„Starszy nauczyciel został korepetytorem mojego syna. Mi też udzielał prywatnych lekcji, chociaż nie z matematyki”
„Nie jestem kobietą, która wierzy w miłość po czterdziestce. Po rozwodzie skupiłam się na synu. Teraz najważniejsze było, żeby Maks nie zawalił matury z matematyki. Jan – nauczyciel polecony przez znajomą – miał mu pomóc. Starszy pan, emerytowany belfer. Nie spodziewałam się po nim niczego więcej niż wykresów i równań. I bardzo się myliłam”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która wierzy w drugie szanse. Ani w miłość po czterdziestce, ani w czułość, która nie boli. Życie nauczyło mnie trzymać dystans – do ludzi, do uczuć, do siebie samej. Po rozwodzie skupiłam się na synu. Maks miał być moim centrum, moim światem. Praca, dom, szkoła – nic więcej. Mężczyźni pojawiali się na moment, jeśli w ogóle. Ale to przeszłość.
Teraz najważniejsze było, żeby Maks nie zawalił matury z matematyki. Jan – nauczyciel polecony przez znajomą – miał mu pomóc. Starszy pan, emerytowany belfer. Nie spodziewałam się po nim niczego więcej niż wykresów i równań. I bardzo się myliłam.
Niespodziewana randka
Po jednej z pierwszych lekcji Maks wyszedł z pokoju szybciej niż zwykle. Widać było, że jest zmęczony, ale też mniej spięty. Jan z kolei złożył swoje notatki z tą samą starannością, z jaką układał każde słowo w rozmowie. Uprzejmy, nieśmiały. Zupełnie nie mój typ, choć sama nie wiedziałam już, jaki właściwie jest mój typ.
– Może… – zaczął niepewnie, zerkając na zegarek – może ma pani chwilę na herbatę?
Zaskoczył mnie. Spojrzałam na niego z lekkim rozbawieniem. Już miałam powiedzieć, że nie mam czasu, ale coś mnie powstrzymało.
– Mam. Akurat wstawiłam wodę.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Mówił o Maksie – że bystry, tylko zablokowany. Potem zeszliśmy na książki, bo wspomniałam o „Mistrzu i Małgorzacie”, który stał na półce. Znał cytaty na pamięć. A kiedy rozmowa zaczęła dryfować ku ciszy, zadał to pytanie.
– Nie chciałbym być nachalny, ale… może spróbujemy raz czegoś, co nie dotyczy funkcji kwadratowej?
Uśmiechnęłam się. Chciałam się upewnić.
– A to zaproszenie… to znaczy, co, randka?
– Tylko kawa. Ale jeśli się spodoba, może więcej.
Poszliśmy do kina. Stare kino studyjne, film o niczym, ale siedzenie obok niego było dziwnie… miłe. Miał ciepłe dłonie. Nie próbował mnie dotknąć. Nie próbował niczego wymuszać. A ja pierwszy raz od lat poczułam się... bezpiecznie.
Wróciłam do domu z lekkim sercem. Sama siebie nie poznawałam.
Poczułam motyle w brzuchu
Zaczęło się od tego, że Jan został dłużej po jednej z lekcji. Potem sam przyniósł ciasto – domowe, z rabarbarem. Powiedział, że piecze, kiedy nie może zasnąć. Śmiałam się wtedy i powiedziałam, że powinnam mu częściej robić herbatę, skoro taka z tego korzyść.
Z czasem sama zaczęłam go zapraszać. Najpierw nieśmiało, potem już naturalnie. Po lekcjach Maksa siadał ze mną w kuchni, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zaczął opowiadać o swoim życiu – rozwód, dorosły syn, który mieszka za granicą, samotne wieczory z sudoku i jazzem w tle. Słuchałam i nagle przestało mnie to nudzić.
Któregoś dnia zaproponowałam spacer. Szliśmy nad Wisłą, powoli, jakby czas się zatrzymał. Milczenie między nami nie było krępujące – było pełne czegoś nowego. Czegoś, czego się bałam.
– Czasem mam wrażenie, że za bardzo cię lubię. A to nigdy nie kończy się dobrze – powiedziałam cicho, kiedy usiedliśmy na ławce.
Jan nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili spojrzał na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
– A może właśnie dobrze się zaczyna?
Serce mi zadrżało. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. W głowie miałam alarm: „Zaraz się przywiążesz. Znów się zawiedziesz”. Ale zignorowałam to. Przez chwilę chciałam tylko być tu i teraz.
Tamtego wieczoru nie spałam. Przewracałam się w łóżku, czując, że coś we mnie się budzi. Coś, czego nie umiałam jeszcze nazwać, ale co nie dawało mi spokoju.
Prawda wyszła na jaw
To był piątek. Jan został dłużej, bo Maks miał trudniejszy temat – układy równań. Z kuchni słyszałam, jak spokojnie wszystko tłumaczył, krok po kroku, bez śladu zniecierpliwienia. Gdy Maks wyszedł, rzucił tylko krótkie „dzięki” i zamknął się w swoim pokoju. Ja, z przyzwyczajenia, zaproponowałam herbatę. Znów. A potem, zanim się zorientowałam, staliśmy obok siebie przy zlewie i Jan – nie pytając – objął mnie lekko ramieniem.
Nie był to namiętny gest. Raczej... ciepły. Bliski. Naturalny. Przylgnęłam do niego na sekundę. Tylko sekundę. Ale Maks właśnie wtedy wszedł do kuchni.
Zamarliśmy.
– Co pan Jan robi u nas tak późno? – zapytał, marszcząc brwi. Głos miał chłodny, wyczekujący.
– Rozmawialiśmy… o twoich postępach – odpowiedziałam szybko, aż za szybko.
– Mamo, ja nie jestem głupi – rzucił i wyszedł bez słowa.
Serce mi waliło. Jan też zesztywniał, ale nie powiedział ani słowa. Ubrał się i wyszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Nie spałam tej nocy. Czułam, że przekroczyłam pewną granicę. Jakby cienka nić porozumienia między mną a synem nagle pękła. Z jednej strony – przecież miałam prawo do uczuć. Z drugiej – czy rzeczywiście nie powinnam była powiedzieć mu wcześniej?
Bałam się, że Maks poczuje się oszukany. Że zacznie mnie traktować jak obcą. I że Jan... że on się wycofa, bo nie będzie chciał burzyć tego, co jakoś ledwo trzymało się w całości.
Chciałam tylko, żeby był
Kilka dni milczenia. Jan nie pisał, nie dzwonił. Ja nie miałam odwagi pierwsza się odezwać. Maks chodził po domu z zaciętą twarzą i słuchawkami w uszach. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
W końcu, w niedzielę, wysłałam krótką wiadomość: „Jesteś dziś w mieście? Potrzebuję spaceru”. Odpowiedział niemal od razu. Spotkaliśmy się w parku. Było tam pusto i cicho. Usiadłam na ławce, patrząc w ziemię.
– Przepraszam – powiedziałam po chwili. – Może powinnam była być ostrożniejsza. Może to wszystko to był błąd.
Jan siedział obok, ale nie odsunął się nawet na centymetr.
– Nie zakochuję się łatwo. Ale z tobą… to jest coś innego. Nie chcę cię stracić tylko dlatego, że boisz się zaufać.
Westchnęłam, dławiąc słowa.
– Bo ja już raz zaufałam. I wszystko się rozsypało. Byłam żoną przez piętnaście lat, a i tak nie znałam człowieka, z którym dzieliłam łóżko. Jak mam znowu komuś uwierzyć?
Jan nie próbował mnie uspokajać. Nie mówił, że wszystko będzie dobrze. Po prostu położył dłoń na mojej i ścisnął lekko. Dopiero wtedy poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach.
– Nie chcę, żebyś mnie pocieszał. Chcę tylko, żebyś był.
– I jestem – odpowiedział cicho.
