Reklama

Należę do tych ludzi, którzy mają z Bogiem na pieńku. Którzy nie potrafią przebaczyć Mu, że dopuszcza do takich niesprawiedliwości. Matka nie pozwala mi tak mówić, twierdząc, że nie wolno nam oceniać niezbadanych Jego planów. A jaki miał plan, żeby powołać do istnienia tak nieszczęśliwą istotę jak mój starszy brat? Bo Janek miał dziecięce porażenie mózgowe. Nigdy nie biegał, nie miał dziewczyny. Zawsze siedział na wózku inwalidzkim i zawsze miał kłopoty z mówieniem. Ale ja go rozumiałam, czasem nawet tłumaczyłam, co mówi, rodzicom.

Reklama

Kochałam mojego brata. A on kochał mnie. Był inteligentny, dobry i mądry.

Nazywał mnie Księżniczką

Janek zawsze chciał być dla mnie prawdziwym starszym bratem – który by mnie chronił, odprowadzał do szkoły, dawał w nos tym, którzy są dla mnie niemili, i który by robił przegląd moich chłopaków, żeby pomóc mi wybrać najlepszego.

To akurat mogłam mu zapewnić. Zawsze przyprowadzałam do niego swoich chłopaków, żeby ich ocenił. I muszę powiedzieć, że akurat tu widać było jego wyższość nad innymi starszymi braćmi. Stosunek chłopaków do mojego brata sam w sobie był miernikiem ich wartości jako ludzi. Jeśli któryś traktował Janka jak człowieka niespełna rozumu – przepadał. Jeśli traktował go normalnie – dawałam mu szansę.

Jednak zawsze ocena Janka się sprawdzała: „To leń”. „Uważaj, jedna dziewczyna mu nie wystarczy”. „Nie będziesz dla niego równie ważna jak piłka i kolesie z drużyny”.

Zobacz także

Nie wiem, skąd on to wszystko wiedział. Właściwie czytaliśmy te same książki, oglądaliśmy te same filmy – ale Janek najwyraźniej wyciągał z nich o wiele więcej mądrości niż ja. A może po prostu miał dar. Jego mózg kompensował sobie porażenie jednych części lepszym rozwojem innych.

Brat stał się dla mnie wyrocznią w sprawach damsko-męskich. Kiedy byłam już dorosła, przyprowadziłam chłopaka, który chciał się ze mną ożenić. Jednak Janek ostrzegł mnie, że Tomek nie zaopiekuje się mną, bo to duże dziecko. I będę miała na karku jego matkę.

– Skąd ty wiesz, że ma toksyczną matkę! – zawołałam zdumiona, kiedy odprowadziłam Tomka do drzwi i powiedziałam, że dam mu odpowiedź następnego dnia. – Nie mówiłam ci. Poza tym on chce się wyprowadzić z domu i zerwać kontakty.

Janek popatrzył na mnie spod oka i jego wygięty do dołu koniuszek ust jakby zadrżał. Znaczyło to, że się roześmiał.

„Widziałem, jak był ubrany. I wyprasowany. I co mówił o matce. Może się i wyprowadzi, ale ona ciałem będzie na progu waszego mieszkania codziennie, by sprawdzić, czy nie robisz krzywdy jej synkowi”.

Mechaniczny głos dobiegający z komputera nie miał intonacji, ale blask oka Janka – lewego, bo prawe od lat było już zasłonięte opadniętą powieką – był bardzo poważny.

Ale ja go kocham…

„Jesteś zakochana. Minie ci, tylko nie wychodź za mąż. Zamieszkajcie razem i zobaczysz, co się stanie”.

Tak zrobiłam. Miałam dwupokojowe mieszkanie po babci i tam zamieszkałam z Tomkiem. Janek miał rację. Jego mamusia niemal się wprowadziła, a on, mimo obietnic, nie miał siły woli, by się odciąć. Mój stan zakochania nie przerodził się w dojrzałą miłość i pół roku później wystawiłam Tomkowi walizki za drzwi. Po awanturze.

Obiecał, że pomoże nam rozwiązać nasze problemy

Na ostatnim roku studiów poznałam Krzyśka. Zakochałam się, a wkrótce poczułam, że to miłość całkiem inna jakościowo od zadurzenia w Tomku. Szczerze mówiąc, sama zaczęłam myśleć o ślubie i o tym, że fajnie byłoby mieć z Krzysiem dzieci…

Pewnie dlatego nie poznałam Janka i Krzysia ze sobą. Bałam się, że mój brat zobaczy w nim coś, czego ja nie widzę. Ale Krzyś był mądry. Wykręcałam się od zapoznania go ze starszym bratem? To sam poszedł do domu moich rodziców, gdzie oczywiście mieszkał Janek, i sam się przedstawił. Mama zadzwoniła do mnie.

