„Straciłam laptop, telewizor, rodzinne pamiątki i kilka innych rzeczy, ale odzyskałam coś o wiele cenniejszego. Miłość”
„Miałam wrażenie, że ściany mnie osaczają, że ktoś mnie obserwuje zza okna, a po kątach czai się coś złego. Byłam potwornie zmęczona i śpiąca, ale za nic nie umiałam się przemóc, by wejść do własnego łóżka. Nie, nie zostanę tu. Zadzwoniłam do Piotra. Bez wahania. Pół roku rozłąki nie miało znaczenia; był moim przyjacielem i zawsze dotąd mogłam na niego liczyć. Teraz zaś jak nigdy potrzebowałam bratniej duszy, silnego męskiego ramienia”.
- Ewa, 34 lata
Niczego nie podejrzewałam. Zawiasy nie zostały wyważone, nie rozwiercono zamków. Wysiadłam z windy, podeszłam do drzwi i zdziwiłam się dopiero wtedy, gdy próbowałam przekręcić klucz. Nie udało mi się. Odruchowo złapałam za klamkę i… drzwi otworzyły się bez oporu. Chryste! – jęknęłam w duchu. Drań budzik rano nie zadzwonił i widać tak się przejęłam ewentualnym spóźnieniem oraz burą od pedantycznego szefa, że z nerwów zapomniałam o zamknięciu drzwi. Kretynka. Dozorczyni wciąż gadała o pladze włamań na osiedlu. Od paru miesięcy nieuchwytni złodzieje grasowali w okolicy jak w lisy w kurniku – na bezczelnego, w biały dzień – a nasza dzielna policja pozostawała bezradna.
Przekroczyłam próg mieszkania i dokładnie zamknęłam drzwi za sobą. Mocno spóźniony odruch, ale cóż, na odruchy nie ma rady. Uśmiechnęłam się do siebie. Odłożyłam klucze na stoliczek w przedpokoju. Zdjęłam buty, odwiesiłam płaszcz i torebkę. Włożyłam kapcie, wzięłam siatkę z zakupami i powędrowałam do kuchni.
Nie od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Ot, na parapecie leżało już tylko jedno jabłko zamiast dwóch. Zniknął ostatni kabanos z lodówki. Hm, mogłam zjeść i zapomnieć. Jak o zamknięciu drzwi. Ale na pewno nie otwierałam mleka! Kartonik został rozdarty, zawartość opróżniona do połowy. Nieprzyjemne ciarki przeszły mi po krzyżu. Więc jednak ktoś tu był.
Na miękkich nogach udałam się pokoju dziennego. Rozejrzałam się i serce podeszło mi gardła. Nie, nie zrobiono kipiszu, ale straciłam odtwarzacz DVD, nowiutki telewizor, no i laptop. Podeszłam do szufladki w regale, gdzie trzymałam paszport, kody do internetowego konta, trochę gotówki… Wszystko przepadło! Pobiegałam do sypialni. Szkatułka z biżuterią wciąż stała na toaletce. Niestety, ze środka zniknęły co cenniejsze okazy. Pierścionek po mamie, broszka z ametystem, złote kolczyki i łańcuszek. Srebrem pogardzili.
Usiadłam na łóżku zbyt zszokowana, żeby płakać, krzyczeć, przeklinać. Byłam taka bezradna… Mój dom został skażony. Ktoś do niego wlazł i panoszył się jak u siebie!
Szuflada z bielizną była lekko odsunięta. Tam też grzebali?! Otworzyłam ją, by stwierdzić brak koronkowego kompletu i jedwabnej halki. Chryste, cóż to za chorzy popaprańcy! Z obrzydzeniem odsunęłam się od bieliźniarki. Czułam się niemal zgwałcona. Na samą myśl o tym, że jakiś typ buszował w moim kobiecym sanktuarium i dotykał mojej bielizny…
Poczułam mdłości
Pomyślałam zaraz, że skoro złodzieje byli dość sprytni, by wejść do mieszkania bez wyłamywania zamków, to hasło w laptopie też pewnie złamią. I dobiorą się do moich plików, osobistej korespondencji, pamiętnika… Brr, okropieństwo!
Policjanci niewiele mi pomogli. Konto, i bez ich pouczeń, od razu zablokowałam. Dobrze przynajmniej, że mi uwierzyli, że nie jestem jakąś naciągaczką, która chce wyłudzić kasę z ubezpieczenia. Wszak prócz moich słów nie było innych dowodów, że ktoś się włamał i cokolwiek ukradł. Jakbym sama wpuściła do swojego mieszkania tych złodziei.
– Taki mają modus operandi – oświecił mnie funkcjonariusz. – Działają na zwykłym blokowisku, bez monitoringu, cichych alarmów, firmy ochroniarskiej. Wybierają mieszkania blisko klatki schodowej, czyli drogi ucieczki. Nie kradną niczego ciężkiego, nic, co by ich ograniczało. I zawsze trafiają idealnie w moment, kiedy właściciel jest w pracy, choćby pracował na drugą czy trzecią zmianę. Ofiary to z reguły osoby samotne, bez rodziny, i wygląda to tak, jakby sprawcy znali je wcześniej. Potwierdzałby to brak śladów włamania. Wchodzą szybko i bezproblemowo. Radzą sobie z każdymi drzwiami, nawet opatrzonymi zamkami teoretycznie nie do sforsowania. Muszą mieć jakieś ekstrawytrychy albo dorobione klucze… Zgubiła pani swój komplet albo komuś go pożyczała?
Pokręciłam głową w odpowiedzi.
– Może przychodzi pani do głowy ktoś…
– Ktoś, kto chciałby mnie okraść? Nie zadaję się z bandytami, proszę pana. Poza tym nie jestem bogata. Nie obłowili się. Najcenniejszy był chyba telewizor.
– A biżuteria?
– No tak, broszka. Ale jak wycenić straty emocjonalne? Kiedy na was czekałam, odkryłam, że zwinęli także kilka płyt, filmów oraz książkę, której nawet nie zdążyłam przeczytać! I nowy paszport muszę wyrobić. Najbardziej żal mi laptopa, żaden wypas, ale był mój, osobisty. A pierścionek po mamie? Nie dostaną za niego majątku, ale dla mnie był bezcenny!
Wydawało się, że policjanci mi współczuli. Co z tego? Spisali zeznania i wyszli.
Ja zostałam w domu, który nie był już moim azylem. Okradziono mnie nie tylko z przedmiotów materialnych. Pozbawiono mnie czegoś znacznie ważniejszego: poczucia bezpieczeństwa. A taka byłam dumna ze swojej niezależności. Nie lubiłam ograniczeń, spowiadania się, ciągłego liczenia się z czyimiś uczuciami. Dlatego rozstałam się z Piotrem; czy raczej on ze mną, bo jego zdaniem nie dorosłam do stałego związku. Być może. Jego troskę odbierałam jak kontrolę.
Zachowywał się jak mój ojciec albo właściciel. Gdzie jestem, kiedy wrócę? Czemu wczoraj nie przyszłam? Dlaczego nie uprzedziłam, że się spóźnię? Jak mogłam wybrać imprezę w klubie zamiast spotkania z jego rodzicami? Ano mogłam, bez trudu. Miałam własne życie i nie zamierzałam z niego rezygnować. Pokłóciliśmy się o to potwornie.
Wyszedł ode mnie, trzaskając drzwiami, i już nie wrócił. Zwykle to on przepraszał, namawiał, byśmy dali sobie kolejną szansę. Tym razem odpuścił i od pół roku byłam wolna, co włamywacze zinterpretowali na moją niekorzyść. Dla nich byłam samotną kobietą bez rodziny, idealną kandydatką na ofiarę.
Nie ma mowy, nie zasnę w tym mieszkaniu, boję się
Nie mogąc usiedzieć na miejscu, wypucowałam całe mieszkanie. Wydezynfekowałam i wygotowałam, co się dało. Wyrzuciłam każdą otwartą butelkę, puszkę czy kartonik. W koszu wylądowały owoce, warzywa, wędlina, sery, mydło, oba ręczniki z łazienki, szczotka do zębów…
Paranoja? Trochę. Zwłaszcza że wciąż czułam cudzą obecność, obcy zapach.
Musiałabym chyba wyrzucić dokładnie wszystko, czego mogli tknąć, łącznie z pościelą, całą moją odzieżą, kosmetykami, płytami, nawet meblami. Nie stać mnie było na taką czystkę.
Nadeszła noc i zaczęłam panikować. Kompletnie straciłam pewność siebie. Miałam wrażenie, że ściany mnie osaczają, że ktoś mnie obserwuje zza okna, a po kątach czai się coś złego. Byłam potwornie zmęczona i śpiąca, ale za nic nie umiałam się przemóc, by wejść do własnego łóżka. Mogłabym zabić za to, co mi zrobili! Zbrukali mój dom. Nie, nie zostanę tu. Nie dam rady, nie dziś.
Zadzwoniłam do Piotra. Bez wahania. Pół roku rozłąki nie miało znaczenia; był moim przyjacielem i zawsze dotąd mogłam na niego liczyć. Teraz zaś jak nigdy potrzebowałam bratniej duszy, silnego męskiego ramienia.
Ledwo usłyszałam jego spokojny głos, rozkleiłam się. Chlipiąc i pociągając nosem, wyjaśniłam, co się stało.
– Mam po ciebie przyjechać?
– Tak, poproszę, tylko… szybko.
– Będę góra za kwadrans.
Ejże, a może tamta ciekawska ankieterka mnie szpiegowała?
Pół godziny później siedziałam w jego kawalerce, na jego łóżku, wsparta na poduszkach, otulona kołdrą i nastrojowymi tonami koncertu skrzypcowego. Piotr kocha muzykę klasyczną. To też nas dzieliło, bo ja wolę współczesne dźwięki i rytmy. Jednak teraz byłam mu wdzięczna. Za spokój, opiekę, kubek gorącego mleka i kawałek ciasta, które sam upiekł.
– Jesteś prawdziwym skarbem – wymruczałam, siorbiąc mleko. – Uszczęśliwisz kiedyś jakąś kobietę.
– Mnie zależy tylko na jednej, ale… – rozłożył ręce – ona mnie nie chce. Ponoć niewolę ją swoją troską.
– Piotruś, kochanie, błagam, odpuść mi. Nie mam siły na ideologiczne spory. Nie dzisiaj. Za to jeszcze jednym kawałkiem placka nie pogardzę…
Westchnął i poszedł do kuchni.
Kiedy wrócił, usiadł w fotelu i patrzył, jak jem. Słowem się nie zająknął o okruchach, których – jak dobrze wiedziałam – nie znosił w łóżku. W jego spojrzeniu było za to tyle ciepła i miłości, że mało znowu się nie poryczałam. Naraz nie mogłam sobie przypomnieć, czemu właściwie się rozstaliśmy. Bo się troszczył? Rany, a cóż w tym złego?! Zwłaszcza że w chwili zagrożenia sama wezwałam go na pomoc. Nie zwróciłam się do matki, która wiecznie się czymś zamartwiała, ani do imprezowych przyjaciół, którzy niczym się nie martwili, ale do statecznego Piotra. Jak trwoga, to do Boga… Ufałam mu, kochałam go. Był tym jedynym. Więc czemu go odpychałam? Czy musieli mnie okraść, zatrząść moim małym światem, bym pojęła, jak idiotycznie się zachowywałam?
Odstawiłam kubek, talerzyk, odchyliłam kołdrę i poprosiłam:
– Chodź tu, kochaj się ze mną albo chociaż przytul mnie, inaczej nie zasnę.
Piotr milczał i siedział jak skamieniały, jakby nie usłyszał mojej prośby. Zrobiło mi się nieswojo.
– Piotrusiu, ja tu marznę, w sensie dosłownym i przenośnym. Nie chcesz mnie? Odkochałeś się? Masz kogoś innego? Powiedz coś… bo jakoś głupio się czuję.
– A ja? Moje uczucia jak zwykle guzik cię obchodzą. Zadzwonisz, gwizdniesz, zrobisz słodką minkę, kiwniesz palcem i oczekujesz, że zawsze przybiegnę jak wierny pies. Kocham cię, to się nie zmieniło, ale nie zgadzam się na takie traktowanie. Na… – skrzywił się – na szybki numerek, żeby cię pocieszyć. Nic z tego.
– Ale kto powiedział, że tak będzie? – zapytałam z uśmiechem.
Wylazłam spod kołdry. Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach. Odchylił się, na ile pozwalało mu oparcie fotela. Odwrócił głowę. Więc pocałowałam go w szyję, w to urocze zagłębienie, gdzie tętno szybko pulsowało. Udawał niewzruszonego, odpornego na moje delikatne pocałunki, ale jego ciało zadziałało odruchowo, na pamięć. Oj, te odruchy, czasem spóźnione, czasem zdradziecko szybkie.
Uśmiechnęłam się i dalej obsypywałam czułymi całusami jego brodę, policzek, ucho…
– Co ty ze mną robisz… nie znoszę cię…
– A ja cię kocham i nie chcę żyć bez ciebie. Musieli mnie okraść, żebym to pojęła.
Uniósł głowę, w jego wzroku dostrzegłam lęk. Bał się mieć nadzieję. Niepotrzebnie.
– Tęskniłam za tobą, naprawdę bardzo za tobą tęskniłam. Niby miałam mnóstwo swobody, a brakowało mi twoich pytań, dociekań, próśb, żebym włożyła czapkę i nie zapomniała parasola. Do bani z taką wolnością. Kiedy wszystko wolno, nagle nic się nie chce. Na dokładkę matka się na mnie obraziła, że pozwoliłam ci odejść. Przyjaciele przestali zapraszać na imprezy, bo wciąż odmawiałam. Telefon prawie nie dzwonił. Bez ciebie byłam sama jak palec. To koszmarnie przygnębiające, że w trakcie tych sześciu miesięcy największe zainteresowanie moją osobą, moim życiem, rozkładem dnia i zwyczajami wykazała zupełnie obca kobieta, ankieterka z jakiegoś centrum badania rynku czy opinii. Nie pamiętam dokładnie… Nieważne, Piotrusiu, to już nieważne.
Bez Piotra nie wpadłabym na to
Dopiero nazajutrz wróciła do mnie rzeczywistość, w której byłam ofiarą włamania. Tyle że zamiast poprzedniej bezradności ogarnęła mnie chęć działania.
Policjanci zostawili mi wizytówkę na wypadek, gdybym sobie przypomniała o czymś ważnym. Otóż to. W trakcie ważkich wyznań wspomniałam Piotrowi o ankieterce. Była bardzo miła i… bardzo ciekawska. Może należała do szajki. Odwiedzała potencjalne ofiary i pod pozorem ankiety wyciągała od nich przydatne informacje. A brak śladów włamania? W pewnym momencie skorzystała z ubikacji. Nie patrzyłam jej na ręce; mogła niepostrzeżenie zrobić odcisk kluczy, które trzymałam w przedpokoju na stoliczku.
Policja podjęła trop, wypytała innych poszkodowanych, którzy potwierdzili, że kilka tygodni przed kradzieżą z nimi także przeprowadzono ankietę. Dzięki sprawnie przeprowadzonej akcji policja wreszcie złapała dotąd nieuchwytnych złodziei. Nie zdążyli upłynnić skradzionych fantów – odzyskałam laptop i pierścionek po mamie. Jednak najważniejsze, że przy okazji odzyskałam ukochanego mężczyznę.