Reklama

Zawsze byłam tą cichszą, tą bardziej poukładaną. W dzieciństwie mama mówiła: „Agnieszka to żywe srebro, a Julia – złote, ale spokojne”. Wtedy mnie to bawiło. Teraz – boli. Bo chyba w tej ciszy zgubiłam siebie. Moja siostra Agnieszka zawsze była tą, którą wszyscy kochali od razu. Miała w sobie jakąś magię – śmiała się głośno, mówiła szybko, całowała w policzek przy powitaniu i żartowała bez skrępowania. Ja... potrafiłam godzinami siedzieć w rogu i obserwować. Nie, nie zazdrościłam jej. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. W dniu jej ślubu z Szymonem stałam przy drzwiach sali weselnej i patrzyłam, jak wiruje z nim w tańcu. Byli piękni. Ale to nie do niej uśmiechał się wtedy Szymon. Nie tylko do niej. Czasami rzucał mi spojrzenia – krótkie, ostrożne, ale wystarczająco długie, bym poczuła coś, czego nie powinnam była czuć.

Reklama

– Dobrze się bawisz? – zapytał mnie późnym wieczorem, gdy wymknęliśmy się na taras na papierosa. Choć nigdy nie paliłam, udawałam, że mam ochotę.

– Tak... – odpowiedziałam cicho, czując, jak serce bije mi za szybko.

– Dziwnie się patrzy na ślub, gdy zna się pannę młodą od urodzenia, co? – zażartował, patrząc gdzieś w dal.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego. Na jego dłonie, które drżały lekko przy zapalniczce. Na oczy, które świeciły w półmroku. To był początek. Początek czegoś, co nigdy nie miało prawa się zdarzyć.

Nie mogłam przestać

Siedzieliśmy przy stole w salonie rodziców. Stół zastawiony był jeszcze resztkami po obiedzie – półmisek z ziemniakami, waza po rosole, puste talerze i miska sałatki, której nikt już nie miał ochoty jeść. Mama krzątała się w kuchni, Agnieszka rozmawiała przez telefon w drugim pokoju, a ja zostałam sam na sam z Szymonem. Miał podwinięte rękawy koszuli i stukał rytmicznie palcem w blat.

– Mama mówiła, że w tym roku wigilia ma być u nas – rzucił cicho, nie patrząc na mnie.

– Tak... Aga twierdzi, że u niej jest więcej miejsca – odpowiedziałam i spuściłam wzrok na swoje dłonie. Były zaciśnięte na serwetce, której niepotrzebnie nie chciałam wypuścić z rąk.

– I co ty na to?

– Ja? Przecież to nie moje mieszkanie.

Szymon uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Wiedział, że nie o to chodzi. Wiedział też, że kiedy padają między nami zwyczajne słowa, pod nimi toczą się całe inne rozmowy.

– Chyba nie powinniśmy się już spotykać – powiedziałam nagle.

Spojrzał na mnie zaskoczony, choć przecież to było nieuniknione. Nie chciałam, żeby to wyszło tak bez przygotowania, ale z drugiej strony – ile można czekać?

– Wiem – odpowiedział cicho. – Ale... nie potrafię ci odmówić.

Zamarłam. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, w której było zbyt wiele napięcia. Moje serce waliło, a w uszach miałam tylko jego słowa. Przecież mógłby powiedzieć: „Masz rację, koniec z tym”. Ale nie powiedział. Powiedział, że nie potrafi. Kiedy wracałam tego wieczoru do domu, wciąż słyszałam to jedno zdanie. „Nie potrafię ci odmówić”. Wydawało mi się, że to znaczy coś więcej. Może, że czuje do mnie coś, czego jeszcze nie rozumie. Może, że sam walczy z czymś, co się między nami dzieje. A może po prostu był słaby. Nie umiałam przestać o nim myśleć. Przypominałam sobie wszystkie momenty, kiedy udawałam, że przypadkiem na siebie wpadamy. Jak czekałam, aż zostaniemy sami. Jak udawałam, że chodzi mi tylko o rozmowę. I jak przez cały czas miałam nadzieję, że on też to czuje. I chyba czuł. Tylko co z tego?

