„Sprezentowałam mężowi sportowy obóz w górach, aby go trochę rozruszać. Owszem, biegał codziennie, ale za swoją kochanką”
„Jesteśmy razem dziesięć lat. Dziesięć spokojnych, stabilnych lat. Żadnych dramatów, żadnych nagłych zwrotów akcji. Nasze życie przypominało dobrze zaprojektowaną kuchnię – wszystko na swoim miejscu, wszystko przemyślane, ale zero niespodzianek”.

- Redakcja
Mam 35 lat, jestem architektką wnętrz, a Piotr – mój mąż – pracuje w korporacji od ponad dekady. Jesteśmy razem dziesięć lat. Dziesięć spokojnych, stabilnych lat. Żadnych dramatów, żadnych nagłych zwrotów akcji. Nasze życie przypominało dobrze zaprojektowaną kuchnię – wszystko na swoim miejscu, wszystko przemyślane, ale... zero niespodzianek.
W naszym małżeństwie nie było awantur ani wielkich namiętności. Znałam Piotra jak własną kieszeń. Wiedziałam, co powie, zanim otworzy usta. Kiedy w niedzielę wieczorem wzdychał, patrząc na zegarek, wiedziałam, że myśli już o poniedziałkowym callu. To był taki typowy, porządny facet. Niezmienny. Przewidywalny. Bezpieczny.
Ale ostatnio zauważyłam, że coś w nim przygasło. Jakby coraz częściej chodził z opuszczonymi ramionami. Jakby życie przestało go cieszyć, a zaczęło męczyć. I wtedy pomyślałam, że może potrzebuje czegoś, co go trochę rozrusza. Czegoś, co go wyrwie z marazmu. Znalazłam wyjazd – tydzień w górach, zorganizowane zajęcia fitness, codzienne treningi, świeże powietrze. Nazwa brzmiała obiecująco: „Aktywna regeneracja dla mężczyzn 35+”. Idealne. Zarezerwowałam, wręczyłam mu voucher w kopercie i powiedziałam z uśmiechem:
– Pojedź. Należy ci się. Trochę ruchu, trochę odpoczynku od komputera, poznasz nowych ludzi. Będziesz mi potem dziękował.
Byłam z siebie dumna. Czułam, że zrobiłam coś dobrego. Coś, co go odświeży. Co nas odświeży. Nie spodziewałam się tylko, że ten wyjazd naprawdę go zmotywuje. Do biegania... i do odejścia.
Po powrocie mąż był inny niż zwykle
Piotr wrócił w sobotnie popołudnie. Wysiadł z pociągu opalony, z luźno zarzuconą kurtką sportową, plecak przerzucony przez ramię. Miał w sobie jakąś nową energię, jakby zrzucił z siebie ciężar, o którego istnieniu nie wiedziałam. Uśmiechnął się, przytulił mnie krótko i od razu zaczął opowiadać o trasach w górach, o zajęciach z mobilności, o tym, jak dobrze się czuł po codziennych porannych biegach.
Słuchałam uważnie. Cieszyło mnie, że mu się podobało. Naprawdę. Tylko coś w środku we mnie nie do końca się cieszyło. Może to jego entuzjazm? A może to, że mówił tak dużo o czasie spędzonym tam, jakby ten tydzień był ważniejszy niż ostatnie miesiące tu, z nami. Przy kolacji opowiadał dalej. Zamiast pizzy zamówił sałatkę z komosą i grillowanym kurczakiem. Zrezygnował z wina. Powiedział, że teraz chce się lepiej odżywiać. Że będzie biegał co drugi dzień. Zaczynał mówić o endorfinach, o tym, jak ruch wpływa na nastrój.
– To Lena was tak rozruszała? – zapytałam, nakładając mu trochę pieczonych warzyw.
Uniknął mojego wzroku, jakby coś go zaskoczyło w tym pytaniu.
– No, ona prowadziła większość zajęć. Taka konkretna babka. Fajna – odpowiedział szybko i zajął się jedzeniem.
Zamieszałam w swojej misce i skinęłam głową, ale przez resztę wieczoru nie mogłam się pozbyć wrażenia, że przegapiłam coś istotnego. Obserwowałam go, jak później siedział na kanapie z telefonem, z lekko uniesionymi kącikami ust, stukając coś kciukiem w ekran.
– Ktoś pisze? – zapytałam mimochodem, udając obojętność.
– A tak, chłopaki z wyjazdu. Umawiamy się na wspólne bieganie w weekendy. Fajnie byłoby to utrzymać – rzucił i odłożył telefon ekranem do dołu. To był pierwszy raz, kiedy poczułam się jak gość w jego świecie.
Nabrałam podejrzeń
Od tamtej kolacji minęły może dwa tygodnie. Piotr wprowadził zmiany z zadziwiającą konsekwencją. Biegał rano albo późnym wieczorem, wracał z rozświetloną twarzą i mokrym ręcznikiem na szyi. Sam robił sobie owsiankę z nasionami chia, kupił butelkę do filtrowania wody i wyrzucił nasze stare talerze twierdząc, że „jedzenie zaczyna się od estetyki”. Kiedyś nie przywiązywał do takich rzeczy żadnej wagi. Teraz miał aplikację do planowania posiłków i drugą do analizy biegu.
Nie mówiłam nic, tylko się przyglądałam. Trochę z uznaniem, trochę z rezerwą. Sypialnia stała się bardziej uporządkowana, ale jakby chłodniejsza. Coraz rzadziej się do mnie przytulał. Gdy wychodził rano, zostawiał tylko krótkie „wracam później”. Wracał z nowym zapachem na skórze, świeżym, z nutą mięty i imbiru. Nie znałam tej wody. Jego ubrania też były inne – więcej odcieni szarości, nowy sportowy plecak, koszulki z technicznych materiałów.
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem na kanapie. Próbowałam opowiedzieć mu o moim nowym kliencie – starszym małżeństwie, które postanowiło przebudować całą kuchnię, żeby w końcu mieć wyspę. Uśmiechnął się, pokiwał głową, ale był nieobecny. Miał telefon na kolanach, ekran rozświetlał mu twarz.
– Z kim tak piszesz ostatnio? – zapytałam bez większego przekonania.
– Z tymi chłopakami z wyjazdu. Umawiamy się na bieganie. – Szybko zablokował ekran. – Co mówiłaś o tej kuchni?
Wieczorem, kiedy poszedł pod prysznic, zajrzałam do jego profilu w mediach społecznościowych. Nie robiłam tego nigdy wcześniej. Zobaczyłam, że w ostatnich dniach polubił kilka zdjęć jednej osoby – Lena. Profil był otwarty. Fit trenerka. Mnóstwo uśmiechów, górskie krajobrazy, motywacyjne cytaty. Na jednym zdjęciu stała na tle zachodzącego słońca, rozciągając mięśnie ud. W komentarzach serduszka i gratulacje od uczestników wyjazdu. Wśród nich Piotr. Następnego dnia spotkałam się z Olą, moją przyjaciółką w kawiarni.
– Myślisz, że on kogoś ma? – zapytałam, nie patrząc jej w oczy.
– Nie przesadzaj, może po prostu przechodzi kryzys wieku średniego. Faceci w tym wieku wariują na punkcie zdrowia. To minie – próbowała mnie uspokoić.
Wróciłam do domu z jeszcze większym niepokojem. Rano, przy śniadaniu, włożyłam mu do torby lunch i zapytałam cicho:
– Kim jest ta Lena?
Zawahał się tylko przez ułamek sekundy.
– Nie zaczynaj znowu.
Nie powiedział, że to tylko koleżanka z wyjazdu. Nie powiedział, że przesadzam. Powiedział tylko tyle. I wystarczyło.
Coś jest na rzeczy
Zaczęłam nasłuchiwać. Kiedy wracał z biegania, udawałam, że śpię, ale każdy szmer, każde skrzypnięcie podłogi wbijały się we mnie jak drzazgi. Wieczorami robił się niecierpliwy. Brał prysznic, siadał w fotelu z telefonem i zakładał słuchawki. Czasem się śmiał pod nosem, czasem milczał z zamkniętymi oczami. Próbowałam wtedy czegoś się dowiedzieć, zagadywałam, mówiłam o pracy, o Oli, nawet o tym, że śniła mi się jego mama. Odpowiadał monosylabami, jakby nie chciał wyjść z tej swojej nowej bańki.
