Reklama

Tamtej zimy stałam na życiowym rozdrożu. Musiałam podjąć decyzję, czy przyjąć propozycję awansu i nowego stanowiska, czy oświadczyny faceta, z którym byłam rok, i wyjechać z nim do Niemiec. Wybór był trudny, bo i jedno, i drugie mnie pociągało, a oznaczało całkiem co innego w kontekście mojego dalszego życia. Gdy wyjadę, nie będę mogła dłużej pracować w zawodzie, gdy zostanę, pożegnam się z Christianem, bo firma odwołała go z Polski i dała nowe zadanie.

Reklama

Byłam w kropce. Nie miałam nikogo, komu mogłabym zaufać, że poradzi mi dobrze. Rodzice oczywiście namawiali na ślub. „Masz już trzydzieści sześć lat, ostatni dzwonek, czas założyć rodzinę, mieć dzieci. Christian to świetny facet, kocha cię, nie znajdziesz drugiego takiego”. Przyjaciele optowali za pracą: „Masz pomysły, energię, właśnie cię docenili. Chcesz to poświęcić dla faceta, za którym nawet nie szalejesz? Dla dzieci, za którymi nie tęsknisz?”…

Jedna i druga strona miała rację, ale ja wciąż nie byłam przekonana, czego naprawdę chcę.

Tęsknię za nią

Brakowało mi Zosi. Mojej przyjaciółki od serca, z którą się rozumiałyśmy w pół spojrzenia, która zawsze wiedziała, co mi w duszy gra, nawet kiedy ja sama nie miałam pojęcia. Potem okazywało się, że miała rację.

Że bluzka, która mi się kompletnie w sklepie nie podobała, potem stawała się moją ulubioną. Że chłopak, za którym szalałam, w końcu doprowadzał mnie do szału. Że powinnam powiedzieć rodzicom o księdzu, który podczas spowiedzi wywołał we mnie strach i obrzydzenie. Myślałam, że starzy uznają, że zmyślam, by nie chodzić do kościoła. A tak się wściekli, że doprowadzili do przeniesienia obleśnego kleryka.

Zosia zawsze wiedziała więcej. Jakby miała wgląd w ludzkie dusze. Niestety, już jej nie było. Kiedy miałyśmy po szesnaście lat, wyjechałyśmy na obóz nad jezioro. I tam utonęła. Nie wiem, czy kiedykolwiek otrząsnęłam się z jej śmierci. Czasami, w trudnych sytuacjach, zadawałam sobie pytanie, co poradziłaby mi Zosia. Jednak ona milczała.

Wtedy siadałam i robiłam tak jak ona, gdy szukała odpowiedzi – zagłębiałam się w siebie i pytałam swojej Wewnętrznej Wiedzącej. Ale moja wiedźma chyba spała albo była głupia, bo nigdy mi nic nie podpowiedziała, więc musiałam polegać na danych, logice i emocjach. Nie zawsze wychodziłam na plus, bo albo dane były fałszywe, albo rozsądek wygrywał z emocjami lub odwrotnie.

Wędkarze natrafili na jej ciało w szuwarach

Ale tym razem nie mogłam popełnić pomyłki. Stawka była zbyt wysoka. Więc po raz pierwszy od dwudziestu lat pojechałam do K., tam, gdzie po raz ostatni rozmawiałam z Zosią.

Nie wiem, na co miałam nadzieję, bo przecież nawet jej grobu tam nie było, rodzice pochowali ją w rodzinnej mogile w mieście.

Wynajęłam pokój w hoteliku pół kilometra od jeziora. Pamiętałam ten budynek z tamtego lata – kiedy Zosia nie wróciła do obozu na kolację, szukaliśmy jej, i moja grupa zajrzała tu, by spytać właścicieli i gości, czy nie widzieli rudej, piegowatej nastolatki. Pamiętam starszą kobietę, właścicielkę, która bardzo się przejęła. Powiedziała, że Zosia nie była jedyną dziewczynką, która zniknęła nad jeziorem. Podobno od kilku lat podczas wakacji znika jedna. I nigdy się nie odnajduje.

Ale Zosia się odnalazła. Dwa dni później o świcie wędkarze w szuwarach natrafili na jej ciało. Patolog stwierdził, że się utopiła.
Hotelik miał już nowych właścicieli, małżeństwo z dwójką dorastających dzieci. Dostałam pokój na piętrze z dużą łazienką, w której stała piękna, zabytkowa wanna na lwich nogach i z fantazyjną baterią. Patrzyłam na wannę z zachwytem, bo zawsze o takiej marzyłam. Postanowiłam, że jeszcze tego wieczoru wezmę w niej kąpiel.

Meble w pokoju też były stare, być może nawet wstawili je pierwsi właściciele hotelu, który został wybudowany pod koniec dziewiętnastego wieku.

Do kolacji obeszłam wszystkie kąty niewielkiego miasteczka. Zaszłam nawet na teren, gdzie kiedyś stały baraki kolonijne. Teraz było tam pole domków wczasowych. Całe K. się zmieniło. Unowocześniło, wyładniało.