Była w ciąży, więc zerwał ze mną

Zobaczyłam test ciążowy, zanim Agnieszka zdążyła coś powiedzieć. Leżał na pralce w łazience, wyraźnie użyty, z dwiema kreskami, które krzyczały ciszą. Chciałam się wycofać, udać, że nic nie widziałam, ale ona już stała w drzwiach.

– No i koniec z winem do obiadu – powiedziała, opierając się o framugę i uśmiechając się tak, jakby mówiła o czymś błahym. – Cześć, ciociu Julio.

Patrzyłam na nią, na jej twarz, która promieniała szczęściem. A potem uściskałyśmy się długo, mocno, a ja powiedziałam, że się cieszę. Powiedziałam to z takim entuzjazmem, że chyba sama mogłabym w to uwierzyć. Prawie. Później, kiedy siedziała już w salonie i przeglądała katalogi z dziecięcymi łóżeczkami, usiadłam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z niedopitą herbatą. Była już zimna, ale nawet nie próbowałam jej dopić.

To wszystko się zmieniało. Jej życie się układało, rosło, szło naprzód. A moje? Nie wiedziałam, czy jestem zazdrosna o dziecko. Czy o nią? A może o to, że też mogłabym mieć dziecko? Kiedy wieczorem spotkałam się z Szymonem, było chłodno. Poszliśmy na krótki spacer, bez celu, jakbyśmy oboje bali się zostać w jednym miejscu zbyt długo. Milczeliśmy przez większość drogi, aż w końcu powiedziałam to, co musiałam powiedzieć.

– Agnieszka jest w ciąży.

Zatrzymał się. Nie spojrzał na mnie od razu.

– Wiem – odparł po chwili. – Wczoraj mi powiedziała.

– I co ty na to?

Zacisnął usta, jakby nie chciał powiedzieć tego, co naprawdę myśli. Oparł się o barierkę przy schodach do parku, spojrzał gdzieś przed siebie.

– Teraz wszystko się komplikuje – powiedział tylko.

To był moment, w którym poczułam, że go tracę. Że ten człowiek, którego myślałam, że znam, wymyka mi się z rąk. Bo jeśli to się „komplikuje”, to znaczy, że coś było wcześniej proste. A dla mnie nigdy nie było. Nie pocałowaliśmy się tego wieczoru. Nawet się nie dotknęliśmy. Tylko staliśmy przez dłuższą chwilę, a potem powiedział, że musi wracać. I poszedł. Nie napisał przez kilka dni. Nie odbierał, kiedy dzwoniłam. Wiedziałam już, co to znaczy. Zerwał. Bez słów.

Wszyscy o tym wiedzieli

To był przypadek. Gdyby nie to, że zgubiłam parasolkę i wróciłam po nią do szatni, nigdy bym tego nie usłyszała. Piotr, brat Szymona, stał przy wejściu z jakimś kolegą. Nie zauważyli mnie, zasłoniły mnie zasłony i szum rozmów, ale słyszałam każde słowo.

– Dobrze, że się ogarnął, zanim ta druga zaszła – mówił tamten. – Bo wiesz, z dwoma dzieciakami to już by nie było wyjścia.

– Mówisz o Julce?

– A o kim innym? Było blisko, nie?

Piotr zaśmiał się krótko.

– Dobrze, że z Agą mu się udało. Przynajmniej wszystko wygląda tak, jak powinno. Fart na maksa.

