Reklama

Kilka lat temu zachorowałam i musiałam brać sterydy. Lekarze oczywiście uprzedzali, że przez to przytyję, bo w moim organizmie zacznie się zbierać woda. Radzili, bym od razu pomyślała o jakichś ćwiczeniach i diecie. Przyznaję, byłam zbyt leniwa i wygodnicka, żeby zmienić mój tryb życia.
Przez długi czas udawałam, że nie widzę, co się ze mną dzieje.

Reklama

A zgodnie z zapowiedzią… tyłam. Częściowo z winy lekarstw, częściowo własnej. „Skoro i tak nie dam rady utrzymać odpowiedniej wagi, to nie ma znaczenia, co jem” – myślałam. A że nigdy do szczupłych nie należałam, efekty łatwo sobie wyobrazić…

Unikałam ludzi

Kiedy wyzdrowiałam i przestałam brać sterydy, czułam się i wyglądałam fatalnie. Miałam nadzieję, że teraz, gdy leki nie będą mnie tuczyły, to schudnę. Owszem, odrobinę zeszczuplałam. A raczej zeszła ze mnie woda i opuchlizna. Bo tłuszcz został. W końcu sama go sobie wyhodowałam.

Czułam się ze sobą tak źle, że zaczęłam unikać ludzi. Zresztą już od dłuższego czasu wymawiałam się od spotkań towarzyskich czy imprez, twierdząc, że źle się czuję. Po części była to prawda, ale bardziej wstydziłam się swojego wyglądu, niż narzekałam na złą formę.

Zamknęłam się w domu i nie wyściubiałam z niego nosa. Zaczęłam unikać nawet chodzenia do sklepu! Teraz przecież wszystko można zamówić przez telefon albo przez stronę internetową. Siedziałam więc na kanapie w salonie, jadłam i… tyłam dalej.

Ale zbliżał się termin wizyty u lekarza i wtedy odkryłam smutną prawdę – nie miałam co na siebie włożyć! Wszystko było za małe, a rozciągniętego dresu czy starej koszuli nie mogłam traktować jak stroju wyjściowego.

Stwierdziłam, że jedynym rozwiązaniem jest kupić coś w sklepie wysyłkowym. Sprawdziłam ceny i… załamałam się. Nie było mnie na to stać! Tym bardziej że za większe rozmiary trzeba było też więcej zapłacić.

Zrozpaczona zaczęłam szukać na portalach z używanymi rzeczami, i odkryłam stronę dla puszystych. Dziewczyny takie jak ja sprzedawały za grosze swoje rzeczy. Musiałam się tylko porządnie wymierzyć i tyle.

Nie musiałam nic mówić. Zrozumiała…

Rejestrowali się tam ludzie z całej Polski, ale mnie szczęśliwie udało się namierzyć dziewczynę z mojego miasteczka. Co więcej, mieszkała na sąsiednim osiedlu, więc przy dobrych układach odpadały mi koszty wysyłki!

Namówiłam ją, żeby przyszła do mnie z tymi rzeczami. Zgodziła się.

– A ty jesteś chora, że nie wychodzisz z domu? – zapytała zdyszana, gdy wreszcie dowlekła ciężką walizkę do mojego mieszkania.

– Nie do końca… – pokręciłam głową. – Byłam. I jakoś tak…

Co miałam jej powiedzieć? Że wstydzę się swojego wyglądu? I tak się spasłam, że w nic się nie mieszczę?

Ale nie musiałam się nawet odzywać. Alicja, bo tak miała na imię, przyjrzała mi się uważnie, zlustrowała wzrokiem mój powyciągany dres, wymięty koc na wersalce, włączony telewizor, pudełko po ciastkach na stole i… wszystkiego się domyśliła.

Od razu zaczęła paplać, że ona też nie chciała wychodzić z domu, ale wreszcie się przełamała. Ale najpierw musiała pokonać swój wstyd.

– Wstyd? – zdziwiłam się . – Przecież ty nie jesteś gruba…

– Już nie – uśmiechnęła się do mnie. – To znaczy, jeszcze trochę jestem, ale walczę z tym. Przymierz tę kieckę.

Wciągnęłam przez głowę kolorową szmatkę. Trochę opinała mi się na brzuchu, ale i tak wyglądałam w niej o niebo lepiej niż w moich własnych ciuchach. Alicja pokiwała głową.

– Widzisz? Jeszcze pół roku temu to nosiłam. Pasowało. A potem postanowiłam zmienić rozmiar na mniejszy…

– I jak to zrobiłaś? – zapytałam, oglądając kolejne ciuchy.

– Najpierw zaczęłam chodzić na spacery. Wieczorami, żeby mnie nikt nie widział. Może to egoistyczne, ale kupiłam sobie psa, żeby mieć motywację. Potem zapisałam się na siłownię. A teraz dołączyłam basen. No i najważniejsze – przestałam tyle jeść.

– I nie kusiło cię…? – spytałam, patrząc na nią z podziwem.

– Różnie – skrzywiła się. – Czasami sobie pozwalam na małe grzeszki. Wiesz, nie można dać się zwariować. Chodzi po prostu o to, by obrać sobie jakiś cel i powoli do niego dążyć.

Zaproponowałam jej herbatę, chwilę jeszcze pogadałyśmy. Była bardzo sympatyczna! Na koniec powiedziała:

– Słuchaj, jak chcesz, to możesz chodzić na te spacery ze mną i z Kluską… znaczy z moją sunią. Mieszkam niedaleko, nie mam wielu znajomych.

– Naprawdę? – ucieszyłam się. – Ja też jestem zupełnie sama.

– Wiem – uśmiechnęła się. – To przez to, że zamknęłyśmy się w domu na tak długo. Powiem ci, że jedyni znajomi, jakich mam, to ci w necie.
Tacy jak ty, z jakichś grup. Ale mam nadzieję, że wreszcie przeniosę się ze świata wirtualnego do rzeczywistego.

Reklama

Umówiłam się z nią na następny dzień. I prawdę mówiąc, jestem pełna nadziei. Skoro jej się udało, to może ja też wrócę do świata żywych?

Reklama
Reklama
Reklama