Reklama

Tamtego dnia mąż przyszedł do domu zdenerwowany. Znam Marka i wiem, że dopóki sam się nie uspokoi, to nie ma sensu go dopytywać, co się stało. Spokojnie podałam więc obiad. Gdy wreszcie usiedliśmy za stołem, Marek ciężko westchnął:

Reklama

– Darek zginie za 32 dni. Dokładnie 12 listopada o godzinie 13.25.

Darek jest bratem mojego męża. Bardzo się kochają i jeden wspiera drugiego, jak tylko może. Mieli niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. Najpierw umarł im ojciec, a potem odeszła matka. Dosłownie – z innym mężczyzną, a synów oddała do sierocińca. Mieli wtedy po 5 i 4 lata. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, żeby braci rozdzielić. Obaj wyrośli na mądrych mężczyzn. Ja nadal szaleję za moim Markiem i z tego, co wiem, szwagierka też wciąż jest zakochana w swoim facecie.

Wytłumacz mi to wreszcie!

Byli do siebie bardzo podobni, nie tylko fizycznie. Zbliżone poglądy, prawie takie same charaktery. W jednym tylko się różnili – Darek miał silną potrzebę wiary, i to nie tylko w Boga. W ogóle wierzył, że świat ma drugie, transcendentalne dno. Natomiast Marek wszystkie zjawiska, które miały duchowy, paranormalny wymiar, traktował jako bujdę na resorach. Zdziwiłam się więc, słysząc te słowa, które zabrzmiały jak proroctwo.

– Widzę, Renatko, że mi nie wierzysz – odgadł mąż.

Sięgnął po widelec, nadział na niego kawałek ziemniaka, ale po chwili zrezygnował z jedzenia.

– Do tej pory raczej to ty nie wierzyłeś w przepowiednie. A tu nagle mówisz mi, że za miesiąc…

– Wiem to na pewno.

– Więc może mi wszystko opowiesz? – zaproponowałam.

– Lepiej, żebyśmy pojechali tam razem – odparł niecierpliwie. – Chcę, żebyś przekonała się na własne oczy, że niczego nie zmyśliłem.

– Gdzie?

– Do osiedlowego domu kultury – rzucił i odsunął od siebie talerz.

– Najpierw zjedz obiad, zaraz wszystko będzie zimne.

– Najwyżej sobie potem odgrzeję. Darek jest ważniejszy.

Wiedziałam, że nie ma co dyskutować, więc też odsunęłam talerz i spojrzałam wyczekująco na męża.

– O co chodzi? Wytłumacz mi to wreszcie!

Jedno zdjęcie było dziwnie znajome

– Za pięć tygodni w domu kultury będzie wystawa fotograficzna o wypadkach samochodowych. Burmistrz dzielnicy zlecił mi przygotowanie sali i rozłożenie na tablicach fotogramów, które dostaliśmy od drogówki. Zdjęcia mają mówić tylko o wypadkach śmiertelnych. Wiesz, po co są organizowane takie wystawy – westchnął Marek.

Żeby ostrzec ludzi przed szybką jazdą – powiedziałam.

Spojrzał na mnie z politowaniem.

– Żeby potem było co wpisać do sprawozdania, że w ramach akcji „Bezpieczne miasto” urząd dzielnicy we współpracy z komendą ruchu drogowego… Ple, ple, ple.

– Przejdźmy do szczegółów – zaczynałam się niecierpliwić.

– No więc zająłem się tymi cholernymi zdjęciami. Dostałem wiele kopert. W każdej znajdowały się zdjęcia z jednego wypadku. Zabrałem się do ich przeglądania, wybierania, segregowania, bo przecież nie wszystkie się zmieszczą na wystawie, no i generalnie trzeba zrobić z tego jakąś sensowną kompozycję, podpisać każdą fotografię… Kupa roboty. Jedno zdjęcie wydało mi się dziwnie znajome.

– Jak to?

