„Staraliśmy się o dziecko, ale Leon urodził się, gdy byłam wdową. Los jeszcze nie raz ze mnie zadrwił”
„Byłam wdową i każdego dnia bałam się, że teściowie odbiorą mi wszystko. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez kilka dni biłam się z myślami. Nie wiedziałam, czy powinnam o tym mówić głośno, czy powinnam się przyznać? Bałam się plotek”.

- Redakcja
Moja rodzina przez lata spisywała mnie na starty, bo miałam ponad 30 lat i byłam starą panną. Co święta musiałam wysłuchiwać złośliwych przytyków. Oczywiście były one mówione w „dobrej intencji”. Gdy kilka lat temu wyszłam za mąż za lokalnego przedsiębiorcę, dalsi krewni i znajomi byli w szoku. Z zazdrości nie zawsze potrafili utrzymać język za zębami.
– Aż dziwne, że akurat ją wybrał. Tyle młodszych dziewczyn ubiegało się o jego względy... – usłyszałam kiedyś, stojąc w kolejce do mięsnego.
– Pewnie złapała go na dziecko, bo inaczej nie wziąłby z nią ślubu – powiedziała kuzynka.
– Ta to ma szczęście. Taka stara i nijaka, a dorwała najlepszą partię w regionie – przeczytałam pod jednym ze zdjęć w mediach społecznościowych.
W sumie to im się nie dziwiłam. Miałam wykształcenie średnie i tylko przez jakiś czas pracowałam na poczcie. Marzyłam o studiach, ale zaledwie po roku musiałam wrócić do rodzinnego domu i zająć się chorą matką. Mojego obecnego męża znałam "od zawsze". Byliśmy sąsiadami i pewnego dnia Mikołaj odwiedził swoich rodziców. Przypadkiem na siebie wpadliśmy i tak to się zaczęło...
Jednak moje życie wcale nie było usłane różami. Od 15 lat jestem żoną Mikołaja i od tego czasu teściowie na każdym kroku dają mi do zrozumienia, że małżeństwo ich syna to nic innego jak mezalians. Ale to jeszcze nie było najgorsze.
Coś we mnie pękło
Nie mieliśmy dzieci. Nie to, że nie chcieliśmy. Tak wyszło. Przez kilka lat się staraliśmy, jeździliśmy po specjalistach, ale nie bez efektu. Z czasem pogodziliśmy się z tym, że nie będziemy mieć pełnej rodziny. A im byliśmy starsi, tym lepiej czuliśmy się tylko we dwoje. Jak się okazało, rodzina Mikołaja miała na te temat inne zdanie. Nie dość, że pochodziłam z biednej i niewykształconej rodziny, to jeszcze nie dałam im upragnionego wnuka. Czasem miałam wrażenie, że dla moich teściów dzień bez złośliwości był dniem straconym.
– Powinieneś poszukać sobie kochanki – wypalił kiedyś teść przy wspólnym obiedzie.
Zamurowało mnie. Nie sądziłam, że teść bez zażenowania będzie mówił przy mnie takie rzeczy.
– Słucham? – Mikołaj był również zaskoczony propozycją ojca.
– Kochankę, konkubinę albo się po prostu rozwiedź – kontynuował teść.
– Przepraszam, ale ja tu jestem – wydukałam.
– No i właśnie w tym cały problem. Czas leci, a nie będzie komu przejąć interesu – żachnął się teść.
– O czym ty w ogóle mówisz?! – Widziałam, że Mikołaj był bliski furii.
Wstałam od stołu. Nie miałam ochoty słuchać tych bredni.
– Nie uciekaj. My tylko prawdę mówimy, a ty... – powiedziała teściowa.
Wyszłam w połowie zdania, a za mną wyszedł Mikołaj. Trzeba przyznać, że byliśmy zgranym małżeństwem. Mimo wszystko tego dnia coś we mnie pękło. Gdy wróciliśmy na swoje piętro, coś we mnie pękło.
– Już nie dam rady dłużej – powiedziałam, patrząc mężowi prosto w oczy. – Mam dość tych upokorzeń. Może twoi rodzice mają rację. Może powinieneś związać się z płodną młódką. Wszyscy byliby zadowoleni. Oprócz mnie, ale w tym domu mało kto się liczy z moim zdaniem.
– I oprócz mnie. Kocham cię i nie zamieniłbym cię na nikogo – mąż objął mnie w talii i pocałował w czoło. – Nadajesz mojemu życiu sens, a dzieci... Widocznie tak miało być. Nie przejmuj się tym, co plotą moi rodzice.
– A co z twoją firmą?
– To tylko praca. Bez ciebie nie osiągnąłbym wszystkiego.
Poczułam ciepło na sercu. Wiedziałam też, że teściowie nie dadzą mi spokoju. Ich zachowanie czasem przypominało sinusoidę. Po karczemnej awanturze, gdy Mikołaj ustawił rodziców do pionu, przez pewien czas, był spokój, a potem wszystko wracało z podwójną energią.
Zostałam wdową
Nikt się tego nie spodziewał, absolutnie nikt. Mój mąż, mój ukochany i jedyny Mikołaj odszedł. Wypadek, tragiczny zbieg okoliczności. Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę. Nie byłam w stanie pojąć tego rozumem. To nie miało prawa się zdarzyć. Nie tak miała wyglądać nasza przyszłość. Mimo że nie miałam nic wspólnego ze śmiercią Mikołaja, jego rodzice uważali, że to ja jestem winna. Bo pewnie się do mnie śpieszył, bo przeze mnie miał za dużo na głowie. Czułam się z tym bardzo źle. I bałam się. Bałam się, że wyrzucą mnie z domu jak psa. Że w końcu pokażą mi, gdzie jest moje miejsce.
Spóźniał mi się okres. Myślałam, że to ze stresu. Ale gdy po 3 miesiącach nadal się nie pojawił, poszłam do lekarza. Miałam już 45 lat i bałam się, że to objawy jakiejś choroby. Nie byłam kompletnie przygotowana na to, co usłyszałam.
– Gratuluję! Z dzidziusiem wszystko w porządku, pięknie się rozwija. Chce pani posłuchać bicia serduszka?
Zmroziło mnie. Byłam wdową i każdego dnia bałam się, że teściowie odbiorą mi wszystko. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez kilka dni biłam się z myślami. Nie wiedziałam, czy powinnam o tym mówić głośno, czy powinnam się przyznać? Bałam się plotek. Nie chciałam wysłuchiwać, że o nie dziecko Mikołaja. Znając moich teściów, mogłam się spodziewać najgorszego. Ale im dłużej zwlekałam z ogłoszeniem nowiny, tym było mi ciężej na duchu. Bałam się, że zanim podejmę decyzję, plotki w miasteczku rozejdą się jak ciepłe bułeczki. A na to nie chciałam pozwolić. Zrozumiałam, że muszę się postawić rodzicom Mikołaja. Nie dla siebie, ale dla dziecka.
Pewnego dnia zeszłam na dół. Teściowie siedzieli w salonie i odpoczywali po dniu pracy ogrodzie.
– Jestem w ciąży. To dziecko Mikołaja – zakomunikowałam sucho.
Teściowa otworzyła buzie ze zdumienia, a teść gapił się na mnie bez słowa. Zatkało ich. Pierwszy raz ich zatkało.
– To cud... – wyszeptała teściowa.
Ręce mi się trzęsły z emocji
Teściowie zmienili swoje nastawienie do mnie o 180 stopni. Od teraz byłam ich ukochaną synową, matką przyszłego dziedzica. Hołubili mnie na każdym kroku. Teściowa gotowała obiadki, bo "teraz musisz je za was dwoje", teść wyręczał mnie we wszystkich pracach, żebym się przypadkiem nie przemęczała. Wiedziałam, że ich zachowanie nie było bezinteresowne, ale cieszyło mnie to. Lepsze takie zachowanie niż wieczne docinki kierowane w moją stronę, prawda? Czas mijał, a ciąża rozwijała się prawidłowo. Przynajmniej tak zapewniał mnie miejscowy ginekolog.