Siedziałam w przyjemnej kawiarni przy rynku, patrzyłam na odnowione elewacje kamieniczek, na kute ławki na skwerze przed ratuszem i ozdobną kostkę placu. Zapewne w lecie na rabatach kwitły kwiaty i wszystko wyglądało cukierkowo – szczęśliwe.

A ja czułam złość i rozczarowanie. Kiedy tu jechałam, nie sądziłam, że chcę przyjechać do miasta, które będzie wyglądało dokładnie jak wtedy, dwadzieścia lat temu. Że będzie zaniedbane, z kocimi łbami na ulicach i odrapanymi domami. Ale teraz wiedziałam, że chciałam wrócić do przeszłości, mając nadzieję, że… nie wiem, wyczuję tu ducha Zosi? Że usiądę, jak kiedyś, na wpół zgnitej drewnianej ławce, a obok mnie przycupnie Zosia i powie mi, co mam zrobić ze swoim życiem?

Przyjaciółka chciała zostać prywatną detektywką

Głupia. Stara i głupia… Czułam się jeszcze bardziej samotna i porzucona przez przyjaciółkę.

– Dlaczego wlazłaś do jeziora, głupia krowo? – wyszeptałam. – Przecież nie umiałaś pływać. Czego tam szukałaś?

O zaginionych dziewczynach wiedziałam, zanim powiedziała nam o tym właścicielka hotelu. Zosia wyciągnęła tę informację od naszej obozowej kucharki, miejscowej kobiety. I od razu zaczęła kombinować, jak rozwiązać tę zagadkę, czyli jak odnaleźć zabójcę.

– Jestem pewna, że je zabił, poćwiartował i pochował kawałki w różnych miejscach. Może utopił w jeziorze?

Zosia zmrużyła oczy i spojrzała podejrzliwie na jezioro, lśniące w promieniach zachodzącego słońca. Siedziałyśmy przy stole w jadalni i obierałyśmy ziemniaki na obiad. Tego dnia miałyśmy dyżur w kuchni.

Trzeba wam wiedzieć, że Zosia chciała zostać prywatną detektywką. Ja miałam razem z nią prowadzić biznes. Ona by rozwiązywała zagadki, a ja pilnowałabym organizacji i finansów. Miała obsesję na punkcie powieści detektywistycznych, i wszędzie węszyła zbrodnie i kłopoty. Teraz wiem, że miała idealistyczne podejście do pracy detektywa, ale nie zapominajmy, że była nastolatką. Faktem jest, że przyciągała do siebie tego rodzaju wydarzenia. Jakby sam los dawał jej znać, że wybrała właściwą ścieżkę życia.

Zniechęcona, wróciłam do hotelu dobrze po zmroku. Było zimno, z nieba leciały płatki śniegu. Koło dwudziestej zadzwonił Christian upewnić się, że wszystko w porządku. Zanim się rozłączył, wyczułam w zapadłej z nagła ciszy wahanie: „Spytać ją, czy podjęła decyzję? Może wydam się zbyt desperacki. Kobiety nie lubią desperackich mężczyzn. Lubią pewnych siebie, decyzyjnych samców”…

Biedny idiota. Wciąż nie mógł zrozumieć, że kobietę w mężczyźnie najbardziej pociągają szczerość i autentyzm. I jeśli proponuje jej to, czego ona szuka, cokolwiek to jest, już wygrał. Christian nie potrafił mi pokazać, jakim facetem jest naprawdę, bo za bardzo chciał mnie zadowolić. Błąd.

Nalałam wody do wanny, dolałam pachnącego płynu, a gdy kąpiel była gotowa, weszłam do wody i poczułam się jak bohaterka starego romansu. Leżałam w wannie, w pianie, na ścianach łazienki migotały płomienie kilku świec, za oknem padał śnieg. Przez moment zatęskniłam za Christianem – siedziałby za mną, pilibyśmy wino… Po chwili jego dłoń przesunęłaby się po moim ramieniu, w górę, do obojczyka, druga dłoń ujęłaby moją głowę, a potem nacisnęła mocno… mocno…?!

I wtedy zobaczyłam, że nie mam na palcu pierścionka

Zsuwam się w dół, pod wodę, przyciskana drugim ramieniem, woda wlewa mi się do ust, nosa, próbuję się wyrwać, ale silne ramię nie pozwala się uwolnić… Brakuje mi oddechu, bo trzymam usta mocno zaciśnięte, próbuję walczyć, kopać, woda wylewa się z wanny, ale on jest taki silny, przez wodę widzę nad sobą pochylająca się twarz, obwisłe policzki porośnięte szczeciną blond włosów, twarz wykrzywia grymas wysiłku, nienawiści i jakiegoś chorego podniecenia. Płuca krzyczą z bólu za powietrzem, otwieram usta i… Wtedy światło gaśnie, lecę dokądś, Martyna, ratuj!