– No właśnie. Było w nim coś takiego, że poczułem, jak przez plecy przebiega mi lodowaty dreszcz. Ale nie bardzo wiedziałem dlaczego. Więc przyjrzałem się zdjęciu. Widać na nim było przód rozbitej mazdy. Na ulicy leżały ciała dwóch osób, które nią jechały. Były przykryte czarnymi foliami. Nieco z boku leżała oderwana tablica rejestracyjna.

Zamilkł. Czekałam cierpliwie, czując rosnące we mnie napięcie.

– Na tabliczce były numery rejestracyjne mazdy Darka – wykrztusił wreszcie, a mnie w tej samej sekundzie serce zabiło mocniej.

Dopiero teraz będzie ciekawie

To przecież niemożliwe! Jeszcze wczoraj Darek i jego żona byli u nas na kolacji… Jak zawsze przyjechali swoim autem.

– Może kolory zlały się na zdjęciu i… – szukałam wytłumaczenia.

Pokręcił głową:

– Wziąłem do ręki szkło powiększające. W tym miejscu fota była dość ostra. Nie może być mowy o pomyłce.

– Myślisz, że ktoś jeździ na takich samych numerach? Może jakiś przestępca? – nie rezygnowałam.

– Poczekaj, to nie wszystko. Dopiero teraz będzie ciekawie. Każda fotografia, którą na miejscu wypadku robi policjant, ma zapisaną u dołu godzinę i datę. Zgadnij, co było na zdjęciu...

Patrzył na mnie, a ja przypomniałam sobie początek naszej rozmowy. Wstrząsnął mną zimny dreszcz.

– Niemożliwe.

– A jednak. Godzina 13.25, 12 listopada 2015 roku.

– To… to za miesiąc – wykrztusiłam i głos mi się załamał.

Nie mogłam pojąć skutków tego zdarzenia, o ile okaże się prawdziwe.

– Może popsuł im się aparat fotograficzny? Datownik?

Marek skinął głową.

– Też tak pomyślałem. Ponieważ rozpoznałem skrzyżowanie, na którym to się niby zdarzyło, zadzwoniłem do znajomego z drogówki. Spytałem, czy na tym skrzyżowaniu zarejestrowali wypadek. Trochę to trwało, aż komputer zdołał przemielić dane z ostatnich pięciu lat. Wyobraź sobie, że do dzisiejszego dnia nie było tam nawet marnej stłuczki.

Pojechałam z Markiem do domu kultury. Pokazał mi fotografię rozbitego samochodu oraz leżących przy nim nieboszczyków nakrytych czarnymi foliami. Również ja rozpoznałam miejsce wypadku.

– Sądzisz, że to ostrzeżenie z…? – spojrzałam wymownie w kierunku sufitu.

– Sam nie wiem, co o tym myśleć. Wiem tylko, że muszę uchronić Darka.

Mnie również udzieliło się napięcie

Tydzień później wybrałam się z mężem do szwagra. Kiedy przyjechaliśmy taksówką, Darek od razu zapytał o nasz samochód. A Marek bez mrugnięcia okiem skłamał, że właśnie się popsuł i mamy kłopot...

– Do warsztatu przyjmą auto dopiero za tydzień i potrzymają drugie tyle, a ja muszę mieć je na wyjazd służbowy. Pamiętasz, wspominałem, że 10 listopada jadę w Bieszczady.

To było kłamstwo, ale w ustach Marka brzmiało tak przekonująco, że jego brat automatycznie skinął głową – „jasne, że pamięta”. Kiedy mąż zamilkł zmartwiony, Darek sam wpadł na pomysł, że przecież Marek może pojechać jego mazdą. W efekcie tydzień później mój mąż podjechał pod nasz dom autem szwagra. Nasze postawił trzy przecznice dalej, a wóz Darka schował w garażu.

– Teraz Darkowi już nic nie grozi – mąż odetchnął z ulgą, gdy położył kluczyki samochodu na kuchennym stole, i nagle zmarszczył brwi. – A jeśli pożyczy samochód od kogoś innego?

– Przecież na zdjęciu widziałeś mazdę o określonych numerach rejestracyjnych – przypomniałam mu.

– No niby tak…

– Nie niby, tylko na pewno.

