Reklama

To nie jest tak, że kompletnie nic nie pamiętam. Był szok, panika, reakcja, o której nie ma najmniejszego pojęcia ten, kto nie doświadczył podobnego zdarzenia. Mam w głowie strzępy obrazów. Krople deszczu, pracujące wycieraczki, nawet krój kurtki tej dziewczyny, choć nie umiem skojarzyć koloru. Krótka spódniczka.

Reklama

Potrąciłem ją na pasach przy wjeździe do miasta. Czy jechałem za szybko? Być może. Czy wtargnęła na jezdnię? Na pewno. Czy opanowałem emocje? Nie… Czy udzieliłem pomocy? Nie…

W potwornym szoku uciekłem w pobliski las. Porzuciłem auto z kluczykiem w stacyjce. I z pasażerem drzemiącym na tylnym siedzeniu. Twierdził, że się ocknął, wołał mnie, zarejestrował zdarzenie w pamięci, bo choć był pijany, momentalnie wytrzeźwiał. Tylko z mojej świadomości zupełnie uciekło, że wiozę ojca jego własnym autem z pożegnalnej popijawy, którą w podmiejskiej restauracji urządził jego przechodzący na emeryturę przełożony.

Udawała obojętną

Na co dzień cieszyłem się opinią człowieka zrównoważonego. Rozsądek, spokój, racjonalne podejście do życia. Wystarczyła sytuacja graniczna, wstrząs psychiczny i z tej mojej równowagi nic nie zostało.

Z mętlikiem w rozgorączkowanej głowie przebiegłem w lesie chyba kilka kilometrów, zanim ze zmęczenia padłem na ziemię. Gdy pozbierałem siebie oraz myśli i z trudem wróciłem na miejsce zdarzenia, w nikłym świetle porannej szarówki, w okolicy feralnego przejścia dla pieszych, dostrzegłem drobinki z rozbitej lampy, których ekipie sprzątającej nie udało się skutecznie pozamiatać. Nikogo więcej nie było wokół.

Zobacz także

W wynajmowanej kawalerce doprowadziłem się do porządku, bo po nocy spędzonej w lesie wyglądałem jak typek z marginesu społecznego. Chciałam zadzwonić do matki i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie mam przy sobie telefonu. Nie zgubiłem go w lesie, został w samochodzie ojca.

Miejskim autobusem zajechałem do matki pod blok.

– Ojciec po pijaku potrącił dziewczynę – poinformowała mnie bez żadnych wstępów. – Narąbany jak szpadel jechał z imprezy…

Rodzice od dziesięciu lat nie mieszkali ze sobą, żyli w separacji, każde miało swoje życie. Matka udawała obojętną, ale widziałem, że płakała. Bardzo długo.

– Kretyn! Nie mógł cię poprosić o transport? – spytała z wyrzutem. – Co to dla ciebie? Co mu odbiło?! Gdzie on miał głowę?!

– Miał ją na karku – powiedziałem głucho. – Poprosił. Mamo, on mnie poprosił o transport!

– Nie rozumiem… – spojrzała na mnie zdumiona, ale ja nic jej nie tłumaczyłem, tylko bez pożegnania wybiegłem z mieszkania i udałem się prosto na komisariat.

Ojciec wziął winę na siebie

Odmówili mi widzenia z ojcem, stwierdzili, że dopiero jutro. Na korytarzach kręciło się kilku pismaków z lokalnej prasy. Gdyby wiedzieli, że sprawca stoi tuż obok… Rozum radził, że teraz powinienem śledczym opowiedzieć, jak było naprawdę. Zwyciężyło zwykłe tchórzostwo i lęk o własną skórę. Obiecałem sobie w duchu, że wyciągnę ojca z kryminału innymi metodami. Ot, klasyczne oszukiwanie siebie, próba wykreowania się przed sobą na kogoś zupełnie innego, niż się jest w istocie.

Najbardziej w mojej postawie uderzyło mnie to, jak nikłe wrażenie robiło na mnie cierpienie ludzi, którzy stracili córkę i siostrę. Dzień wcześniej wylazł ze mnie szczeniak i panikarz, teraz zimny sukinsyn. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Banał, cytat wyświechtany do granic możliwości, a tu proszę… Właśnie za takie banały dają poetom Nobla.

Dopiero dwa dni później udało mi się uzyskać widzenie z ojcem.

– Mam nadzieję, że nie zrobiłeś nic głupiego – powiedział dziwnie spokojnie, niemal pogodnie.

– To znaczy?

– Że nie oskarżyłeś sam siebie. Uprzedziłem ich o tym…

– Słucham?!

– Powiedziałem im, że mój syn spróbuje wziąć winę na siebie, będzie udowadniał, że to on prowadził auto, spanikował i uciekł. Więc żeby nie dali się nabrać.

Zawstydzony spuściłem głowę.

Był bardziej trzeźwy niż ja kiedykolwiek

– Życie przed tobą, synu – mówił dalej ojciec. – Nie dopuszczę, byś je zmarnował. Ja mam pięćdziesiąt siedem lat, grozi mi raptem dwanaście, wyjdę po pięciu za dobre sprawowanie. Ja już się nażyłem, skorzystałem z większości uroków życia i nie dopuszczę, by moje dziecko najlepsze lata spędziło w więzieniu. Nie ma mowy! O wszystkim pomyślałem…

– Nie pomyślałeś o mnie, tato – w oczach miałem łzy. – Nie pomyślałeś, że najlepsze lata będę spędzał na zadręczaniu się, że wtrąciłem starego ojca do pierdla, w którym gnije, a może nawet umiera. Wyciągnę cię stąd, obiecuję!

– Nawet nie próbuj… Michałku, przesiadłem się na miejsce kierowcy, przypiąłem się pasami i zadzwoniłem na policję. Nie ruszyłem na pomoc tej dziewczynie, bo chciałem pomóc tobie. Wyciągali mnie z auta, a ja udawałem bardziej pijanego, niż byłem w istocie. Niecałe dwa promile. Rozumiesz? Rozumiesz, że zupełnie nic nie zrobisz?!

Faktycznie o wszystkim pomyślał… Na bani był trzeźwiejszy niż ja kiedykolwiek. Jak można do tego stopnia kochać własne dziecko? Nie miałem własnych, nie miałem nawet żony, bo w wieku dwudziestu trzech lat jeszcze nie myśli się o żonie. Ale o ojcu musiałem pomyśleć. Kwota kaucji mnie przeraziła. Takich pieniędzy nie posiadaliśmy. Dalekich krewnych o pomoc nie zamierzaliśmy błagać, bliższych nie mieliśmy.

Czy ja zrobiłbym coś podobnego?

Ojciec dostał cztery lata i utracił prawo jazdy. Nie mam pewności, czy w tak niskim wyroku nie maczał palców jego szef. Co to dla niego? Przychodzę do niego, kiedy tylko mnie wpuszczą za bramy więzienia. W ramach wewnętrznej pokuty zatrudniłem się w schronisku dla zwierząt i spędzam tam każdy weekend i święta, czyli wtedy, kiedy inni chcą mieć wolne. To nie zrekompensuje nikomu krzywdy, ale mi zajmuje czas i głowę czymś, co przynosi obiektywnie dobry skutek.

Reklama

Jestem dogłębnie wdzięczny ojcu, zastanawiam się, czy ja dla własnego syna zrobiłbym coś podobnego. Niemniej, on ostatnio coraz częściej wspomina o tym, że odzyskuje spokój i równowagę ducha, które utracił w pracy.

Reklama
Reklama
Reklama