Nie pocałowaliśmy się. Nie było wielkich gestów. Ale w tej ciszy, w tym drobnym dotyku, było więcej niż w tysiącu słów.
Musiałam być szczera z synem
Nie mogłam już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Maks unikał mnie coraz bardziej. Jedliśmy w ciszy, jak obcy ludzie. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać, choć serce mi podpowiadało, żeby się wycofać. Ale nie mogłam. Nie po tym, co czułam.
Zaparzyłam herbatę i zapukałam do jego pokoju.
– Możemy porozmawiać?
Nie odpowiedział, ale też nie zamknął drzwi, więc weszłam. Usiadłam na krześle przy biurku.
– Wiem, że widziałeś. I wiem, że nie byłam z tobą szczera. Ale to nie dlatego, że chciałam cię oszukać.
– To dlaczego? – rzucił ostro, nie patrząc na mnie.
– Bo nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Bałam się, że się w sobie zamkniesz. Że pomyślisz, że twoje życie znowu się zmienia, a ja jestem nieodpowiedzialna. Ale Jan… ja tego nie planowałam. To się po prostu wydarzyło.
Maks odwrócił się w końcu. W oczach miał gniew i zawód.
– Miałem prawo wiedzieć. To nie twoja prywatna sprawa, skoro chodzi o mojego nauczyciela!
– Masz rację. Ale uwierz, nie chciałam cię ranić. Myślałam, że najpierw muszę poskładać to wszystko sama.
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował rozpoznać, czy mówię prawdę. Potem wstał, wziął kurtkę i ruszył do drzwi.
– Wychodzę. Muszę to przemyśleć – rzucił, trzaskając nimi chwilę później.
Zostałam sama. Z kubkiem stygnącej herbaty i strachem, który ściskał mnie w środku.
Zakończenie
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na pusty kubek po herbacie, jakby mógł mi coś podpowiedzieć. W mieszkaniu panowała cisza – ta prawdziwa, nie ta chwilowa. Nie wiedziałam, czy Maks wróci dziś, czy może pójdzie do ojca. A może do kolegi, byle dalej ode mnie. Próbowałam nie myśleć, nie czuć, ale serce i tak biło zbyt głośno.
Zadzwonił telefon. Jan.
Nie odebrałam.
Nie dlatego, że nie chciałam z nim rozmawiać. Ale najpierw musiałam uporządkować swoje sprawy. Musiałam być teraz tu, dokładnie w tym bólu, w tym zawieszeniu. W końcu zrobiłam coś, co wymagało odwagi – powiedziałam prawdę. I chociaż straciłam coś po drodze, to może właśnie dlatego… odzyskałam kawałek siebie.
Maks wrócił dopiero nad ranem. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, potem ciche stąpanie po korytarzu. Nie wszedł do mojego pokoju, ale zostawił coś na stole. Kartkę. Jedno zdanie.
„Nie wiem, co o tym myśleć, ale nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa”.
Płakałam, trzymając ją w dłoniach. Wiedziałam, że to nie koniec problemów, ale może… początek rozmowy. A może nawet nowej bliskości, innej niż dotąd.
Nie wiem, co będzie z Janem. Czy znowu się odezwie, czy nasza relacja to przetrwa. Ale wiem, że to, co między nami się wydarzyło, nie było złudzeniem. Może nie była to wielka historia miłosna jak w książkach. Ale była prawdziwa. Cicha. Ciepła.
I może właśnie taka miłość miała sens. Taka, której się nie planuje. Tylko pozwala się jej przyjść. Po cichu.
Aldona, 47 lat
Czytaj także:
- „Szef na biurowym jajeczku chciał pójść ze mną w tango. Byłabym głupia, gdybym nie skorzystała z takiej trampoliny do awansu”
- „Wielkanocny zajączek nie miał litości. Mąż wywinął numer, a moje małżeństwo zmieniło się w jeden wielki pasztet”
- „Dziadek tonie w długach, a święta za pasem. Ledwie stać go na kostkę masła, bo całą emeryturę przepuszcza na głupoty”