„Sprzedałem dorobek życia, aby sfinansować studia wnuka. Wziął kasę i przestał się do mnie odzywać”
„Przez chwilę siedziałem w ciszy, patrząc na ścianę, na której wisiał zegar. W jego głosie słyszałem wstyd i strach. Wiedziałem, że jeśli teraz powiem „nie”, ta więź, którą budowaliśmy tyle lat, nagle się przerwie. – Dam radę, coś wymyślę – odpowiedziałem spokojnie. – Nie martw się, Kacper, poradzimy sobie”.

- Redakcja
Ludzie mówią, że na starość człowiek już nic nie potrzebuje. To kłamstwo. Potrzebuję niewiele, to prawda – kromki chleba, herbaty, ciepłego koca. Ale najbardziej potrzebuję jednego: usłyszeć, że komuś zależy. Że ktoś zadzwoni i spyta: „Dziadku, co słychać?”.
I właśnie dlatego rozmowy z Kacprem, moim wnukiem, są dla mnie jak okno na świat. On – student w Warszawie, wiecznie zabiegany, ale zawsze miał czas, by ze mną pogadać. O uczelni, o kolegach, o dziewczynach. A ja słuchałem, bo każde jego słowo przypominało mi, że wciąż jestem częścią rodziny. Że nie zostałem jeszcze zupełnie odłożony na półkę jak te stare monety.
Czasem, kiedy odkładam słuchawkę, myślę sobie, że starość nie musi być taka straszna – dopóki ktoś pamięta, żeby zapytać: „Dziadku, a jak ty się masz?”.
Prośba Kacpra
Telefon zadzwonił wieczorem, akurat gdy kończyłem słuchać wiadomości w radiu. Spojrzałem na wyświetlacz i ucieszyłem się – Kacper. Zawsze miałem wrażenie, że to ja czekam na jego głos bardziej niż on na mój, ale kiedy dzwonił, serce biło mi szybciej. Odebrałem natychmiast.
– Dziadku, jak tam u ciebie? – zapytał wesoło.
Opowiedziałem mu o spacerze na pocztę, o tym, że w sklepie znowu podrożała kawa, a potem spytałem, jak mu się wiedzie. Mówił o zajęciach, o tym, że wykładowca z historii sztuki potrafi zanudzić na śmierć, a potem wspomniał o dziewczynie, z którą chodzą razem na wykłady. Śmiał się, że chyba częściej się kłócą, niż zgadzają, ale i tak ciągnie go do niej. Słuchałem z uwagą, bo te opowieści były dla mnie jak małe podróże w świat, w którym już dawno mnie nie było.
Rozmowa toczyła się lekko, aż nagle głos Kacpra zadrżał.
– Dziadku… ja właściwie dlatego dzwonię… – zawahał się. – Jest sprawa…
Zamilkł na chwilę, jakby szukał odwagi.
– No mów, chłopcze, co się stało? – zapytałem.
– Bo… brakuje mi pieniędzy na czesne. To siedem tysięcy. Wiem, że to ogromna suma i nie powinienem cię prosić… ale nie mam kogo innego.
Przez chwilę siedziałem w ciszy, patrząc na ścianę, na której wisiał zegar. W jego głosie słyszałem wstyd i strach. Wiedziałem, że jeśli teraz powiem „nie”, ta więź, którą budowaliśmy tyle lat, nagle się przerwie.
– Dam radę, coś wymyślę – odpowiedziałem spokojnie. – Nie martw się, Kacper, poradzimy sobie.
Usłyszałem jego westchnienie ulgi, a potem podziękowania, które brzmiały trochę jak przeprosiny. Po rozmowie długo jeszcze siedziałem z telefonem w dłoni, jakby nie chciałem wypuścić tej chwili.
Oddałem część swojego życia
Wstałem i podszedłem do szafy. Otworzyłem dolną półkę, gdzie od lat leżały klasery. Przesuwałem palcami po ich grzbietach, aż wziąłem ten najcięższy. Rozłożyłem go na stole. Każdą monetę podnosiłem ostrożnie, jakbym głaskał wspomnienia. Jedna przypominała mi o dniach, kiedy szukałem jej przez dwa lata na giełdach. Druga o pogrzebie żony – kupiłem ją wtedy, żeby choć w czymś ulżyć pustce. Kolejna była prezentem od kolegi, który już dawno odszedł.
Czułem, jak ściska mi gardło, kiedy je pakowałem do pudełka. Następnego dnia pojechałem do skupu.
– To pan chce sprzedać wszystko naraz? – spytał młody pracownik, zerkając zdziwiony.
Pokiwałem głową, nie znajdując słów.
Policzył, wypłacił gotówkę. Banknoty wylądowały w mojej dłoni. Wracałem do domu z uczuciem, jakby ktoś wyrwał ze mnie kawałek życia, a jednocześnie z dumą, że mogłem pomóc wnukowi.
Skłamałem, ale nie mogłem inaczej
Następnego dnia zadzwoniłem do Kacpra.
– Wiesz co, miałem szczęście – powiedziałem. – Dostałem premię z ZUS-u, więc mogę ci pomóc.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, a potem usłyszałem jego śmiech.
– Dziadku, jesteś wielki! Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Obiecuję, że w październiku przyjadę i wszystko ci opowiem.
Uśmiechnąłem się, choć nikt tego nie widział. Poczułem lekkość, jakiej dawno nie czułem. Przez kolejne dni spacerowałem dłużej, zagadywałem sąsiadkę, nawet zapisałem się do klubu seniora.
Wiedziałem, że skłamałem, ale nie chciałem, by czuł się winny. To ja jestem od tego, by go wspierać, a nie on mnie. Może dzięki temu łatwiej mu będzie iść dalej, może coś osiągnie.
Milknący telefon
Mijały tygodnie. Początkowo Kacper dzwonił częściej, opowiadał o zajęciach i o dziewczynie. Potem rozmowy stawały się coraz krótsze, aż w końcu telefon milkł na dłużej.
Kiedy próbowałem zadzwonić, słyszałem:
– Oddzwonię później, dziadku.
Czekałem, ale nie oddzwaniał.
Raz w końcu odebrał.
– Jak się czujesz? – spytałem. – Dawno cię nie słyszałem.
– Wszystko dobrze, tylko mam kolokwium i jeszcze dziewczyna się rozchorowała. Teraz nie bardzo mam czas. Zadzwonię, jak będzie luźniej.
– No dobrze, rozumiem – odpowiedziałem, choć głos mi zadrżał.
Odłożyłem słuchawkę i długo siedziałem w fotelu. Może faktycznie był zajęty, powtarzałem sobie. Ale przecież kiedyś zawsze miał chwilę. Przypomniałem sobie, jak razem oglądaliśmy moje monety. Pytał o każdą, słuchał z błyskiem w oczach. Teraz błysk przygasł.
Czułem, że coś się zmieniło, tylko nie wiedziałem co.
Nagle zadzwonił telefon
Pewnego wieczoru otworzyłem drugą szufladę w kredensie. Leżał tam stary klaser ze znaczkami. Nie zbierałem ich tak wytrwale jak monet, ale i one miały swoją historię. Pomyślałem, że może jeszcze coś znaczą, może wartość została, choćby tylko dla mnie.
Usiadłem przy stole, założyłem okulary i zacząłem powoli przekładać kartki. Znaczki błyszczały kolorami dawnych lat: król, ptaki, sportowcy. W palcach czułem ich kruchość, a w sercu dziwny spokój. To nie były pieniądze, to były wspomnienia, które jeszcze mi zostały.
Zamknąłem oczy, a cisza w mieszkaniu otuliła mnie ciężarem. Nagle zadzwonił telefon. Serce podskoczyło, lecz to nie był Kacper.
– Dzień dobry, dzwonię z banku. Chciałbym przedstawić panu ofertę kredytu…
Rozłączyłem się od razu. Spojrzałem na klaser.
– Jeszcze nie teraz – powiedziałem półgłosem i wsunąłem go z powrotem do szuflady.
Szybko zmieniłem temat
W klubie seniora spotkałem znajomego. Opowiadał z dumą, że jego wnuczka co tydzień wpada na obiad. Słuchałem w milczeniu, kiwałem głową, ale w środku był żal.
– A twój wnuk? – spytała później sąsiadka, kiedy wracaliśmy razem. – Dzwoni chociaż?
– Zajęty jest, studiuje – odpowiedziałem krótko i zmieniłem temat.
W domu usiadłem w fotelu. Patrzyłem w okno i mówiłem sam do siebie:
– Może przesadziłem. Może go rozpieściłem. A może już mnie nie potrzebuje.
Wieczorem wyszedłem na spacer. Na ulicy mijały mnie dzieci z plecakami, wracające ze szkół i zajęć. Jeden chłopak szedł szybkim krokiem, podniósł kaptur, poprawił torbę. Przez chwilę miałem wrażenie, że to Kacper. Przyśpieszyłem, ale kiedy spojrzał w moją stronę, zobaczyłem obcą twarz.
Zatrzymałem się i poczułem, jak ciężar samotności znów osiada na ramionach.
Może byłem naiwny
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. W końcu wstałem, zapaliłem lampkę i wyciągnąłem klaser ze znaczkami. Położyłem go na stole, otworzyłem powoli. Barwy dawnych czasów mieniły się w świetle żarówki. Przeglądałem je jedno po drugim, jakby każde mogło przemówić i przypomnieć, że coś jeszcze zostało.
Włożyłem je z powrotem do folii, starannie, tak jakby ktoś miał je po mnie odziedziczyć. Potem zakleiłem klaser w przezroczystą koszulkę i odłożyłem do szuflady.
– Jeszcze nie teraz – wyszeptałem, jakbym sam siebie chciał przekonać.
Siedziałem chwilę w ciszy. Myślałem o tym, że chciałem tylko pomóc. Może przesadziłem, może byłem naiwny. Ale wciąż wierzyłem, że przeszłość trzyma się mnie mocniej niż ja jej. Monety, znaczki – one mnie nie oszukiwały. Były wierne, nie zmieniały się, nie milczały nagle bez słowa.
Samotność została ze mną jak stempel przybity na kopercie, której nikt już nie chciał otworzyć.
Roman, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka ciągle wyciąga rękę po pieniądze. Długo nie wierzyłam, że jestem dla niej tylko bankomatem”
- „Mąż za moimi plecami wydał oszczędności na żałosne bzdury. Niech teraz żyje na własny rachunek”
- „Ja chciałem oszczędzać, a żona kupowała luksusowe torebki. Kłóciliśmy się, aż nagle zniknęła”