Reklama

Młodzi dzisiaj tak żyją, jakby mieli czas do końca świata! Ja w wieku Maćka miałam już dwoje dzieci, a on z Gabrysią zmarnował trzy lata na remont domu, do którego wystarczyło tylko się wprowadzić. No ale młodzi oczywiście musieli wszystko zrobić po swojemu, od nowa. Nawet nie chodzi mi o koszty, bo nikomu w portfel nie zaglądam, ale czy to życia nie szkoda? Czy rzeczywiście takie istotne jest, żeby był taras zamiast balkonu, a łazienka z kuchnią zamienione miejscami? W końcu jesienią się wprowadzili i odetchnęłam. Bogiem a prawdą myślałam już, że te przeróbki nigdy się nie skończą!

Reklama

Jak u Cyganów jakichś…

Pojechaliśmy z Józiem ich odwiedzić i faktycznie – ładnie dom wygląda, jakiś bardziej ustawny się zrobił i przestronny. Może dlatego, że jeszcze mebli wszystkich nie mają? U nas też na początku było dużo miejsca. Potem, jak się już pojawiły dzieci, rzeczy się mnożyły lawinowo, a teraz już nie ma gdzie palca wcisnąć… No ale jak ja bym mogła coś wyrzucić, skoro każdy przedmiot nabrał sentymentalnej wartości? Przynajmniej człowiek ma poczucie, że to rodzinne gniazdo: tu wisi obrazek Maćka z Pierwszej Komunii, tam dyplom Marysi, wręczony jej przez samego prezydenta miasta, na stole wazon, który dostałam od grona pedagogicznego, gdy odchodziłam na emeryturę… Tymczasem w nowym salonie młodych – goło, jakby człowiek dopiero projekt oglądał. Nawet firan brakuje, które mogłyby nadać pomieszczeniu wrażenie przytulności. Wielkie tarasowe okna i tylko rolety, które i tak w dzień są przecież podniesione.

– Docelowo będzie to wyjście do ogrodu – wyjaśnił Maciek. – Poza tym Gabi narzeka na brak światła, a z tej strony nie ma żadnych sąsiadów, więc przed kim się zasłaniać? Mnie też się podoba.

– Firany tylko zbierają kurz – dodała synowa. – W sumie ani to ładne, ani praktyczne. Jak już na tarasie będą donice, a dalej zieleń, niczego nie będzie brakować.

– Cała ściana na przestrzał otwarta?! – szczerze się zdumiałam. – Jak u Cyganów jakichś… I jaka zieleń? Aż tak szybko ocieplenie klimatu nie postępuje, żeby wegetacja trwała przez okrągły rok!

– Mamo, w Holandii ludzie nie zasłaniają okien nawet w miastach! – przekonywał syn.

– Czy to czasem nie tam, gdzie zalegalizowano narkotyki? Ładny mi przykład!

Powinieneś stanąć po mojej stronie!

Nie mogłam się jakoś przekonać do tego pomysłu i zaraz po powrocie do domu przejrzałam szafy. Tak jak przypuszczałam, miałam mnóstwo firan z czasów, gdy jeszcze kupowało się wszystko na zapas, zrobiłam więc paczkę i włożyłam Maćkowi do bagażnika, gdy któregoś dnia przyjechał do domu po cykliniarkę do parkietów.

– Co to jest? – syn zauważył karton tuż przed wyjazdem. – Nie wierzę! Stare firany?!

– Sprawdzicie sobie, czy nie byłoby ładniej – wyjaśniłam. – I tak mam za dużo.

– Wszystkiego masz za dużo! – roześmiał się. – Ale to nie powód, żebym się zajmował utylizacją twoich zapasów.

Próbowałam mu wyjaśnić, że to tylko tak, że to na próbę, do przymiarki, ale gdzie tam! Boi się tej swojej Gabi jak diabeł święconej wody. Cały czas powtarzał, że nie, oni nie chcą, w końcu Józek wszedł między nas, zabrał pudło i wyniósł do domu.

– Powinieneś stanąć po mojej stronie! – fuknęłam na niego, gdy już syn wyjechał.

A mąż, oczywiście, niewiniątko. Niby chciał uspokoić sytuację, bo już się bał, że dojdzie do awantury. Dopiero wtedy się zdenerwowałam i firany wylądowały w piecu centralnego ogrzewania. Potem, gdy złość mi minęła, pomyślałam sobie, że może młodzi po prostu nie chcą starych rzeczy? To inne pokolenie, dla nich liczy się tylko nowe i modne.

Temat powrócił tuż przed świętami. Jak co roku organizowałam Wigilię u nas, miała być cała rodzina – Maciek z Gabrysią, Marysia z mężem i synkiem, no i do tego wyjątkowo moja siostra z Kanady.

Bardzo miło było, prawda?

Zaczęłam przygotowania już pod koniec listopada, żeby potem nie latać jak kot z pęcherzem. Półprodukty powoli zapełniały zamrażarkę, Józek odświeżał pokoje.

– Józiu, wiesz co, zupełnie nie mam pomysłu na prezent dla Maćka i Gabrysi – postanowiłam poradzić się męża.

– A ja mam – zaskoczył mnie. – Gadałem ostatnio z Maćkiem przez telefon i podsunął, że możemy im kupić jakiś drobiazg z Ikei.

Sprawdziłam w internecie ten sklep, ale nic mnie nie zachwyciło. Z ciekawości zerknęłam, jakie mają firany i zasłonki… Jak na mój gust – nic specjalnego. Dużo ładniejsze woził syn sąsiadki, gdy jeszcze zajmował się handlem. „Ale – pomyślałam – lepsze takie niż żadne. Jeszcze mi podziękują, że okazałam się bardziej dalekowzroczna niż oni”. Kupiłam zatem te firany, dla Marysi i jej męża komplet pościeli, dla wnuka trafiłam w osiedlowym sklepie plecak zdobiony postaciami z jego ulubionej bajki. A siostrze zamówiłam ręcznie robione kapciuszki u koleżanki, która zajmuje się rękodziełem.

Wigilia udała nam się wspaniale, wszyscy byli zadowoleni z prezentów, ja również, chociaż, przyznam szczerze, wolałabym dostać czasem coś innego niż kosmetyki. Mam już tego tyle, że chyba będę musiała komuś w testamencie zapisać, bo życia mi zabraknie, żeby wszystko zużyć.

– Widzisz – powiedziałam Józkowi, gdy dzieci już wyjechały, a siostra poszła spać na pięterko. – Śmiałeś się ze mnie, że tyle się zawsze nakombinuję, żeby każdego uszczęśliwić, ale bardzo miło było, prawda?

Pokiwał głową pochylony nad zestawem narzędzi, które syn z córką kupili mu na spółkę.

– Wiesz, że tu jest też mały frez? Będę mógł porobić ci nowe ramki do zdjęć…

Kolejne dni spędziłam z siostrą, pojechałyśmy do Krakowa, potem do Wieliczki. Dwa dni przed jej odlotem postanowiłyśmy jeszcze zajrzeć do stryja koło Tarnowa, a ponieważ Maciek i Gabi mieszkają po drodze, zadzwoniłam z pytaniem, czy możemy, wracając, zatrzymać się u nich na kawę.

– Zobaczysz, jak się urządzili w domu po babci – zapowiedziałam siostrze. – Wszystko wyremontowane, nawet ładnie!

To po to się wykosztowałam...

Zajechałyśmy po południu. Wchodzę do salonu, już ciesząc się na myśl o bielutkich firanach, a tam nadal gołe okno, tylko jakichś doniczek z zielskiem nastawiane bez ładu i składu. Prawie dwa tygodnie, a oni nie mieli czasu, żeby firany powiesić?

– Widziałam ostatnio ładne karnisze… – zaczęłam, ale syn mi przerwał:

– Mamo, nie zaczynaj znowu, co? Mówiłem, że w salonie nie przewidujemy firan.

Reklama

Nie chciałam się kłócić przy siostrze, bo w końcu raz na ruski rok przylatuje i nie musi wszystkiego wiedzieć, ale poczułam się, jakby mi ktoś w twarz dał. To po to się wykosztowałam, namęczyłam z kupowaniem przez internet, obszywaniem na maszynie?! Po diabła w takim razie mi dziękowali? Trzeba było od razu do pieca wrzucić i wszystko byłoby jasne!

Reklama
Reklama
Reklama