Nie ukrywam, że mnie również udzieliło się napięcie. O tym, jak było duże, świadczy fakt, że jednej z kolejnych nocy obudziłam się cała zdyszana i zlana potem. Przyśnił mi się koszmar. Zobaczyłam siebie samą, jak siedzę w kuchni i wpatruję się w zegarek. Dochodziła godzina 12.40. W pewnej chwili do kuchni wszedł Marek:

– Muszę szybko jechać po naszą pracownicę – powiedział.

Ponieważ to był sen, który rządzi się własnymi nielogicznymi prawami, to zamiast podpowiedzieć Markowi, żeby wziął taksówkę, poszłam do szafki, wyjęłam kluczyki od mazdy Darka i wręczyłam je mężowi. Ten pocałował mnie w policzek i wybiegł uszczęśliwiony z domu. Dokładnie o 13.25 zadzwonił telefon. Po drugiej stronie słuchawki ktoś przedstawił się jako policjant i powiedział, że dzwoni, żeby mnie poinformować, że mój mąż właśnie zginął w wypadku samochodowym. Nie żyje też jadąca z nim kobieta.

Sekundę później wstałam z łóżka i cała drżąca, z sercem w gardle, pobiegłam do kuchni. Sięgnęłam po kluczyki do szafki, ale ich nie znalazłam. Dopiero wtedy wpadłam w panikę. A więc to prawda?! Wróciłam do łóżka, żeby obudzić męża. Spytałam, czy wie, że kluczyki od samochodu Darka zniknęły… Kiedy Marek jako tako oprzytomniał, przyznał się, że to on je schował.

– Przyszło mi do głowy, że może będziesz chciała skorzystać z samochodu tego pechowego dnia… No wiesz. Lepiej dmuchać na zimne.

O czym ty mówisz, kochanie?

Dzień 12 listopada minął bez żadnych nieszczęść. Przyznam – Marek i ja odetchnęliśmy z ulgą, że ta sprawa jest już zamknięta... Tydzień później poszłam z mężem na uroczyste otwarcie wystawy do ośrodka kultury. Były przemówienia i – jak zwykle w takich wypadkach – uroczyste przecięcie wstęgi. Potem zaproszeni goście rozeszli się pomiędzy fotogramami.

W pewnej chwili dostrzegłam znane mi zdjęcie ze skrzyżowaniem. Poczułam, jak zimny dreszcz przebiega przez moje ciało. Stałam chwilę przed fotografią i nie byłam w stanie wykonać choćby jednego ruchu.

– Co ci się stało, kochanie? – usłyszałam nad uchem głos Marka.

– Spójrz na fotę. Jest sprzed tygodnia, z 12 listopada.

– W czym problem?

Mąż chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz nagle zaniemówił. Na fotografii był ten sam układ rozbitego auta i ciał nieżywych osób co na wcześniejszej jej wersji – tej, którą Marek pokazał mi pewien czas temu. Tym jednak razem – zamiast mazdy – na zdjęciu widniał... rozbity peugeot.

– Zabiliśmy jakichś ludzi – wydusiłam z siebie drżącym głosem.

– Jak to: zabiliśmy? – Marek wziął mnie pod rękę i odprowadził na bok. – O czym ty mówisz, kochanie?

– Ocaliliśmy Darka, nie pozwalając mu tego dnia jechać samochodem. Ale najwidoczniej nie da się oszukać losu. Na skrzyżowaniu o wyznaczonym czasie musiał zdarzyć się wypadek. No i zdarzył się dokładnie w tym dniu i o tej godzinie. Dzięki nam Darek uniknął nieszczęścia, ale przez nas ktoś inny… ktoś inny… – wyjąkałam i rozpłakałam się jak dziecko.

Odtąd raz w miesiącu dajemy na mszę za spokój duszy dwojga nieznanych nam ludzi. Gdyby nie nasze działanie, może żyliby nadal, a zamiast ich rodzin to my płakalibyśmy po Darku. Choć minęło już trochę czasu, nie możemy sobie z tym poradzić.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama