Reklama

Jako artystka wspólnie z koleżanką zdecydowałyśmy się na otworzenie naszej pracowni specjalizującej się w biżuterii ekologicznej. Był rok 2003. Stworzyłyśmy mnóstwo przepięknych dzieł sztuki z naturalnych, nieoszlifowanych kamieni półszlachetnych. Były wśród nich naszyjniki, broszki oraz bransoletki wykonane między innymi ze skóry. Znakomitą okazję do zaprezentowania naszych wyrobów dawał coroczny festyn z okazji Dnia Ziemi. Podczas słonecznego dnia pod koniec kwietnia, na warszawskim Polu Mokotowskim postawiłyśmy swoje niewielkie stoisko, ulokowane między straganami oferującymi ekologiczne produkty.

Reklama

W pewnej chwili Katarzyna postanowiła się przejść i zorientować w sytuacji. Akurat w tym momencie nasze stanowisko dosłownie przeżywało oblężenie ze strony kupujących pań. Z rosnącym niepokojem rozglądałam się za przyjaciółką, a gdy w końcu udało mi się wyłowić ją wzrokiem pośród tłumu, dałam jej znak dłonią. Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast niej, w moim kierunku zaczął iść pewien przystojny facet.

Poznaliśmy się przypadkiem

Znajdował się w pobliżu Kasi, więc pewnie sądził, że to do niego machałam.

– Czy chciała mnie pani skusić? Śliczne błyskotki, ale chyba nie zdecyduję się na te kolczyki – powiedział z uśmiechem.

Zaczęłam wyjaśniać to zamieszanie, a w tym momencie na szczęście zjawiła się Kaśka.

Zobacz także

– Skoro znalazła pani już kogoś na zastępstwo, to może napijemy się razem herbaty? – zaproponował intrygujący mężczyzna.

Był tak czarujący, że po prostu nie umiałam powiedzieć "nie". Szybko wyszło na jaw, iż Łukasz pracuje jako reporter i przygotowuje materiał o obchodach Dnia Ziemi oraz odbywającym się festynie. Zadeklarował, że wspomni również o naszym stanowisku. Postanowiliśmy spotkać się po zakończeniu imprezy i wtedy spokojnie porozmawiać. Już nie mogłam się doczekać. Kasia przystała na to, aby samodzielnie przetransportować nasze rzeczy do pracowni, gdyż jak zauważyła, reklama w gazecie jest na miarę złota, więc absolutnie nie powinnam zmarnować takiej szansy. No i w końcu dla takiego dziennikarza warto zgrzeszyć!

Złamałam wszystkie zasady

Łukasz wpadł na pomysł, żebyśmy zjedli kolację w jakiejś knajpce. Mimo że bardzo chciałam spędzić z nim wieczór, miałam już serdecznie dość tłumów, zgiełku i dudniącej muzyki. Dlatego zaproponowałam mu, żeby wpadł do mnie. Od samego początku przeczuwałam, że to nie będzie zwykła relacja. Znaliśmy się raptem jeden dzień, a ja odnosiłam wrażenie, jakbyśmy byli ze sobą nie od dziś. Przy żadnym facecie nie czułam się tak wyluzowana i żadnego też nie zapraszałam do siebie od razu! Właśnie dla niego olałam wszystkie moje żelazne zasady, bo Łukasz został u mnie do samego rana.

Kiedy się obudziłam następnego dnia, byłam przeszczęśliwa. U mojego boku leżał niesamowity facet. Pomyślałam sobie w euforii: "Jestem zakochana!". I poszłam zaparzyć kawę.

Kiedy spytałam go o termin naszego kolejnego spotkania, nagle wyskoczył z informacją, że... jest już po zaręczynach i woli się nie angażować... Na do widzenia pocałował mnie czule, po czym wyszedł. Chwilę stałam w korytarzu, jakbym zmieniła się w posąg, a potem wybuchnęłam płaczem. Czułam się tak poniżona, a jednak nadal go pragnęłam. No ale co mogłam na to poradzić? Przecież nie miałam pojęcia, gdzie mieszka! Zostawił mi jedynie numer telefonu do swojej matki, do której podobno regularnie wpadał. Co za pech, że to były czasy jeszcze bez telefonów komórkowych na szeroką skalę.

Czas leciał, a on trwał u jej boku

Dzień wcześniej, gdy rozmawialiśmy, wyszło na jaw, że łączy nas wspólny znajomy. Skontaktowałam się z nim telefonicznie i potwierdziło się, że Łukasz od wielu lat ma narzeczoną. A więc nie kłamał… Uznałam, że powinnam dać mu trochę czasu, może się odezwie. Mijały kolejne dni i tygodnie, ale on się nie pojawiał. Po upływie miesiąca, zupełnie bez powodu, wykręciłam numer do jego mamy. Nie udało mi się z nim porozmawiać, więc tylko przekazałam pozdrowienia. Nie skontaktował się ze mną.

