Reklama

Było zimno, mróz trzymał już od dobrych kilku tygodni, a śnieg nie przestawał padać. Nie pamiętałem takiej paskudnej zimy. Gdybym nie musiał, zbyt szybko nie wyszedłbym z domu. Niestety, w paczkomacie czekała przesyłka i ktoś ją musiał odebrać. Żeby się tam dostać, musiałem zaliczyć mały spacerek – nawet nie pomyślałem, żeby w tym celu odśnieżać auto. Nie, dzięki, do rana i tak znowu byłoby zasypane. Klnąc, na czym świat stoi, wykonałem swoją misję i przemarznięty wracałem do domu.

Reklama

Co za przedziwne spotkanie

Skróciłem sobie drogę przez niewielki park i tam… Tam nagle zamarłem jak trafiony piorunem. Pod wysokimi drzewami spacerowała jakaś kobieta. Nie wiem, skąd się urwała, ale sądząc po ubraniu – z jakiejś karnawałowej zabawy. Miała na sobie tylko długą granatową suknię i niewiele poza tym. Mogłem się nią nie przejmować i zwyczajnie ruszyć w swoją stronę, jednak jakoś nie potrafiłem. Już tak mam, że zawsze muszę się wtrącić… No i nie bez znaczenia był również fakt, że dziewczyna była ładna.

– Halo, proszę pani! – zawołałem, machając do niej ręką. – Co się pani stało?

Natychmiast do niej podszedłem, odruchowo rozplątując szalik i rozpinając płaszcz, którym w razie konieczności zamierzałem ją okryć. Kobieta spojrzała na mnie nieprzytomnie, co upewniło mnie, że nie wszystko z nią w porządku.

– Proszę pani? – powtórzyłem. – Zamarznie pani na śmierć! – rzuciłem przejęty.

Jeszcze raz uważnie mi się przyjrzała, a następnie pokręciła głową.

– Jak to nie?! – wykrzyknąłem. – Mróz przenika aż do kości!

Instynktownie złapałem ją za ręce. Były tak lodowate, że wręcz mnie sparzyły. Wyrwała szybko dłonie z uścisku, jakby przestraszył ją ten niespodziewany kontakt. Przecież to żadna przyjemność być dotykanym przez całkiem obcego faceta.

– Co się pani przydarzyło? Ktoś panią napadł, okradł? – zasypałem ją pytaniami, żeby zatrzeć złe wrażenie. Jednocześnie zarzuciłem na jej ramiona swoje własne odkrycie. – Proszę powiedzieć, zaraz wezwiemy pomoc.

Kobieta była piękna, nie mogłem oderwać od niej oczu

Z początku protestowała, jednak ostatecznie owinęła się moim płaszczem, a ja dygotałem obok niej, nerwowo przestępując z nogi na nogę i próbując zgrabiałymi palcami odblokować telefon. Niestety, w tej temperaturze odmówił posłuszeństwa.

Westchnąłem głośno.

– Mieszkam niedaleko, może pójdziemy do mnie? Stamtąd będzie pani mogła do kogoś zadzwonić – zaproponowałem.

Zdawałem sobie sprawę, jak to brzmi: gdy wieczorem w środku parku facet proponuje gościnę samotnej kobiecie, musi być chorym zboczeńcem, ale naprawdę nie wiedziałem, co robić. Jakoś nie zdarzyło mi się jeszcze spotkanie ze śliczną, roznegliżowaną kobietą w środku zimy. A ta konkretna była piękna. Im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej mnie to uderzało. Blada cera, błękitne oczy, włosy tak jasne, że niemal białe. Podobno ten odcień jest teraz modny, przynajmniej tak tłumaczyła mi siostra podczas niedawnego spotkania, gdy miałem czelność wyśmiać jej spalone rozjaśniaczem włosy…

– Dziękuję, nie trzeba – odezwała się po raz pierwszy kobieta. Miała bardzo cichy, delikatny głos. Zimny wiatr kompletnie go tłumił. – Nie jest mi zimno. Wyszłam tylko na spacer, niedługo wrócę do siebie.

– Ale to żaden problem – nalegałem. – Jeśli tylko czegoś pani potrzebuje, proszę mówić, służę pomocą. Przecież nie mogę pani tak zostawić! – sam już nie wiem, czy chciałem się tylko jej przysłużyć, czy wykorzystać ten pretekst, aby lepiej ją poznać. – Zapraszam do siebie – powtórzyłem.

Jej oczy zamigotały w nikłym blasku jedynej lampy, która znajdowała się w parkowej alejce. Te oczy – poza tym, że urocze – wydały mi się niesamowite. Błyszczały jak kryształki lodu na gałęziach drzew nad naszymi głowami.

– Dobrze – powiedziała.

Skinąłem głową. Odwróciłem się i ruszyłem przodem, by wskazać jej drogę. Cały czas nawijałem jak najęty: chciałem ją uspokoić, zapewnić, że nie mam złych zamiarów. Zagubiony w monologu nie usłyszałem, że na zamarzniętej ścieżce skrzypią kroki tylko jednej osoby – moje. Spojrzałem za siebie i odkryłem, że jestem w parku sam. Mój płaszcz leżał porzucony na najbliższej ławce. Podniosłem go, zszokowany, rozglądając się na boki. Zastanawiałem się, gdzie zniknęła kobieta i jakim cudem udało jej się to tak szybko? Nigdzie nie dostrzegłem najmniejszego śladu po niej, nawet odcisków butów na śniegu. Czy powinienem powiadomić służby, że po parku błąka się zmarznięta kobieta? Przecież nie mogłem tak tego zostawić.

