Reklama

Mieszkanie było ładne, nieduże, ale ustawne. Zrobiliśmy mały remont i czym prędzej się wprowadziliśmy. Czysta klatka schodowa, świeżo otynkowany blok, wokół mnóstwo zieleni – miła odmiana po latach wynajmowania pokoi w zaniedbanych śródmiejskich kamienicach. Podobało nam się też to, że oprócz starszych ludzi, stanowiących większość lokatorów i mieszkających tu zapewne od początku istnienia osiedla, było też kilka rodzin z dziećmi w wieku naszych córeczek. No i najważniejsze, że wreszcie zamieszkaliśmy we własnym „M”.

Reklama

Nasze córeczki, ośmioletnia Kamila i pięcioletnia Nikola, prędko przywykły do nowego miejsca i zaprzyjaźniły się ze swoimi małymi sąsiadkami: Eweliną i Alicją. Rodzice jednej i drugiej okazali się sympatycznymi ludźmi, z którymi bez trudu znaleźliśmy wspólny język. Mieszkało nam się więc wygodnie, mieliśmy przyjaciół i właściwie nasze zadowolenie byłoby zupełne, gdyby nie... babsko z parteru!

Pierwsze spotkanie

Wychowuję moje córeczki bez przesadnych rygorów. Chcę, żeby miały beztroskie, szczęśliwe dzieciństwo. Jarek jest dla nich bardziej surowy, ale ja nie karcę ich zbyt często. Nie pracuję, więc mogą sobie biegać po podwórku i bawić się z koleżankami, ile dusza zapragnie. Nawet mi to odpowiada, bo mogę wtedy spokojnie zrobić coś w domu, obejrzeć ulubione seriale albo poczytać kolorowe gazetki. I mielibyśmy święty spokój, ja i dzieci, gdyby nie ten wredny babsztyl.

Pierwsze moje spotkanie z tą kobietą nastąpiło jakieś dwa tygodnie po przeprowadzce. Wracałyśmy właśnie z dziewczynkami ze sklepu z zakupami. Gdy mijaliśmy się na klatce schodowej, baba obrzuciła nas niechętnym spojrzeniem, a kiedy była już niżej, usłyszałam, jak burczy:

– Zachować się toto nie potrafi! Żeby się sąsiadce nie ukłonić! Wstyd!

W pierwszej chwili chciałam się odszczeknąć, że korona by jej z głowy nie spadła, gdyby to ona powiedziała nam „dzień dobry”, w końcu mieszka tu dłużej, więc jest, tak jakby, gospodarzem. Zaraz jednak wzruszyłam ramionami. „Co mnie obchodzi jakaś obca baba?!”.

Ale to był dopiero początek moich przygód z panią Mirką, bo tak miała na imię niesympatyczna sąsiadka.

Pewnego dnia administracja budynku wywiesiła na klatce schodowej kartkę z poleceniem, aby zamykać drzwi wejściowe ze względów bezpieczeństwa. Ale ja nie miałam zamiaru latać jak głupia do domofonu za każdym razem, kiedy dziewczynki będą chciały wrócić po coś do domu. Kiedy więc wychodziły na podwórko, kazałam im zostawiać drzwi otwarte. I tego właśnie uczepiła się pani Mirosława! Z początku zamykała wejście za każdym razem, gdy dzieci tamtędy przeszły. Potem wrzeszczała na nie z okna. W końcu zdybała mnie i zaczęła zrzędzić:

– Łażą tu różne męty, żebraki, złodzieje! – mówiła podniesionym głosem. – Jeszcze kogoś okradną! Jak administracja każe zamykać, to trzeba zamykać! Pani na czwartym piętrze mieszka, to do pani złodziejowi nie będzie chciało się drapać, ale nas, tu niżej, okradnie!

– Jak pani to sobie wyobraża?! – zdenerwowałam się. – Będę co chwilę do domofonu biegać, żeby dzieciakom otworzyć? Ja nóg na loterii nie wygrałam! – mówiąc to, spróbowałam ją wyminąć, ale zastąpiła mi drogę.

– To trzeba im klucz dorobić, niech na szyi noszą i sobie otwierają! – powiedziała. – Niech się uczą przestrzegać zarządzeń! Drzwi mają być zamknięte!

– Dobra, dobra! – machnęłam ręką, odsuwając natrętną sąsiadkę na bok. – Kiedyś nie było domofonów, klatka była dostępna dla każdego i jakoś to przeżyliśmy. Teraz też pani przeżyje.

To powiedziawszy, ruszyłam na górę, a wchodząc po schodach, słyszałam, jak pani Mirka ględzi coś o hołocie, co się wzięła nie wiadomo skąd i chce rządzić.