Któregoś wieczoru wróciłam do domu wcześniej. Miał wolne, więc był już w domu. Weszłam po cichu. Stał w kuchni, rozmawiał przez telefon. Nie słyszałam słów, ale ton głosu… był inny. Ciepły. Zbyt ciepły. Śmiał się cicho, mówił coś o sobocie. Kiedy mnie zobaczył, odwrócił się gwałtownie i zakończył rozmowę.
– Kto to był? – zapytałam, stawiając torbę na podłodze.
– Znajomy z wyjazdu – powiedział, nie patrząc na mnie.
– Znowu znajomy? – usiadłam przy stole. – Piotr, ja nie jestem głupia.
Usiadł naprzeciwko. Złożył ręce jak do modlitwy i przez dłuższą chwilę milczał. Nie potrafił nawet udawać. Spojrzał w bok, potem na swoje dłonie.
– Czy ty mnie zdradziłeś z tą trenerką?
Nie odpowiedział. Nie zaprzeczył.
– To nie takie proste… – powiedział w końcu.
– Nie mów mi, że to skomplikowane. Najgorsze jest to, że nawet nie potrafisz powiedzieć prawdy – powiedziałam cicho, czując, jak gardło zaczyna mi się zaciskać.
Nie podniósł wzroku. Był mi obcy jak nigdy wcześniej.
Cisza, która mówiła więcej niż słowa
Zawsze lubiłam nasze mieszkanie. Zrobiłam je dokładnie pod nas. Każdy kąt mówił coś o nas dwojgu. Teraz chodziłam po tych samych pokojach i czułam, jakby ściany mnie nie znały. Przechodziłam przez salon i nie poznawałam tej ciszy. Nie tej, do której się przyzwyczailiśmy – domowej, spokojnej. To była cisza, w której można było się zgubić.
Piotr niby był, ale jakby już wyjechał. Rano wychodził wcześniej niż zwykle, wracał później. Nie dopytywałam. Nie miałam już siły. Nocami leżałam w naszej sypialni i gapiłam się w ciemność. Zdarzało mi się płakać, bezgłośnie, z twarzą w poduszkę. Nie chciałam, żeby słyszał. Może nawet nie byłoby mu głupio.
Czasem wracały do mnie obrazy sprzed miesiąca. Jak pakowałam mu torbę, starannie składając koszulki. Jak wsuwałam w kieszonkę bilet na pociąg i myślałam: „dobrze mu to zrobi, wróci inny, ale szczęśliwszy”. I rzeczywiście wrócił inny. Tylko że nie dla mnie. Nie powiedziałam nic rodzicom. Ani Oli. Nie chciałam jeszcze słyszeć słów współczucia. Potrzebowałam oddechu. Dlatego któregoś dnia po pracy weszłam do siłowni. Bez planu. Po prostu weszłam.
Zapisałam się bez namysłu. Trenerka była młoda, z włosami związanymi w wysoki kucyk. Podała mi formularz i rzuciła krótkie „Damy radę”. Nie rozwinęłyśmy rozmowy. Wystarczyło mi to jedno zdanie. Poczułam mięśnie, o których zapomniałam. Pot lał mi się po plecach, a ja czułam, że żyję. Nie z zazdrości. Nie z nadziei. Po prostu dlatego, że musiałam coś poczuć. W szatni, przy lustrze, spojrzałam na siebie. Twarz zmęczona, ale uważna. Inna niż wtedy, gdy wszystko było przewidywalne.
– To ja go tam wysłałam – powiedziałam sobie na głos, cicho. – Myślałam, że robię coś dobrego.
Odpowiedziała mi tylko kobieta w lustrze, która wyglądała na kogoś, kto powoli przestaje wierzyć, że wie, jak buduje się życie.
Katarzyna, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż mnie ciągle zdradza, a ja mu wiecznie wybaczam. Za bardzo go kocham, by wreszcie kazać mu spadać”
- „Zdrada to pikuś przy tym, co zrobił mój mąż. Z naszego małżeństwa zrobił trampolinę do łóżka kochanki”
- „Dowiedziałam się, że mój mąż zdradza mnie od 3 lat. Zaplanowałam zemstę tak słodką jak perfumy jego nowej kochanki”