Ostatecznie spędziłem miły wieczór, opowiadając swoją historię funkcjonariuszom policji, którzy patrzyli na mnie, jakbym postradał rozum. Szczerze mówiąc, po takim przemaglowaniu, sam się zastanawiałem, czy śliczna nieznajoma nie była tylko zwykłą halucynacją…

Coś było nie tak

Kobiety nigdy nie znaleziono – o ile w ogóle jej szukano – jednak to nie był koniec tej historii. Bardzo szybko zorientowałem się, że… coś jest bardzo nie tak. To była ostra, naprawdę okrutna zima, ale nawet niskie temperatury na zewnątrz nie wyjaśniały osobliwych zdarzeń w moim domu.

W ciągu kilku dni od spotkania z tajemniczą nieznajomą moje cieplutkie, ogrzewane centralnie mieszkanie zmieniło się w chłodnię. Był to proces stopniowy, którego z początku nie zauważyłem. Miałem akurat sporo pracy przy audycie, wracałem późno i praktycznie padałem na łóżko bez przytomności. A później do rana trząsłem się pod kołdrą. Sądziłem, że to przemęczenie albo przeziębienie, w końcu biegałem po mrozie bez płaszcza. A jednak nie. Dopiero gdy zauważyłem malownicze wzory, jakie mróz wyrysował na moim oknie (w dodatku od środka), zrozumiałem, że nie tutaj leży problem.

Próbowałem wszystkiego, ale za nic nie mogłem wyregulować temperatury w domu – nie dało się tam mieszkać.

– Zadzwoń jeszcze raz do spółdzielni – poradziła siostra. – A potem spakuj się i przyjedź do mnie. Co innego możesz zrobić?

Doszedłem do podobnych wniosków. Jednak było już późno i stwierdziłem, że wytrzymam tę jedną, ostatnią noc.

– Dobra – rzuciłem do słuchawki. – Będę jutro. Liczę na jakiś przyzwoity, domowy obiad – zaśmiałem się. – Gościa trzeba godnie przyjąć!

– Phi, chciałbyś! – prychnęła moja okropna siostra.

Ta noc była zdecydowanie straszna. Uruchomiłem punktowe grzejniki, zbudowałem fort z kołder i koców, a i tak nie zdołałem się rozgrzać. W domu zrobiło się tak zimno, jak na dworze: z moich ust unosiła się para, a sprzęty praktycznie na moich oczach pokrywały się szronem. Jednak nawet nie to było najgorsze. Gdy leżałem, nie mogąc zasnąć, poczułem, że nie jestem sam. Już wcześniej czasami odnosiłem takie wrażenie, ale uparcie je ignorowałem. Po północy jednak wiele absurdalnych rzeczy wydaje się bardziej prawdopodobnych niż za dnia.

– Halo? – rzuciłem w ciemność wbrew zdrowemu rozsądkowi. – Jest tam kto?

A wtedy ciemność zafalowała i spojrzała na mnie błyszczącymi oczami… z kryształków lodu. Zobaczyłem bladą twarz, jasne włosy i szczupłe dłonie. Wiedziałem, że są lodowate… Tak samo jak tego dnia, gdy pierwszy raz ich dotknąłem.

Zerwałem się na równe nogi.

– To ty – rozpoznałem nieznajomą z parku. – Co robisz w moim mieszkaniu?

Popatrzyła na mnie, przekrzywiając w zamyśleniu głowę.

Zaprosiłeś mnie – przypomniała.

– Nie jesteś człowiekiem, prawda?

Pokręciła głową.

– Nikt nigdy wcześniej nie zaprosił mnie do domu – odezwała się. – Nie wolno mi wejść. Mogę tylko zaglądać przez okna.

– Myślałem, że to tylko z wampirami tak działa.

Biorąc pod uwagę okoliczności, byłem zdziwiony, że udało mi się zachować spokój. A może to dzięki niskiej temperaturze… Sam czułem, jak moje reakcje stają się coraz bardziej powolne, myśli nie kleją się w głowie, nie wiem, czy byłbym w stanie jeszcze wstać o własnych siłach. Uświadomiłem sobie, że w mieszkaniu jest za zimno, a ja… zamarzam.

I wtedy nagle wszystko ułożyło mi się w całość. Wiedziałem już, kim jest ta piękna kobieta, której nie szkodzi zimno, i co w pełni oznaczał fakt, że zaprosiłem ją do siebie, a ona się zgodziła. Zainteresowałem ją sobą, więc po mnie przyszła. Pani Zima.

„Zaproszenie nieznajomego poznanego przypadkiem w parku nigdy nie jest dobrym pomysłem – pomyślałem w ostatnim przebłysku świadomości. – I nawet niekoniecznie musi być mężczyzną…”. Nie zamarzłem ani nie umarłem. Moja siostra zdążyła w ostatniej chwili. Męczyły ją złe przeczucia, nie mogła spać. Próbowała dzwonić, ale nie odbierałem, więc wezwała taksówkę. Byłem tak wyziębiony, że niewiele brakowało.

Reklama

Wszystkie moje opowieści o lodowatych kobietach złożono oczywiście na karb gorączkowych halucynacji. Jedyne, czego nie udało się wyjaśnić, to awaria ogrzewania, która magicznie naprawiła się sama z siebie. Pewnie tylko przypadkiem stało się to dokładnie w momencie, kiedy odeszła Pani Zima. Gdy po tygodniu wychodziłem ze szpitala, śnieg już topniał, a w powietrzu czuć było nieśmiały powiew wiosny.

Reklama
Reklama
Reklama