Tego już było dla mnie za wiele!

Nadeszła zima, a z nią chłody. Dzieci nadal chętnie bawiły się na podwórku, ale czasami ganiały się też po klatce schodowej. To znowu nie spodobało się pani Mirce. Wyrzuciła je kiedyś z klatki i nakrzyczała na nie, że śmiecą i hałasują. Powoli zaczynałam mieć dość tej baby! Pewnego dnia dopadła Kamilę i palnęła jej kazanie o tym, że na wprost wejścia do klatki mieszka staruszka, która nie może wstać z łóżka i kiedy zimno jej ciągnie do mieszkania, nie jest w stanie sama podkręcić sobie ogrzewania ani wziąć dodatkowego koca. I jeśli dostanie zapalenia płuc, to przez Kamilę.

Tego już było dla mnie za wiele! Dorwałam babsztyla przed blokiem, gdy wracaliśmy z mężem od znajomych, i solidnie obsztorcowałam za to, że czepia się moich dzieci.

– Jeszcze raz zaczepi pani moje dzieci, pójdę na policję! – wrzeszczałam, nie zwracając uwagi na próbującego mnie uspokoić Jarka. – Może wtedy zajmie się wreszcie pani swoimi sprawami.

A ona odparła, że jak się ktoś sprowadza na nowe miejsce, to musi uszanować zasady w nim panujące. I żebym lepiej pilnowała swoich dzieci, bo tu chodzi także o ich bezpieczeństwo. Do Jarka zaś powiedziała, żeby sobie żonę wychował, bo mu wstyd przynoszę. Bezczelne babsko!

Minęło kilka dni. Właśnie oglądałam ulubiony serial, gdy usłyszałam natarczywe walenie w drzwi. Zerknęłam przez wizjer i… struchlałam. Zobaczyłam dwóch rosłych policjantów, a między nimi Kamilę. Gdy otworzyłam, rzuciła mi się z płaczem na szyję. Była tak roztrzęsiona, że nie mogła wykrztusić słowa. Byłam pewna, że to sprawka tej koszmarnej pani Mirki, wrzasnęłam więc rozwścieczona:

– Zróbcie porządek z tym babsztylem! Od tygodni prześladuje moje dzieci. Nie mogą wyjść na korytarz, żeby się ich nie uczepiła. Składam oficjalną skargę na panią Mirosławę, że znęca się psychicznie nad moimi córkami.

Już chciałam wyliczyć wszystkie sprawki wrednej sąsiadki, kiedy starszy z policjantów huknął na mnie srogo:

– Cisza! Proszę się uspokoić! Gdyby nie ta pani, pani córka już by może nie żyła!

Poczułam, że robi mi się słabo. Zaprosiłam policjantów do środka, a oni opowiedzieli mi, co się wydarzyło, gdy ja siedziałam przed telewizorem.

Było tak: Kamila wchodziła powoli po schodach, bawiąc się komórką. Widok samotnej dziewczynki zwabił mężczyznę, który zaatakował ją od tyłu, zatkał usta i zaciągnął do piwnicy.

– I pewnie by mu się udało – opowiadał jeden z funkcjonariuszy – gdyby nie pani Mirosława, która widząc go na podwórku, postanowiła sprawdzić, czy drzwi do klatki są zamknięte.

Już wcześniej widywała faceta w okolicy i wydał jej się podejrzany, bo próbował zaczepiać dzieci i oddalał się, gdy tylko w pobliżu zjawiał się ktoś dorosły. Traf chciał, że wyszła z mieszkania akurat w momencie, gdy zboczeniec szarpał się z pani córką. Zatrzasnęła drzwi wejściowe i narobiła wrzasku. Niczego pani nie słyszała?

– Nie… – wyszeptałam zawstydzona. – Telewizor głośno grał…

Policjant pokręcił głową z dezaprobatą i kontynuował opowieść, z której wynikało, że tak nielubiana przeze mnie sąsiadka ocaliła Kamilę. Jej krzyki zaalarmowały innych sąsiadów, którzy obezwładnili bandytę i wezwali policję.

Reklama

Ta dramatyczna historia wiele mnie nauczyła. Teraz, kiedy dziewczynki bawią się na podwórku, wychodzę z nimi. No i zamykamy drzwi od klatki schodowej. Gdyby wtedy Kamila zatrzasnęła je za sobą, pedofil nie miałby do niej dostępu. Oczywiście przeprosiłam panią Mirkę za swoje zachowanie. Staram się, by zmieniła zdanie o mnie i moich dzieciach. Teraz już wiem, że nie wolno nikogo sądzić po pozorach i warto słuchać, co inni mają nam do powiedzenia.

Reklama
Reklama
Reklama