejnej wizycie pani Jola dyskretnie wsunęła mi do kieszeni wizytówkę.

– Otwieram własny zakład – szepnęła.

– Wróżka zapewniła, że mi się powiedzie.

Rany boskie, na pewno zobaczyła tam moją śmierć!

Uznałam, że najwyższa pora, abym i ja dowiedziała się, co mnie czeka w przyszłości. Nie było mi to jednak dane… Kobieta, która otworzyła drzwi, wcale nie wyglądała jak wróżka. Żadnych powłóczystych szat, kwiecistych chust. Ubrana była w czarne legginsy i prostą błękitną tunikę, która – jak się domyśliłam – miała tuszować lekką nadwagę. Włosy związane w kitkę, ślady odrostów, zero makijażu.

Przywitała mnie, wprowadziła do pokoju i zaproponowała kawę.

– Z przyjemnością – odparłam.

Wróżka zniknęła w kuchni, a ja w tym czasie rozglądałam się po salonie, który mógłby zagrać w reklamie pewnej znanej sieci sklepów meblowych. Prawie wszystko było tu czarno-białe. Na białych ścianach wisiały grafiki w czarnych ramach. Na czarnej sofie leżały białe poduchy. Przy białym stole stały czarne krzesła, a w oknach wisiały zasłony w czarno-białe pasy.

Z prawdziwą ulgą spojrzałam na porcelanową filiżankę w drobne różyczki, którą gospodyni postawiła na stole. Usiadłam przy nim, czekając co będzie dalej.

– Proszę przełożyć– wróżka wyciągnęła w moją stronę talię kart.

Zrobiłam, co kazała.

Rozłożyła karty na stole i dłuższą chwilę na nie patrzyła. Ja zaś patrzyłam na jej napiętą w skupieniu twarz.

Nagle wróżka wstała.

– Przykro mi, ale nie mogę pani nic powiedzieć – oświadczyła głosem, którego nie powstydziłaby się królowa lodu.

– Ale jak to? Dlaczego?– spytałam.

Tak czasami bywa… Muszę panią pożegnać – to mówiąc, ruszyła w stronę wyjścia, więc chcąc nie chcąc, poszłam za nią.

– Co pani zobaczyła w tych kartach? – zdenerwowałam się nie na żarty.

– Do widzenia! – odparła.

– Proszę… – spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem. – Coś mi grozi? Umrę?

– Nie – westchnęła wróżka.

– A więc umrze ktoś bliski? – domyśliłam się. – Mama czy tata? – wyszeptałam.

– Do widzenia – warknęła kobieta, popychając mnie w stronę otwartych drzwi.

Ja pomagałam koleżance, Michał pomagał koledze

Na drżących nogach opuściłam niegościnne progi. Zanim wyszłam na ulicę, zdążyłam ułożyć sobie w głowie treść testamentu, który postanowiłam jeszcze tego samego wieczoru spisać, i zadzwonić do rodziców, informując, że nazajutrz wpadnę z wizytą.

– Musimy więcej czasu spędzać razem – powiedziałam grobowym tonem, czym przyprawiłam mamę o palpitację serca.

W połowie stycznia wyjechałam w góry. To był pomysł Agaty, która postanowiła w ten sposób uczcić udany początek nowej pracy. Zabrałyśmy ze sobą Renatę, naszą wspólną koleżankę jeszcze z liceum.

Dużo spacerowałyśmy, plotkowałyśmy i obgadywałyśmy, kogo tylko się dało, wypiłyśmy morze alkoholu i wytańczyłyśmy się za wszystkie czasy. W tym samym pensjonacie wypoczywała grupa narciarzy, z którymi spędzałyśmy wieczory. A Renata nawet noce, bowiem jeden z chłopaków, Piotrek, zwany Piterem, wpadł jej w oko. Z wzajemnością, oczywiście. Tak więc wyjazd był udany i, jak się wkrótce okazało, miał swoje konsekwencje. Konkretnie: trzy.

Pierwszą było zapalenie gardła, które przywiozłam do domu i leczyłam niemal do wiosny. Drugą Marianna, która przyszła na świat dokładnie dziewięć miesięcy później, odbierając Renacie i Piterowi niezależność (a Renacie dodatkowo figurę). Trzecią konsekwencją pamiętnego wyjazdu w góry było poznanie Michała…

Oboje pomagaliśmy przy przeprowadzce – Michał Piterowi, a ja Renacie. I tak zaczęła się nasza znajomość, która niespodziewanie zamieniła się w grzeszny romans. Ja, którą tak bardzo zraniła zdrada, stałam się kochanką żonatego mężczyzny.

Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam się na to zgodzić? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Po prostu stało się.

Kilka razy próbowałam wyzwolić się z tego związku, ale nie dałam rady, jakby łączyła mnie z Michałem jakaś metafizyczna więź, której nie sposób przeciąć. Może to była miłość, może przeznaczenie?

Od początku wiedziałam, że Michał ma żonę, ale oboje unikaliśmy rozmów na jej temat. To było tabu. Dlatego nie miałam pojęcia, jak ma na imię żona mojego ukochanego, czym się zajmuje, jak wygląda ani jak układają się ich małżeńskie relacje. Ona gdzieś tam była, bliżej nieokreślona, do niej wracał, z nią żył, ale tak naprawdę ważne były tylko nasze wspólne chwile.

Zwykle spotykaliśmy się u mnie, czasami razem gdzieś wyjeżdżaliśmy. Jak Michał tłumaczył żonie swoją nieobecność, nie wiem. Przyznaję, zastanawiałam się nad tym, podobnie jak na tym, czy ona się domyśla. Czasem dopadały mnie wątpliwości co do naszego związku, ale nie natury moralnej, bardziej martwiłam się przyszłością.

Co będzie z nami dalej? Jak zachowa się żona Michała, gdy się o nas dowie – bo przecież kiedyś musiało to nastąpić.

Wróżba się spełniła, choć za sprawą Pitera i Renaty

Tamtego dnia Michał miał przyjechać do mnie zaraz po pracy. Przed szóstą zadzwonił, że się spóźni, bo po drodze spotkał szwagra i musi z nim porozmawiać. Zjawił się dopiero przed dziewiątą. Wzrok miał mętny, od razu się zorientowałam, że pił. Usiadł przy stole, ukrył twarz w dłoniach.

Coś się stało? – zaniepokoiłam się.

Dłuższą chwilę milczał, potem podniósł głowę i oznajmił:

– Mojej żonie kompletnie odbiło.

Czekałam, aż powie coś jeszcze.

On jednak milczał.

– Skarbie, chcesz mi coś powiedzieć? – odezwałam się w końcu.

Wtedy zaczął opowiadać.

– Brat mojej żony, Tadek, jest lekarzem. Rzadko się spotykamy, właściwie prawie wcale, tylko na wigilii u teściowej i w Zaduszki przy grobie teścia. Dziś wpadłem na niego przypadkowo, wychodząc z pracy. Zamieniliśmy kilka słów, ponarzekaliśmy na brak czasu i nowe rządy. I nagle, ni z tego, ni z owego, Tadek powiedział coś, co mnie zaniepokoiło. Chodziło o Gośkę… Zacząłem dopytywać, ale coś kręcił, chyba zorientował się, że palnął głupotę. Wziąłem go pod włos, na męską lojalność, zaciągnąłem na wódkę i kazałem mówić prosto z mostu, co jest grane. No i usłyszałem historię, która dała mi do myślenia… Daj się czegoś napić, Dorka, bo inaczej nie przebrnę – poprosił, przerywając nagle.

– Mam tylko piwo – powiedziałam, zastanawiając się, co takiego usłyszę.

Początek zapowiadał się ciekawie. Może żona Michała też miała coś za uszami?

Przyniosłam z kuchni butelkę piwa, szklankę i otwieracz. Michał wypił kilka łyków, po czym nabrał oddechu i oświadczył:

Moja żona jest wróżką!

– Co?! – otworzyłam szeroko oczy.

– To znaczy z zawodu jest tłumaczem niemieckiego, ale oprócz tego wróży z kart. Bierze za to pieniądze, choć nigdzie się nie ogłasza. Przyjmuje właściwie tylko ludzi z polecenia, znajomych znajomych, krewnych królika i takie tam…

Michał znów przechylił szklankę

– Zimą zeszłego roku przyszła do niej potrzebująca – żona tak mówi o swoich klientkach, bardzo atrakcyjna młoda kobieta. Tak Gośka opowiadała Tadkowi, bo ja o tej historii nie miałem zielonego pojęcia. Gośka miała jej postawić kabałę, rozłożyła karty i zobaczyła w nich… mnie.

– Ciebie? – powtórzyłam drżącym głosem.

– Tak, mnie. Zobaczyła, że będę miał z tą kobietą romans. Rozumiesz coś z tego?

– Yhm – mruknęłam, choć tak naprawdę nic z tego nie rozumiałam. – Miałeś mieć romans z jakąś kobietą.

Zawsze uważałem te jej wróżby za dziwactwo, ale ona powtarzała, że ma dar, że musi wypełnić misję. W końcu machnąłem ręką. Co się będę wtrącał, tym bardziej że są z tego całkiem niezłe pieniądze. I to nieopodatkowane – zaśmiał się.

– Co z tym romansem? – przypomniałam Michałowi przerwany wątek.

– Ach tak… No więc Gośka zobaczyła w kartach, że poznam tę swoją kochankę w górach. Tak się złożyło, że zimą zeszłego roku rzeczywiście planowaliśmy z chłopakami krótki wypad na narty. Gośka o tym wiedziała i nie miała nic przeciwko temu, zresztą nie pierwszy raz wybierałem się z tą ekipą. Sami faceci, więc nie miała się o co martwić. Ale nagle zaczęła wymyślać jakieś powody, dla których nie powinienem jechać. Próbowała mi wmówić, że zobaczyła w kartach wypadek. Zapomniała, że na mnie takie rzeczy nie działają. Nie wierzę we wróżby i nie dałbym sobie wmówić takiej głupoty. Ona jednak nie odpuszczała. Nie jedź i nie jedź. A im bardziej tak gadała, tym większą miałem na ten wyjazd ochotę. Uparłem się, że pojadę i koniec.

– Ale jednak tam wtedy nie pojechałeś… – powiedziałam cicho.

– W dniu wyjazdu Gośka niespodziewanie dostała jakiegoś ataku. Zwijała się z bólu, płakała. Kiedy jednak chciałem wezwać pogotowie, zaprotestowała.

– Posłuchałeś jej? – zdziwiłam się.

– Skąd! Była w takim stanie, że nie zwracałem uwagi na to, co mówi. Ale jak pech to pech, rozładowała mi się komórka, a Gośka swojej nie chciała mi dać.

– I co zrobiłeś?

– Zgodziłem się na jej propozycję, że zadzwoni po swojego brata, który, jak już mówiłem, jest lekarzem. Obiecała, że jeśli Tadek uzna, że trzeba dzwonić po pogotowie, to tak zrobimy.

– Chyba też się muszę napić – westchnęłam, czując, że coś mi tu nie gra. – Poczekaj, przyniosę drugie piwo.

– Dla mnie też przynieś! – krzyknął Michał, podnosząc do góry pustą butelkę.

– No i co powiedział brat twojej żony? – spytałam, gdy wróciłam. – Wyrostek czy kamica nerkowa?

– Trzustka.

– Też nieźle.

– Właściwie, jak sobie to teraz przypominam, zaczynam dostrzegać, że Tadek zachowywał się dziwnie. Tak jakoś… nieprofesjonalnie. Dziś wiem, dlaczego! To wszystko było ukartowane. Tadek miał mnie przekonać, że nie mogę wyjeżdżać, bo muszę być przy Gośce, wiesz, na wypadek gdyby atak się powtórzył.

– Aha – kiwnęłam głową; brakujący puzzel właśnie wskoczył na swoje miejsce.

– Nie wyglądasz na zaskoczoną – Michał patrzył na mnie podejrzliwie.

– Ależ tak! – zapewniłam. – Tym sprytnym sposobem żona zatrzymała cię w domu, żebyś nie poznał kobiety, którą w kartach zobaczyła u twojego boku.

– Raczej w moim łóżku – mrugnął okiem.

– Los ją przechytrzył.

– Tak jest! Na kolejnym wyjeździe zamiast tamtej piękności z kart los podarował mi ciebie… To znaczy… No, nie to miałem na myśli… Oczywiście, ty jesteś dla mnie najpiękniejsza, kochanie, chodziło mi tylko o to… Ojej, rozumiesz…

Reklama

Nie słuchałam, co mówi Michał, bo w mojej głowie właśnie rodziło się ważne pytanie: jeśli wróżka wiedziała wtedy, to czy możliwe jest, żeby nie wiedziała teraz?

Reklama
Reklama
Reklama