Poderwałam się w wannie, siadłam, ciężko oddychając, drżąc ze strachu. Prawie się utopiłam. Zasnęłam i zsunęłam się pod wodę… Twarz świńskiego blondyna… Martyna, ratuj.

Wyskoczyłam z wody, cała drżąca. To było zbyt realne, wciąż czułam na głowie grubą łapę wciskającą mnie pod wodę, drugą naciskającą na klatkę piersiową. Patrzyłam przez warstwę wody na tę twarz i wiedziałam, że to morderca dziewcząt. Topi mnie, bo odkryłam jego tajemnicę. Zosia odkryła.

Owinęłam się ręcznikiem i pociągnęłam za łańcuszek od korka. A potem stałam i patrzyłam, nie widząc, jak woda wypływa z wanny. Przed moimi oczyma przewinął się film z tamtego dnia. Zosia prosiła, bym poszła z nią po obiedzie. Chciała mi coś pokazać. Ale akurat tego dnia chłopak, który mi się na obozie bardzo podobał, zaproponował spacer. Więc poszłam na spacer, bo chciałam się całować. A moja najlepsza przyjaciółka, połówka mojej duszy, poszła sama na spotkanie z mordercą.

Opadłam na kolana przy wannie. Nienawidziłam siebie w tamtym momencie, także i za to, że przez tyle lat nawet nie pomyślałam, że śmierć Zosi może być moją winą. Że gdybym była z nią, morderca by nie zaatakował.

– Zabiłam cię – jęknęłam.

I wtedy chyba obudziłam się naprawdę, i mój zdrowy rozsądek kazał mi ochłonąć. To tylko sen, powiedział. Nie masz żadnych przesłanek, które kazałyby myśleć, że Zosia została zabita w tej wannie przez świńskiego blondyna. To twoja podświadomość pisze ten scenariusz, bo od lat sekret śmierci Zosi nie daje ci spokoju. Bo nie chcesz pogodzić się z myślą, że ona się utopiła, choć przecież miała takie wielkie plany. I że to twoja wina, bo gdybyś była z nią…

I wtedy zobaczyłam, że nie mam na palcu pierścionka z pozłacanego mosiądzu, który dostałam od Zosi na trzynaste urodziny. Miałam go, kiedy wchodziłam do wanny, bo nigdy go nie zdejmowałam. Musiał się ześliznąć.

Woda już wylała się z wanny, pierścionka nie było. Niemal wyjąc z rozpaczy, rzuciłam się do rury odpływowej. Była starego typu, żeliwna, z kolankiem. Ubrałam się i zeszłam na dół. Ubłagałam męża właścicielki, sympatycznego czterdziestolatka, by pomógł mi dostać się do kolanka.

– Nie wiem, kiedy ostatnio ktoś to otwierał – mruknął, siłując się z opornym żelastwem. – Nigdy się nie zatyka, więc nie ruszaliśmy, tyle innych rzeczy jest do naprawy. Poprzednia właścicielka zapuściła to miejsce.

– I sprzedała hotel? – spytałam.

– Syn ją zabił. Okazało się, że był chory psychicznie, ale się nie leczył. Wsadzili go do wariatkowa. Hotel przejęło miasto, a my kupiliśmy. Już. Fuj…

Nikt się nie domyślił, kto może być zabójcą, tylko ona…

Zaśmierdziało z rury starym szlamem. Wzięłam kolanko. Prawie popłakałam się z ulgi, kiedy błysło złoto pierścionka. Kiedy je wyciągałam, okazało się, że oczko o coś zahaczyło. Kiedy wyjęłam to coś ze szlamu i opłukałam, krzyknęłam.
To był srebrny łańcuszek ze szklanym wisiorkiem w kształcie serca. Mój prezent dla Zosi na jej trzynaste urodziny. Nigdy go nie zdejmowała.

Prokuratura otworzyła dochodzenie w sprawie śmierci Zosi i zaginięć innych dziewcząt. Syn dawnej właścicielki, który wciąż tkwił w szpitalu psychiatrycznym, z przyjemnością opowiedział, co zrobił z ciałami zabitych ofiar. Wystarczyło tylko zadać właściwe pytania – których nikt wcześniej nie zadał. Tak jak nikt nie sprawdził, skąd pochodziła woda w płucach Zosi, wszyscy założyli, że z jeziora.

Nikt wcześniej się nie domyślił, kto może być zabójcą, tylko szesnastoletnia dziewczynka. Którą zawiodłam, choć powinnam ubezpieczać. Przecież razem miałyśmy prowadzić agencję detektywistyczną. Martyna, ratuj. Jest tyle ludzi do uratowania…

Reklama

Nie pojechałam do Niemiec, i nie przyjęłam awansu ani nowego stanowiska w korporacji. Zrobiłam kurs i założyłam agencję detektywistyczną. A kiedy dostałam pierwszą sprawę o udowodnienie, że pewien mężczyzna molestuje swoją córkę, poczułam, że wreszcie jestem na swoim miejscu. Szkoda tylko, że to poczucie spełnienia ma nieco gorzki posmak.

Reklama
Reklama
Reklama