Gdy urodziłam Leonka, byłam w szoku, że nie wygląda tak, jak inne dzieci. Był taki maleńki. To był cios prosto w serce. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Miałam wrażenie, że los ponownie ze mnie zadrwił. Pierwsze tygodnie spędziłam z synkiem w szpitalu. Później zaczęła się nasza wędrówka po lekarzach, poradniach i zajęciach rehabilitacyjnych. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by mój syn nie odstawał od swoich rówieśników.
Teściowie jednak nie zostawili na mnie suchej nitki. Nagle się okazało, że dla nich Leonek wcale nie był synem Mikołaja. I to właśnie wtedy spełniły się moje najgorsze przypuszczenia. Pewnego słonecznego dnia szłam na spacer z maluszkiem w wózku i przypadkiem usłyszałam, jak teściowa mówi do sąsiadki:
– To nie nasz wnuk, na pewno nie nasz. U nas zawsze się zdrowe dzieci rodziły, a nie takie... Andżelika mówi, że to Mikołaja, ale kto ją tam wie, ilu kochanków miała, zanim Mikołaj... – teściowa urwała.
Nie mogłam tego znieść. To, że mnie traktowali jak śmiecia to jedno. Nie pozwolę, żeby tak samo traktowali Leona. Zacisnęłam pięści, pojechałam wózkiem w kierunku płotu i wypaliłam.
– Ani mi się waż – krzyknęłam. – Mam dość, rozumiesz? Dość. latami byłaś dla mnie podła i wszyscy o tym wiedzą. Nikomu nie zamydlisz oczu swoimi kłamstwami.
Poczułam, że ręce mi się trzęsą z emocji. Teściowa i sąsiadka stały w milczeniu. Chyba żadna z nich nie spodziewała się takiej reakcji.
Byłam za niego odpowiedzialna
Kolejne dni przyniosły zaskakujące zmiany. Teściowa nie była już taka pyskata, a teść zaczął widzieć we mnie partnerkę do rozmów. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej uregulować kwestie prawne. Zatrudniłam dobrych adwokatów i poprosiłam rodzeństwo o pomoc w opiece nad synkiem. Zaczęłam zarządzać firmą męża. Zwolniłam cwaniaków, którzy przez ostatnie miesiące tylko żerowali na mojej tragedii. W miarę możliwości zaczęłam się dokształcać, zapisałam się nawet na studia zaoczne. Działałam jak dobrze naoliwiona lokomotywa i nic ani nikt nie był mnie w stanie zatrzymać. Sama byłam zaskoczona, że macierzyństwo wyzwoliło we mnie takie pokłady energii i pewności siebie. Może dlatego, że teraz wiedziałam, że jestem za kogoś odpowiedzialna.
Pewnego dnia, gdy bawiłam się z Leonkiem w ogrodzie, podszedł do mnie teść i powiedział:
– Jesteś dobrą matką, ze świecą takiej szukać...
– Wiem – powiedziałam z nieukrywaną dumą w głosie.
Moje życie nie było łatwe i pewnie takie nie będzie. Wiedziałam jednak, że nie byłam już dawną Andżelą. Byłam matką, a matki nie pozwalają sobie w kaszę dmuchać.
Andżelika, 48 lat
Czytaj także:
- „W konfesjonale wyznałam swoje grzeszne myśli. Ksiądz wysłuchał całej spowiedzi i zrobił coś niewyobrażalnego”
- „Mam 65 lat i chciałam ten ostatni raz pójść w tango. Dzieci mnie ostrzegały, ale mleko się rozlało”
- „Wyszłam za bogatego prawnika z Warszawy. Ludzie gadają, że jestem wyrachowana i pazerna, ale prawda jest zupełnie inna”