„Wyparł się syna, a po latach zachciało mu się być ojcem. Wiedziałam, że to spisek, a słomiany zapał zaraz się wypali”
„– Błagam – złapał mnie za ramię. – Nie wiem, ile mi zostało, może to ostatnia szansa, by naprawić błąd. Widzi siostra, ja go odrzuciłem, powiedziałem Karolinie, że nie jest mój. Ale to mój syn, na pewno, a ja nie mam innych dzieci. Myślałem, że może z Mariolą, ale jeszcze się nie udało”.

- Justyna, 48 lat
Wiele razy widziałam pacjentów załamanych diagnozą, dlatego zupełnie nie zdziwiło mnie, że Stanisław wspomniał o ważnej sprawie, którą chciałby załatwić przed śmiercią. Szkopuł w tym, że w jego planie to ja odgrywałam bardzo ważną rolę. Agencja detektywistyczna odnalazła niedawno jego nastoletniego syna, a Stanisław umyślił sobie, że to właśnie ja mam mu dostarczyć list od tatusia.
Słomiany zapał
Sąsiedzi wiedzą, że jestem pielęgniarką, więc nie zdziwiłam się, gdy pod domem zaczepiła mnie młoda kobieta. Ludzie proszą o rozmaite przysługi, a jeśli nie kolidują z pracą, zwykle nie odmawiam.
– Mąż choruje, lekarz przepisał serię zastrzyków, trzeba je brać codziennie, a on prawie nie wychodzi z domu. Zupełnie się załamał, chociaż lekarze dają nadzieję – głos jej drgnął, jakby i ona była na skraju wyczerpania nerwowego. – Czy mogłaby pani, siostra… – nie wiedziała, jak się do mnie zwracać, więc zaproponowałam, żeby mówiła zwyczajnie.
– Gdyby pani zechciała robić mu zastrzyki, byłabym bardzo wdzięczna. Mieszkamy niedaleko – wydukała.
Zgodziłam się, spytałam o adres i obiecałam, że przyjdę. Widziałam niejednego pacjenta załamanego diagnozą. Jeśli mogłam pomóc w tak łatwy sposób, nie wahałam się ani minuty. Poszłam jeszcze tego samego dnia, punktualnie o wyznaczonej godzinie, żeby pacjent się nie denerwował, czekając. Ciężko chorych trudno jest utrzymać w jakim takim nastroju. Nie zazdrościłam kobiecie, która będzie musiała zmagać się ze strachem męża przed tym, co ostateczne.
– Stach czeka, ja mam na imię Mariola – uścisnęła mi obie ręce. – Bardzo pani dobra, że się zgodziła, myśli pani, że zastrzyki choć trochę pomogą?
– Powiem więcej, jak je zobaczę – uśmiechnęłam się mimo woli. Nie wiedziałam, na co jest chory pacjent i jaki lek ma przyjmować.
Miał młodą żonę
Stach, a raczej pan Stanisław, był chyba w moim wieku, co odnotowałam z mimowolnym zdziwieniem. Mariola musiała być od niego młodsza o dobre dwadzieścia lat. Jeszcze bardziej zdziwiłam się, widząc lek, jaki miałam mu zaaplikować. Antybiotyk bywał stosowany w ciężkich stanach, ale przy komplikacjach, tymczasem Stanisław wyglądał dość kwitnąco. Nie byłam upoważniona pytać, na co choruje. O diagnozie może wiedzieć pacjent i jego bliscy, a także oczywiście osoby, którym zechce ją ujawnić. Jestem pielęgniarką, Stanisław mógł się czuć w obowiązku udzielić mi informacji, a tego wolałam uniknąć. On nie był moim pacjentem, jeśli będzie chciał powiedzieć, na co choruje, to się dowiem, jak nie, to trudno. Jego prawo.
Po namyśle stwierdziłam jednak, że lepiej, jak będę wiedziała, więc spytałam, dodając, że nie musi mówić.
– O, to nie tajemnica, antybiotyk dostałem na zapalenie oskrzeli – uśmiechnął się melancholijnie.