Poczułam, jak moje ciało zaczyna się trząść. Złapałam się framugi, bo bałam się, że się przewrócę. „Ta druga”. Oni mówili o mnie. Wyszłam stamtąd, nie zabierając parasolki, nie żegnając się z nikim. Szedł za mną deszcz, zimny i rzęsisty, ale nie potrafiłam się zatrzymać. Miałam wrażenie, że jeśli się zatrzymam, to coś mnie dopadnie, coś, co się już nie cofnie. W domu długo siedziałam na podłodze, oparłam się o łóżko i wpatrywałam się w swoje dłonie. „To mogłam być ja” – pomyślałam. Gdyby tylko… Gdyby tylko Szymon nie zniknął. Gdyby powiedział, że chce ze mną zostać. Gdyby nie wybrał jej. Albo raczej: gdyby nie został przy niej. Następnego dnia zadzwoniłam do Piotra. Powiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Usiadł naprzeciwko mnie w kawiarni i uśmiechał się niepewnie.

– O co chodzi?

– Powiedz mi... od kiedy o tym wiesz?

Zmarszczył brwi.

– O czym?

– O Szymonie. I o mnie.

Zaniemówił. Widziałam po jego oczach, że nie wiedział, jak wybrnąć. Udałam, że wiem więcej, niż wiem.

– Myślisz, że Agnieszka się nigdy nie dowie?

– Ej, poczekaj. To nie było dawno? Myślałem, że to... że to się już skończyło?

– Skończyło. Ale wiesz, że mogło się nie skończyć?

– Wiem – powiedział cicho. – Przepraszam. Nie powinienem był o tym gadać.

– A Szymon? Co on mówi?

Piotr unikał spojrzenia.

– Nie wiem. On... się pogubił. Ale przecież było oczywiste, że nie był tylko z Agnieszką.

Było oczywiste. Tylko nie dla mnie. Dla mnie to było ukryte, schowane w spojrzeniach i niedopowiedzianych słowach. A oni wszyscy – Piotr, jego kolega, może nawet inni – wiedzieli. Wyszłam z tej kawiarni z jednym uczuciem: że byłam tylko jakimś cholernym przejściem. Cieniem w czyimś życiorysie. Kimś, o kim się mówi „ta druga”, ale nigdy jej nie pyta, co czuje.

W środku czułam pustkę

Pomagałam Agnieszce rozwieszać maleńkie ubranka na sznurku w ogrodzie. Wiała lekka bryza, a ona z entuzjazmem opowiadała o wózku, który zamówili z Szymonem. Mówiła dużo i szybko, a ja kiwałam głową i uśmiechałam się w odpowiednich momentach. W środku czułam pustkę. I nie dlatego, że byłam sama. Tylko dlatego, że musiałam udawać, że jej szczęście mnie cieszy.

Wieczorem matka postawiła przede mną herbatę i powiedziała:

Wiem, że coś cię gryzie, ale musisz być silna dla Agnieszki.

Nie odpowiedziałam. Wstałam i wyszłam z domu, zanim cokolwiek zdążyłam poczuć. Przeszłam przez pół miasta bez celu. Patrzyłam na ludzi, na ich twarze, na pary z dziećmi. Zatrzymałam się na moście i opuściłam dłonie na balustradę. W głowie miałam tylko jedno: że nigdy nie byłam niczyim wyborem.

Nie planował ze mną życia

Szymon otworzył drzwi bez słowa. Nie zaprosił mnie gestem, nie uśmiechnął się. Cofnął się pierwszy, jakby nie chciał mnie widzieć, ale też nie miał odwagi mnie odesłać. Weszłam za nim. Pokój był cichy, chłodny. Na stole leżał folder ze zdjęciem noworodka.

– My mogliśmy mieć dziecko – powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić, czy powinnam.

Szymon nie zareagował od razu. Stał odwrócony, wpatrzony w okno. Potem odwrócił się powoli, spojrzał na mnie i powiedział cicho:

– Nie mogliśmy. Bo ja nigdy nie planowałem przyszłości z tobą.

To jedno zdanie wystarczyło. Nie musiał mówić więcej. Nie próbował się tłumaczyć. Nie przepraszał. Po prostu powiedział prawdę. Może jedyną, jaką kiedykolwiek miał odwagę wypowiedzieć. Skinęłam głową. Nie płakałam. Po prostu wyszłam.

Julia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama