„Straciłam męża na wakacjach w Chorwacji po 8 latach związku. Sama sobie jestem winna, bo wybrałam nietypową atrakcję”
„Wrócił jak z zakupów, a nie ze spotkania z inną. Spojrzałam na niego. I nagle zobaczyłam – nie jego twarz, ale tę obcość. Odległość. Ten mężczyzna był moim mężem. A teraz… był kimś, kogo nie znałam. Po co tu przyjechaliśmy?”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam to czuć. Może to było wtedy, gdy po raz pierwszy zasnęliśmy obróceni do siebie plecami, a może gdy zaczęłam wybierać seriale do oglądania tak, by nie musieć z nim rozmawiać. Z Tomaszem byliśmy małżeństwem od ośmiu lat. Zawsze spokojni, poprawni, bez wielkich dramatów ani eksplozji namiętności. I może właśnie dlatego – coś zaczęło we mnie gasnąć.
Na papierze wszystko się zgadzało. Tomasz był odpowiedzialny, punktualny, zarabiał nieźle. Ja – może zbyt zamyślona, może zbyt często analizująca. Czułam, że oddaliliśmy się od siebie, ale nie miałam dowodów – tylko przeczucia. Zamiast rozmów – ustalenia. Zamiast śmiechu – powściągliwość. Wszystko między nami stało się czymś... funkcjonalnym.
– Wiesz, może powinniśmy gdzieś wyjechać? – zaproponowałam pewnego wieczoru, bez większego przekonania.
Tomasz uniósł wzrok znad laptopa.
– Gdzie niby? – zapytał, nieco zniecierpliwiony.
– Nie wiem. Może jakieś wakacje? Reset?
Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem skinął głową.
– Jasne. Wybierz coś.
Wybrałam. Kurort, piękne miejsce. Miałam nadzieję, że nas to zbliży. A potem, już w samolocie, podczas przelotu, rzuciłam pomysł – szybkie randki dla par. Taka atrakcja hotelowa. Miało być śmiesznie, lekko, z dystansem.
– Serio? – zapytał Tomasz, unosząc jedną brew.
– No tak, wiesz, żeby… się trochę powygłupiać. Odświeżyć temat flirtu – odpowiedziałam, śmiejąc się, choć nie do końca szczerze.
– Ty to jednak masz pomysły… – mruknął z lekką ironią.
Nie wiedziałam wtedy, że te randki staną się początkiem końca. Albo może tylko przyspieszą coś, co już się kończyło.
To miał być taki żart
Szybkie randki odbywały się wieczorem, w jednej z hotelowych sal konferencyjnych, która na tę okazję zamieniła się w coś na kształt kawiarnianego labiryntu. Stolik przy stoliku, przygaszone światła, nastrojowa muzyka w tle. Polski animator – przesadnie entuzjastyczny mężczyzna w granatowej marynarce – wprowadzał nas w zasady: pięć minut rozmowy z każdą osobą, dzwonek, zmiana.
– I pamiętajcie – to tylko zabawa! – zawołał do mikrofonu, uśmiechając się jak konferansjer na weselu.
Zaczęłam. Tomasz poszedł w swoją stronę, ja w swoją. Pierwszy mężczyzna, który usiadł naprzeciwko mnie, miał łysinkę i pachniał zbyt mocno wodą kolońską.
– Jestem Jarek. Ponoć mam mówić coś ciekawego w pięć minut, więc powiem: nie znoszę brukselki i kocham Beatlesów – oznajmił z uśmiechem.
– To dużo mówi o człowieku – odpowiedziałam, zaskoczona tym, jak bardzo poczułam się... swobodnie.
Kolejny był rozwodnik z Trójmiasta, potem młody grafik z Warszawy, który za bardzo się denerwował, by spojrzeć mi w oczy. Potem jeszcze facet, który opowiadał o swoim psie z taką czułością, że prawie się wzruszyłam.
Pomiędzy spotkaniami robiłam notatki na mini karteczkach. Takie były zasady – można było potem „dopasować” się do kogoś, kto też cię zaznaczył. Ale ja nie myślałam o tym na serio. Dla mnie to była... próba. Czy ktoś jeszcze mnie widzi? Czy w ogóle potrafię być „interesująca”?
Dzwonek. Koniec ostatniej rozmowy. Podziękowałam i rozejrzałam się po sali. Tomasza nigdzie nie było.
Podeszłam do animatora.
– Przepraszam... Mój mąż, Tomasz... Wiesz może, gdzie poszedł?
Mężczyzna zerknął na listę.
– Tomasz... A, tak, on został jeszcze chwilę z Sylwią. Uczestniczka numer sześć. Chyba się zapomnieli, he-he.
Sylwia. Numer sześć. Drobna blondynka w czerwonej sukience. Widziałam ją wcześniej – śmiała się głośno, zakładając nogę na nogę z taką pewnością, jakby to ona była gospodynią tego miejsca.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Aha. Dzięki.
W środku zrobiło mi się zimno. Nie wiedziałam jeszcze dlaczego. Przecież to tylko zabawa. Przecież miało być... lekko.
Dobrze się im rozmawiało
Mąż wrócił po ponad godzinie. Wyszedł na taras, gdzie siedziałam z drinkiem, który od dawna już nie smakował. Miał na sobie ten swój nonszalancki uśmiech – jakby wracał z zakupów, a nie z randki.
– Hej, długo czekałaś? – zapytał, jakby nic się nie stało.
Nie odpowiedziałam od razu. Oparłam brodę na dłoni, patrząc w horyzont.
– Gdzie byłeś?
– Rozmowa się przeciągnęła. Z Sylwią. Wiesz, ta blondynka w czerwonej sukience.
– Wiem, kto to – przerwałam mu.
– No, pogadaliśmy. Ciekawa dziewczyna. Ma firmę, jeździ konno. Pochodzi z Krakowa.
– Tomasz, to miało być pięć minut. Nie godzina – rzuciłam już ostrzej, czując, jak ściska mi się gardło.
Westchnął.
– Przestań. To przecież miała być zabawa. Sama mnie zapisałaś.
Zabolało. Nie to, co powiedział. Tylko jak. Beztrosko. Jakby nie miało to żadnego znaczenia.
– Wiesz, nie zapisałam cię tam po to, żebyś znikał z jakąś kobietą. To miało nas to zbliżyć, a nie...
– No właśnie. Miało. Więc czemu robisz z tego dramat?
Wstałam.
– Bo czuję się jak idiotka. Jak ktoś, kto myślał, że jeszcze mamy coś do uratowania.
– Przesadzasz. Gadałem z nią. Tylko gadałem.
Spojrzałam na niego. I nagle zobaczyłam – nie jego twarz, ale obcość. Odległość. Ten mężczyzna był moim mężem. A teraz… był kimś, kogo nie znałam.
– A może po prostu cię to już nie obchodzi – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i sięgnął po kieliszek wina. Stałam tam przez chwilę, patrząc, jak pije, jakby to wszystko było w porządku. Jakby nic się nie stało. Ale coś się stało. Coś pękło. I nie miałam pojęcia, czy da się to jeszcze posklejać.
To nie był niewinny flirt
Nie spałam tej nocy ani minuty. Leżałam w łóżku, słysząc spokojny, równy oddech Tomasza. Spał tak, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. A może naprawdę nie czuł, że zrobił coś złego? Może to tylko ja... wymyślałam?
O świcie wstałam i wyszłam z hotelu. Nie ubierałam się specjalnie – dres, bluza, włosy związane w luźny kok. Przeszłam promenadą, aż doszłam do zatoczki z palmami. Tam, oparta o balustradę, piłam kawę na wynos i próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie.
Wracałam i wtedy go zobaczyłam. Tomasz siedział na tarasie, pochylony nad telefonem. Mówił cicho, prawie szeptem. Podeszłam bliżej, skryta za kolumną. Usłyszałam jego głos, choć starał się mówić bardzo cicho:
– Nie wiem, może się odezwę po powrocie. Było miło.
Zamarłam. „Było miło”? Poczułam, jak serce zaczyna walić mi w piersi. Odwróciłam się i szybko wróciłam do pokoju. Kiedy Tomasz wrócił pół godziny później, był spokojny. Jakby rozmawiał z... kolegą z pracy.
– Z kim rozmawiałeś? – zapytałam od razu.
– Z Radkiem. Z pracy. Czemu pytasz?
– Nie mów do mnie jak do idiotki – powiedziałam lodowato. – Słyszałam kawałek rozmowy. Mówiłeś: „Było miło”. Radek ci się podoba?
Zawahał się.
– Przesłyszałaś się.
– Nie. Nie przesłyszałam się.
Milczenie. Nie patrzył mi w oczy. Szedł do łazienki jakby nic się nie stało. Jakby mógł po prostu wyłączyć mnie jak telewizor.
Stałam na środku pokoju z bijącym sercem i myślą, która nie chciała odejść: to koniec. Nie fizycznie. Nie dramatycznie. Ale to już się stało. Nie ma zaufania. Nie ma nas.
Życie przebiegło mi przed oczami
Siedziałam na plaży, zakopując stopy w piasku. Wokół mnie śmiech dzieci, gwar turystów, muzyka z baru. A ja – jak statystka we własnym życiu. Tylko obserwatorka. Nawet słońce, choć ostre, wydawało się odległe, jak zza szyby.
Zamknęłam oczy. I zobaczyłam tamtą noc. Naszą pierwszą. Tomasz śmiał się wtedy, że jestem „zbyt racjonalna jak na zakochaną”. A ja z kolei byłam zaskoczona tym, jak bardzo mnie rozbrajał swoją prostotą. Było w nim wtedy coś... czystego. Kiedy poprosił mnie o rękę – nie płakałam. Tylko się śmiałam. Ale to był śmiech szczęścia.
Wzięliśmy ślub w czerwcu, na łące pod lasem. Wszystko było skromne, prawdziwe. Niosłam białe piwonie, a on miał na sobie lnianą koszulę. Mówiliśmy, że nie potrzebujemy fajerwerków. I chyba rzeczywiście nie potrzebowaliśmy. Wystarczało, że byliśmy razem.
Ale potem było życie. Rachunki, praca, zmęczenie. Tomasz coraz częściej siedział w biurze do późna, a ja przestawałam go poznawać. Czułam się coraz bardziej jak współlokatorka. Albo co gorsza – jak cień, który przemyka po mieszkaniu.
Spojrzałam na telefon. Bez powiadomień. Bez wiadomości. Bez żadnego „przepraszam”.
Otworzyłam nową wiadomość i zaczęłam pisać: „Nie wiem, czy potrafię ci jeszcze wierzyć”. Wysłałam. Bez czekania na odpowiedź.
Wstałam, otrzepując piasek z nóg. Nie płakałam. Łzy były zbyt daleko. Było tylko puste, ciężkie milczenie wewnątrz.
Dla mnie to był koniec
Wieczorem usiedliśmy na balkonie. Nie było w tym romantyzmu. Po prostu... trzeba było coś powiedzieć. Albo przynajmniej usłyszeć, jak bardzo nic już nie zostało.
Tomasz przyniósł dwie szklanki z whisky. Usiedliśmy obok siebie – dwa ciała, które kiedyś się znały. Teraz – tylko cienie wspomnień.
– Dostałem wiadomość – odezwał się pierwszy.
– Wiem – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
Milczenie.
– Nie wiem, co powiedzieć – dodał w końcu.
– To może zacznij od prawdy. Zdradziłeś mnie?
Tomasz spojrzał przed siebie, na pustą przestrzeń, jakby tam mogło być coś ważnego.
– Nie. Ale... to też nie było niewinne – przyznał po chwili.
Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam. Po prostu chciałam to usłyszeć. Z jego ust. Nie między słowami, nie w domysłach. Wprost.
– Czyli flirtowałeś z nią. Z Sylwią. A potem do niej zadzwoniłeś. I planujesz się z nią spotkać?
– Nie wiem.
– Serio, Tomasz? Nie wiesz?
– Nie wiem, Nina. Niczego już nie wiem. O tobie, o sobie, o nas...
Wzięłam głęboki wdech. Czułam, jak coś we mnie się kruszy. Nie spektakularnie. Raczej... po cichu.
– To kończymy to?
Cisza.
– Nie wiem, Nina. Naprawdę nie wiem – powiedział w końcu.
To „nie wiem” zabolało mnie bardziej niż jakiekolwiek „nie kocham”. Bo to oznaczało, że już nie jesteśmy nawet warci decyzji. Że jesteśmy zawieszeni. Bez przyszłości, bez planu. Tylko w rozpadzie.
Wstałam, zostawiając whisky na stoliku.
– Dla mnie to właśnie jest odpowiedź – powiedziałam cicho. I weszłam do środka.
Nie próbował o nas walczyć
Po powrocie do Polski spakowałam walizkę. Nie było krzyków, dramatów. Tylko jedna, krótka rozmowa w kuchni.
– Wynajęłam sobie pokój. Potrzebuję przestrzeni. Chcę się zastanowić, kim jestem bez ciebie – powiedziałam, stawiając klucze na blacie.
Mąż spojrzał na mnie z tym samym zgaszonym wzrokiem, który znałam od lat. Nie próbował mnie zatrzymać.
– Rozumiem – odparł tylko. Nic więcej.
Wprowadziłam się do małego mieszkania na obrzeżach miasta. Z oknami na pola i ciszą, która na początku mnie bolała, ale potem stała się uzdrawiająca. Zapisałam się na terapię. Nie po to, by się pozbierać po „zdradzie” – bo ona, technicznie, nawet się nie wydarzyła. Ale po to, żeby przestać się gubić w cudzych oczekiwaniach.
Czasem sprawdzałam, czy Tomasz coś napisał. Nie pisał. Ostatnia wiadomość od niego to: „Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować”. Nic nie potrzebowałam. Przynajmniej nie od niego.
Zaczęłam chodzić na spacery. Do kawiarni. Czytać książki, które kiedyś odkładałam „na później”. Płakałam nocami, ale nie z żalu po nim – raczej po tym, że pozwoliłam siebie tak długo ignorować.
Nie wiem, czy Tomasz wrócił do Sylwii. Nie chcę wiedzieć. To już nie moja historia.
Czasem pytają mnie znajomi, czy naprawdę się rozstaliśmy. A ja wtedy odpowiadam:
– Czasem nie potrzeba zdrady, żeby zdradzić. Wystarczy być obojętnym.
Nina, 34 lata
Czytaj także:
- „Gdy wygrałam wycieczkę all inclusive do Egiptu, byłam w niebie. Nie sądziłam, że przeżyję taki koszmar w Hurghadzie”
- „Wycieczka z mężem do Hiszpanii otworzyła mi oczy. Już po dwóch dniach pobytu w hotelu zażądałam rozwodu”
- „Wyjechałam w Bieszczady, by zapomnieć o problemach. Ale zgubiłam portfel, a potem dopadły mnie demony przeszłości”