Pomyślałam, że Mariola jest przewrażliwiona na punkcie starzejącego się męża i niepotrzebnie drży o jego życie.
– Ale nie na to naprawdę choruję – wyznał nagle. – Żona pewnie coś wspominała? – spytał z nagłym niepokojem.
– Niczego konkretnego nie powiedziała – uspokoiłam go.
– Ona się martwi o mnie, o siebie, o naszą przyszłość. O ile taka będzie – dodał z goryczą.
Tak ludzie mówili o onkologicznych schorzeniach. Nie drążyłam tematu, powie lub nie, jak będzie chciał.
– Na pewno się uda wyzdrowieć – pocieszyłam go. – Moi pacjenci zwykle wychodzą na prostą, mam dobrą rękę.
Ważna sprawa
– Szczęśliwą? – uśmiechnął się. – To deficytowy towar, przydałoby mi się trochę szczęścia. Mam kilka niepozałatwianych spraw, a w zasadzie jedną, najważniejszą. Długo nie mogłem się zdecydować, ale teraz czuję, że to ostatni moment. On ma około piętnastu lat.
– Kto? – spytałam zdezorientowana.
– Mój syn. Nie znam go, ale wiem, że istnieje, niedawno agencja go odszukała. Mam jego adres, mieszka z matką.
– Agencja? – powtórzyłam zaskoczona wyznaniem.
– Detektywistyczna, zatrudniłem fachowców do poszukiwań. Mieszka w sąsiedniej dzielnicy.
– No to ma pan niedaleko – mruknęłam, składając swoje rzeczy.
– Nie mogę tam pójść, po prostu nie mogę. Chciałem wysłać list, przygotować go na spotkanie, ale boję się, że przejmie go Karolina, jego matka, i Maks nigdy nie dowie się o moim istnieniu. Chcę, żeby ktoś z nim porozmawiał i wręczył mu to, co napisałem. Wtedy będę pewien.
Nie odezwałam się, nie miałam zamiaru mieszać się w jego sprawy.
– Błagam – złapał mnie za ramię. – Nie wiem, ile mi zostało, może to ostatnia szansa, by naprawić błąd. Widzi siostra, ja go odrzuciłem, powiedziałem Karolinie, że nie jest mój. Ale to mój syn, na pewno, a ja nie mam innych dzieci. Myślałem, że może z Mariolą, ale jeszcze się nie udało.
Miałam być pośrednikiem
Skołował mnie. O co tu chodziło? Najpierw daje do zrozumienia, że jego dni są policzone, teraz wyraźnie mówi o bezpłodności. Jaką postawiono mu diagnozę? Choroba zagraża jego życiu czy uniemożliwia prokreację?
– Panie Stanisławie, jestem pielęgniarką, nie detektywem, proszę zlecić to zadanie komu innemu. Ja nie umiem pomóc – powiedziałam tak serdecznie, jak zdołałam, i rozpoczęłam odwrót.
Puścił mnie, ale następnego dnia znowu błagał i kolejnego też. Opierałam się, bo jak on to sobie wyobrażał? Mam się zaczaić pod wskazanym adresem i wypatrywać chłopca ze zdjęcia? Okazało się, że sprawa jest znacznie prostsza. Chłopak popołudniami jeździł na deskorolce w skateparku, wystarczyło tam pójść i spytać o Maksa. I miałam to zrobić ja.
Odmówiłam, jeszcze raz, z całą mocą. Potem jednak zaczęłam sobie wyobrażać nastolatka pozbawionego ojca. Słyszałam, że dzieci chcą poznać biologicznych rodziców, nawet jeśli ma im to przynieść cierpienie, może i Maks od dawna o tym marzy. Stanisław mnie błaga… Gdybym się zgodziła, uszczęśliwiłabym ich obu. W co ty się chcesz wpakować, przemawiałam sobie do rozsądku tak długo, aż wybiłam sobie z głowy romantyczne myśli o happy endzie. Po czym, jak ostatnia sierota, pozwoliłam sobie wręczyć kopertę zawierającą list od ojca pragnącego poznać swoje jedyne dziecko.
Oprzytomniałam na ulicy i zrozumiałam, że muszę się wycofać. Postanowiłam, że nazajutrz powiem o tym Stachowi, i uspokoiłam się. List leżał na stole, kusząc tajemnicą, ale oparłam się. Pomyślałam jednak, że mogłabym zajrzeć do parku i zobaczyć, czy poznam chłopca ze zdjęcia. Miałam czas, więc pojechałam. Ujrzałam gromadkę podobnie ubranych wyrostków ujeżdżających deski i doszłam do wniosku, że nie rozpoznałabym nawet własnego syna, gdybym takiego miała. Wzruszyłam ramionami i wtedy go zobaczyłam.
To musiał być Maks albo ktoś bardzo do niego podobny. Poczułam pokusę, żeby zawołać go i powiedzieć o liście, ale rozsądnie ją zwalczyłam i wróciłam do domu. Myśl o pośredniczeniu między ojcem i synem wydała mi się nagle szalona. Przecież Stanisław mógł sam to zrobić, nie musiał szukać posłańca. A że brakowało mu odwagi? No to musiał ją w sobie odnaleźć.
Przestał się bać, więc zmienił zdanie
Oddałam mu list, ale nadal przychodziłam robić zastrzyki. Stanisław z dnia na dzień był coraz bledszy i bardziej depresyjny, aż wreszcie nastąpił przełom, który naprawdę mnie zadziwił. Powitał mnie nowy człowiek. Nagle zrozumiałam, dlaczego Mariola wyszła za niego za mąż. Stanisław nabrał wigoru, radości życia i uroku osobistego, o który wcześniej bym go nie podejrzewała.
– Jest dobrze, siostro, wręcz wspaniale – posadził mnie z rewerencją w fotelu, jakbym to ja była jego pacjentką. Czym prędzej wstałam, kazałam mu się położyć i obnażyć miejsce wkłucia. Wykonał polecenie, nie przestając mówić. – Byłem na dokładniejszych badaniach i okazało się, że co prawda jest powiększona, ale to nie rak.
– Co jest powiększone? – jednak spytałam, ciekawość zwyciężyła.
– Prostata – powiedział tak cicho, że ledwie usłyszałam. – Ale będę mógł mieć dzieci, Mariola szaleje ze szczęścia. Czy to nie dobra wiadomość?
– A co z Maksem? Zdecydował się pan? – wróciłam do interesującego mnie tematu, naciągając lekarstwo do strzykawki.
– Tak. To znaczy nie do końca. Nie jestem pewien, jak mnie przyjmie. Chyba poczekam, aż dorośnie, łatwiej nam się będzie rozmawiało.
– Odniosłam wrażenie, że do dziś uważał pan sprawę za pilną…
– On ma piętnaście lat, chciałem zdążyć, być dla niego tatą, przekazać mu to i owo ze swojego doświadczenia, wychować. Mieć dziecko.
– A teraz będzie pan miał własne – podsumowałam jego krętactwa.
– Nie od razu, ale tak, ma siostra rację, dlatego jestem taki szczęśliwy – roześmiał się. – Oczywiście Maks jest dla mnie nadal ważny, myślę o nim.
– Ale może poczekać – wbiłam igłę w pośladek Stanisława.
– Aj, to bolało – rzucił się.
– Przepraszam, ręka mi drgnęła – powiedziałam bez cienia skruchy, pożegnałam go i wyszłam.
Nie mogłam na niego patrzeć. Gdybym dała list Maksowi, jak o to błagał Stanisław, chłopak przeżyłby straszne rozczarowanie. Stanisławowi przeszedł słomiany zapał na bycie jego tatusiem, miał własne plany, w których nie uwzględniał syna. Właściwie to mogłam się tego domyślić – człowiek, który wie, że ma dziecko, i od lat nie potrafi znaleźć do niego drogi, nie zasługuje na zaufanie.