– Wiesz – powiedziała. – Janek ma gościa.

– Gościa?

– Aha. Młodego miłego mężczyznę o imieniu Krzyś. Znasz takiego?

W panice przybiegłam do domu rodziców. Kiedy weszłam zdyszana do pokoju Janka, jego oko błyszczało, a Krzyś był roześmiany. Wstał, pocałował mnie i wyszedł bez słowa. Janek nasunął dłoń na ekran specjalnej klawiatury, która leżała mu na kolanach, i zaczął naciskać klawisze.

„No to masz narzeczonego” – rozległ się mechaniczny głos.

Po chwili Krzyś wrócił do pokoju, za nim weszli rodzice. Mój chłopak ukląkł i podał mi otwarte pudełeczko. Pierścionek zaręczynowy. Serce mi waliło, w głowie wirowało, straciłam mowę.

– Dominiko, czy wyjdziesz za mnie?

Oczywiście powiedziałam tak. Była radość, łzy rodziców, śmiech, szampan, Janek puścił marsza Mendelsohna. I powiedział:

„To będzie piękne małżeństwo. A kiedy nadejdą kłopoty, pomogę je wam pokonać”.

Spojrzeliśmy na niego z zaskoczeniem, ale nic już więcej nie dodał. Pół roku później wzięliśmy ślub, a po roku położyłam na kolanach Janka naszego synka, który dostał po nim imię. Mój brat cały drżał, z oka płynęła mu łza. Powiedział własnym głosem:

Jestem szczęśliwy. Dziękuję…

– Co powiedział? – spytał Krzyś.

– Że jest szczęśliwy – przetłumaczyłam.

Janek zmarł tydzień później. Jego organizm tak jakby wyłączył się. Przez wiele lat mi go brakowało, aż pewnego dnia zrozumiałam, że on nigdzie nie odszedł.

Był przy mnie po to, by spełnić swą obietnicę

Przez prawie dziesięć lat nasze małżeństwo było udane i szczęśliwe. Dobrze nam się wiodło, kupiliśmy większe mieszkanie. Coś zaczęło zgrzytać trzy lata po tym, jak przyszedł na świat nasz drugi synek. Pojawiły się okazje, byśmy oboje mogli zacząć robić kariery. Niegdyś wspólnie spędzane wieczory odeszły w zapomnienie. Gdzieś gnaliśmy, dokądś się śpieszyliśmy i nie mieliśmy już czasu na wspólne siedzenie przed telewizorem, trzymanie się za rękę, spacery…

Potem, jak to w życiu bywa, wdała się urażona duma, nieumiejętność (a może brak chęci) przecinania sytuacji konfliktowych w zarodku i zazdrość.

Pewnego dnia wyjęłam mężowi z ręki gazetę, którą oddzielił się ode mnie w czasie obiadu.

– Tak nie chcę żyć – Krzyś spojrzał na mnie, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.

Mam dość mieszkania w hotelu z mężczyzną, który przechodzi obok mnie obojętnie.

– Mam dosyć mieszkania w hotelu – powiedział tym samym tonem Krzyś – z kobietą, która kompletnie mnie lekceważy.

Od słowa do słowa i wybuchła kłótnia na sto fajerek. W rezultacie postanowiliśmy, że weźmiemy rozwód, by skończyć tę farsę. Następnego dnia zabrałam dzieci i wyniosłam się z powrotem do dwupokojowego mieszkania, które odziedziczyłam po babci. Nie ukrywam, że początkowo czułam zadowolenie. Wreszcie byłam swobodna i mogłam robić to, na co miałam ochotę – oczywiście do pewnego stopnia, bo przecież były dzieci. Ale już nie musiałam gotować, sprzątać i prać.

Jasne… Prawda jest taka, że ja i Krzyś zawsze byliśmy partnerami w małżeństwie i zawsze wszystko robiliśmy razem. Ale jak zaczniesz sobie człowieku wmawiać, że było ci źle, to po pewnym czasie we wszystko uwierzysz.

Tak naprawdę czułam się coraz gorzej i dokuczała mi samotność. Moi synowie też źle sobie radzili z tą sytuacją, tęsknili za ojcem. Po kilku tygodniach i ja zrozumiałam, że tęsknię. Ale wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że ja także mam swój udział w rozwaleniu tak pięknego małżeństwa. Co najmniej połowę udziału.

Co my najlepszego robimy?

Pewnego wieczoru układałam rzeczy w szafie i wpadł mi w ręce album ze zdjęciami ze ślubu i wesela. Przypomniałam sobie tamte radosne chwile i zrobiło mi się jeszcze smutniej. Usiadłam w fotelu i popatrzyłam na twarz Janka. Wykręconą, zmaltretowaną – a jednak biło z niej szczęście.

– Braciszku – wyszeptałam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. – Tak bardzo za tobą tęsknię. Ty byś mi pomógł. Powiedział, co mam zrobić, by go nie stracić.

Przypomniałam sobie wtedy jego słowa z dnia zaręczyn: „To będzie piękne małżeństwo. A kiedy nadejdą kłopoty, pomogę je wam pokonać”.

– Mamy kłopoty. Obiecałeś pomóc…

I rozpłakałam się. Po chwili poczułam, jak obejmują mnie drobne ramionka moich synków. Brakowało nam tylko Krzysia.

Jakieś dwa tygodnie później adwokat męża zapukał do moich drzwi. Zgodnie z umową, będąc w pobliżu przejazdem, podrzucił mi pozew rozwodowy, żebym mogła się z nim zapoznać. Poprosiłam adwokata, żeby mąż wpadł pod wieczór.

– Spotka się wtedy z chłopcami i odbierze dokument z ewentualnymi poprawkami.

Kiedy zbliżała się pora przyjazdu Krzysia, poszłam do biurka, gdzie zostawiłam dokument. Nie znalazłam. Spytałam chłopców, czy go nie widzieli, ale stwierdzili, że w ogóle nie wchodzili do tego pokoju.

Zjawił się Krzyś. Powiedziałam mu, że zgubiłam gdzieś pozew, i jak chce, zaraz możemy wydrukować kopię. Usiedliśmy do komputera, ten jednak nie chciał odpalić. Kiedy już ekran zamigotał, miałam problemy z wejściem na maila. Gdy udało się otworzyć dokument i puścić na drukarkę, zaciął się papier i maszyna stanęła na dobre.

Wówczas mąż znalazł pozew rozwodowy między papierzyskami na biurku. Mogłabym przysiąc, że przeglądałam je dziesiątki razy… Krzyś oskarżył mnie, że celowo zwlekam i zwodzę. Zły ruszył do drzwi. Kiedy jednak próbował je otworzyć, okazało się, że zamek się zaciął. Chwilę szarpał się z zasuwą, aż wreszcie dał za wygraną. Wrócił do pokoju i stwierdził:

– Możesz napisać u dołu pozwu, że się zgadzasz z jego treścią? – spytał. – Chyba że to wszystko jakaś gra.

Sięgnęłam po długopis. Okazało się, że nie pisze, chociaż godzinę wcześniej z niego korzystałam. Drugi i trzeci też są felerne.

Co jest, do diabła?

Krzyś sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał mi swoje pióro. Okazało się, że zabrakło w nim atramentu.

– Najwyżej będzie bez podpisu – mąż wziął dokument i wstał od biurka.

Wtedy zrozumiałam.

Poczekaj, ja nie chcę żadnego rozwodu – powiedziałam na głos.

Krzyś stał obok mnie z markotną miną.

– Prawdę mówiąc, ja też nie – rzekł.

– Więc po co to wszystko? – zapytałam.

– Myślałem, że tobie na nim zależy, więc się zawziąłem…

– A ja myślałam, że tobie. Krzysiu, nie chcę tego, bo nadal cię kocham.

– A ja ciebie.

Przytulił mnie mocno, pocałował.

Oderwałam się od niego na chwilę.

– Pamiętasz, co mówił Janek podczas naszych zaręczyn? – rozejrzałam się po otaczających nas ścianach, jakbym mogła gdzieś zobaczyć jego pokręconą, wychudłą postać wciśniętą w wózek inwalidzki.

A jednocześnie mignęła mi w głowie całkiem inna wizja – mój starszy brat, wysoki i silny, stoi oblany światłem i uśmiecha się szeroko. A potem odchodzi.

Wszystkie włoski stanęły na moim ciele. Z trudem przełknęłam ślinę.

Krzyś poszedł do przedpokoju. Zasuwa odsunęła się bez żadnych problemów.

Myślisz, że to Janek dotrzymał danego nam słowa? – stanął w progu i spojrzał na mnie pytająco.

– Jestem tego pewna – powiedziałam i otarłam łzę. – To na pewno Janek.

Reklama

Dziękuję, braciszku.

Reklama
Reklama
Reklama