Dwanaście miesięcy przeleciało, a wspomnienie Łukasza wciąż tkwiło w mojej głowie. Pojawiał się w snach, fantazjach, tęskniłam za nim całym sercem. Gdy nadeszły jego imieniny, ponownie wykręciłam numer. Tym razem udało mi się z nim porozmawiać. Pamiętał kim jestem, wymieniliśmy parę słów i na tym się skończyło. Minęło jeszcze jedno 365 dni. Jak co roku 22 kwietnia złożyłam mu życzenia przez telefon, słysząc w odpowiedzi grzeczne podziękowanie. Wydawało mi się, że pogodziłam się z tą sytuacją i moje uczucia przygasły.

Idąc ulicą natknęłam się na osobę, którą obydwoje znaliśmy. Naturalnie od razu zaczęłam wypytywać, jak miewa się Łukasz. Dowiedziałam się, że wziął ślub ze swoją wybranką. Ta informacja tak mnie zaskoczyła, że musiałam usiąść na najbliższym murze. Łzy same zaczęły płynąć mi po policzkach, zupełnie jak u małego dziecka. Pomimo tej sytuacji, co rok dalej dzwoniłam do niego z życzeniami. Może to kwestia przyzwyczajenia, a może po prostu liczyłam na jakiś cud? Tak zleciało parę lat.

Wróżka dała mi nadzieję

Miałam romans z pewnym facetem, ale ta relacja nie przetrwała próby czasu. Nie potrafiłam obdarzyć go prawdziwym uczuciem. Wciąż miałam w pamięci zmysłowy, przesiąknięty erotyzmem głos Łukasza i błysk w jego oczach. Któregoś razu Kasia przekonała mnie, żebym wybrała się do wróżki. Kobieta zerknęła w talię kart, przeprowadziła parę obliczeń numerologicznych, a następnie oznajmiła, że za równe cztery lata, w kwietniu, na mojej drodze stanie miłość mojego życia.

Nie wydarzyło się w moim życiu później nic nadzwyczajnego. Jak co roku kontaktowałam się z Łukaszem, aby złożyć mu życzenia, jednak w odpowiedzi słyszałam tylko lakoniczne "dzięki", a niekiedy w ogóle nie udawało mi się z nim porozmawiać, bo akurat go nie było. Gdy zbliżał się termin przepowiedziany przez wróżkę, poczułam w sercu nadzieję. W końcu miałam poznać swoją wielką miłość!

Teraz Łukasz osobiście sięgnął po słuchawkę. Opowiadał, że przeżył ostatnio niełatwe momenty. Jego mama odeszła z tego świata, wziął rozwód... Spytał, czy będę chciała się z nim zobaczyć! Nie jestem w stanie wyrazić słowami, jaką miałam w sercu radość! Byłam przekonana, że w końcu nadeszła moja kolej, że moje pragnienia staną się rzeczywistością. Poprosiłam Łukasza, żeby do mnie przyszedł. Czekałam na to całe 15 lat!

Znów czułam się jak idiotka

Rankiem mój najdroższy zostawił mi swój numer telefonu i oznajmił, że będzie oczekiwał na mój telefon. Zadzwoniłam do niego dzień później. Nie odebrał, więc zostawiłam mu wiadomość na poczcie głosowej, jednak na próżno wyczekiwałam odpowiedzi. „Nie dam się już tak poniżać – pomyślałam sobie. – Muszę przestać o nim myśleć".

Cierpiałam jeszcze mocniej niż wcześniej, ponieważ tym razem miałam ogromne nadzieje. Był wolny, dostrzegłam uczucie w jego oczach. Czyżbym źle to odczytała? Przez cały miesiąc chodziłam jak struta. W końcu moja przyjaciółka zaprosiła mnie na poważną rozmowę.

– Tyle czasu na niego czekałaś – odparła. – Daj mu jeszcze jedną, ostatnią szansę. Może to po prostu seria nieszczęśliwych zbiegów okoliczności?

To była ostatnia szansa

Podała mi telefon i czekała, stojąc obok, dopóki nie wykręciłam numeru. Łukasz od razu odebrał, a ja zaniemówiłam z emocji. Zdołałam tylko wydukać: "To ja".

– Czemu tyle czasu się nie odezwałaś? – spytał niepewnym tonem. – Odchodziłem od zmysłów, czekając. Chciałaś mnie ukarać za te 15 lat?

Wtedy wyszło na jaw, że moja wiadomość do niego nie doszła.

Następnie Łukasz wyznał, iż żałuje każdej chwili, którą spędził beze mnie, i że był totalnym głupcem, ignorując mnie przez cały ten czas... Ślub wzięliśmy po paru miesiącach. Moja love story miała zatem happy end, który trwa już kilka ładnych lat i nie żałuję, że czekałam na tego mężczyznę tyle czasu.

Reklama

Klaudia, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama