Reklama

W dzieciństwie niczego mi nie brakowało – miałam swój własny kąt, cudne lalki i misie, modne ciuszki, a co najważniejsze, rodzice zawsze okazywali mi uczucie i troskę. Tata mówił do mnie „moja mała królewna”, a mama wołała czule „słoneczko”. Byłam otoczona ciepłem i uwagą najbliższych.

Reklama

Jako mała dziewczynka nie zastanawiałam się specjalnie nad posiadaniem rodzeństwa. Mama i tata stanowili centrum mojego wszechświata. Jednak kiedy zaczęłam chodzić do przedszkola, poczułam zazdrość, widząc inne maluchy z braćmi lub siostrami. Często czułam smutek z powodu samotności. Od czasu do czasu zagadywałam rodziców, kiedy w naszej rodzinie pojawi się kolejne dziecko. Oni z uśmiechem na ustach odpowiadali, że złożyli już zamówienie u bociana i czekają na rozwój sytuacji.

Do dziewiątego roku życia byłam głęboko przekonana, że to właśnie ten majestatyczny ptak decyduje o ilości maluchów w domu. Z wypiekami na twarzy odliczałam dni do pierwszych oznak wiosny. Niestety, skrzydlaci posłańcy przylatujący z odległych krain, za każdym razem okrążali nasz dom szerokim łukiem, zostawiając mnie z uczuciem zawodu. Z czasem moje nadzieje zaczęły gasnąć, przestałam zadawać pytania, wyczekiwać i spoglądać tęsknie w niebo.

Stwierdziłam, że moi rodzice po prostu nie planują powiększać rodziny. Nie miałam z tym problemu. Miałam już swoje koleżanki, więc samotność nie była mi straszna. Kiedy nagle mama oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka, przeżyłam szok, ale jednocześnie ogarnęła mnie radość. Fajnie było wiedzieć, że w domu pojawi się dzidzia. W tamtym czasie postrzegałam bobasy w taki sposób – są różowiutkie, słodziutkie, ciągle śpią, a jak nie, to wymachują rączkami i się uśmiechają. A jedyne, co trzeba przy nich robić, to zmieniać pieluszki, podawać jedzonko i wozić wózkiem na spacerki.

Teraz wiem, że to niezbyt trafna wizja, ale rodzice nawet nie próbowali jej prostować. W sumie to w ogóle nic mi nie mówili, niczego nie wyjaśniali.

Wiedziałam jedynie, że będę miała brata

Przez następne miesiące tata promieniał z dumy, rozpowiadając wszystkim wkoło o swoim przyszłym dziedzicu. Mama z kolei z rozczuleniem gładziła swój coraz bardziej zaokrąglony brzuszek, skrupulatnie gromadząc wyprawkę dla maleństwa. Nie oczekiwała ode mnie zaangażowania ani wsparcia w przygotowaniach do powitania nowego członka naszej familii. Wprawdzie zasmuciło mnie to trochę, ale nie dałam tego po sobie poznać.

Mój brat Janek pojawił się na świecie raptem dwa dni po tym, jak skończyłam piętnaście lat. Wszyscy w rodzinie zwariowali na jego punkcie. No i ja nie byłam wyjątkiem. Kiedy ujrzałam go po raz pierwszy, wyglądał dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam: cały różowiutki i słodziutki. Mogłabym się w niego wpatrywać godzinami. Jednak po jakimś miesiącu mój początkowy zachwyt zaczął powoli ustępować, bo braciszek, zamiast smacznie sobie spać albo uroczym uśmiechem i wymachiwaniem rączkami zachwycać, płakał w niebogłosy. I to praktycznie non stop. Doprowadzało mnie to powoli do szewskiej pasji.

Zatrzaskiwałam drzwi swojej sypialni i zakrywałam uszy poduszką, ale nadal docierał do mnie jego rozdzierający szloch. Sen był niemożliwy, a odrabianie zadań domowych czy koncentracja na czymkolwiek stanowiły nie lada wyzwanie, więc podupadłam w szkole. Kiedyś zgarniałam wyłącznie piątki, a czasem nawet szóstki. A teraz? Cieszyłam się z dwójki. Gdyby tylko rodzice wzięli pod uwagę mój komfort i pozwolili mi się pouczyć u koleżanek. Ale gdzie tam!

Zaraz po lekcjach byłam zmuszona pędzić do mieszkania, żeby zaopiekować się młodszym bratem. Dlaczego? Ponieważ mama była wyczerpana i marzyła o chwili wytchnienia, o zdrzemnięciu się. Jakby mnie samej nie doskwierało zmęczenie! Miałam serdecznie dosyć ciągłego słuchania wrzasków Janka. Jednak nikogo z domowników specjalnie to nie interesowało. Kiedy usiłowałam się sprzeciwić, rodzice momentalnie ucinali temat.

– To zupełnie normalne, że starsze dziecko zajmuje się młodszym! – mówił tata.

– Jesteś prawie dorosła, więc powinnaś wziąć na swoje barki część domowych zadań – przytakiwała mu mama.

Zajmowałam się więc bratem w domu albo pakowałam go do wózka i spacerowałam z nim po okolicy. Nie znosiłam tych przechadzek, ponieważ część osób była przekonana, że to moje dziecko i rzucała w moim kierunku kąśliwe uwagi. Wielokrotnie wdawałam się przez to w kłótnie. Liczyłam, że przynajmniej to wzbudzi reakcję u rodziców. Ale gdzie tam.

– Jedynie durnie przejmują się tym, co mówią inni – podsumowała mama.

Ciekawe, co by czuła, gdyby to ją nazwano publicznie lafiryndą?

Kłopoty w szkole zaczęły narastać

Już nawet nie próbowałam odrabiać zadań domowych czy zerknąć do podręczników. Jaki miałam w tym cel? Przecież nikogo w moim domu i tak nie interesowało, co się ze mną dzieje. W naszej rodzinie wszystko kręciło się dookoła Jasia. Ja byłam zepchnięta gdzieś na koniec listy. Najbardziej raniło mnie to, że nikt w szkole nie próbował pojąć, w jak trudnym położeniu się znalazłam. Nasza wychowawczyni nie miała najmniejszej ochoty słuchać moich żali. Od razu założyła, że przestałam przykładać się do nauki i wyglądam jak zombie, bo wdałam się w jakieś podejrzane towarzystwo i pewnie biorę narkotyki.

Nawet mama została wtajemniczona w przemyślenia nauczycielki. Kiedy po powrocie ze szkoły opowiedziała tacie o tej rozmowie, ten kompletnie stracił panowanie nad sobą. Nawet nie spróbował spokojnie ze mną porozmawiać i wysłuchać jej wyjaśnień. Chwycił mnie mocno za barki, zaczął szarpać i darł się w niebogłosy, że przemocą zmusi mnie do opamiętania, bo inaczej czeka mnie życie w rynsztoku i że bardzo go rozczarowałam.

– Przez najbliższy miesiąc możesz zapomnieć o telefonie i komputerze. Może to przywróci ci zdrowy rozsądek! – Wydarł się na sam koniec.

Przez całą noc płakałam z rozpaczy, bo przecież nic złego nie zrobiłam. Dlaczego więc tak na mnie nakrzyczał i mnie ukarał? Coś we mnie pękło po tej kłótni. Zaczęłam się buntować. Nie miałam już ochoty zajmować się moim bratem, nie chciałam ciągle słyszeć, że on jest taki mały i potrzebuje opieki oraz uwagi, a ja jestem duża i świetnie sobie poradzę. Po lekcjach coraz rzadziej od razu wracałam do domu, zamiast tego włóczyłam się do późna po mieście z innymi zbuntowanymi dzieciakami takimi jak ja. Właśnie z nimi zapaliłam swojego pierwszego papierosa, wypiłam pierwsze piwo, spróbowałam trawki i poszłam na pierwsze wagary. Pomyślałam sobie, że skoro jestem taka niedobra, to mam prawo pokazać pazury.

Jedyną metodą na to, żeby starzy w ogóle mnie dostrzegali, było właśnie takie zachowanie. Zwykle bowiem kompletnie mnie ignorowali albo po prostu na mnie wrzeszczeli. Im mocniej się jednak na mnie darli i im surowsze kary mi wymierzali, tym bardziej pokazywałam im, gdzie mają mnie pocałować i tym większy bunt we mnie narastał.

W domu trwała bitwa

Po jednej stronie barykady byłam ja, a po drugiej kochana mamcia, ojczulek i oczywiście Janek. Oskarżałam braciszka o wszelkie możliwe nieszczęścia i niesprawiedliwości, jakie mnie w życiu spotkały. Pewnego razu, gdy znowu się ostro kłóciliśmy, wydarłam się do rodziców w furii, że nienawidzę Janka, bo zrujnował mi życie i rozwalił naszą rodzinę. Wtedy ojciec się zamachnął i uderzył mnie w twarz. Dostałam tak mocno, że aż upadłam na ziemię. Miałam wielką ochotę ryczeć, ale zacisnęłam tylko zęby. Podniosłam się jakoś z ziemi, złapałam torbę i wypadłam z domu jak oparzona. Przez następny tydzień koczowałam w opuszczonym budynku na peryferiach miasta. Potem znalazła mnie policja.

Siedząc w izbie dziecka, liczyłam na to, że lada moment zjawi się mama albo tata. Poczułam wtedy promyk optymizmu. Pomyślałam sobie: „No jak powiadomili policję, że zniknęłam, próbowali mnie odnaleźć i się o mnie zamartwiają, to chyba jestem dla nich ważna i mnie kochają”. Niestety ojciec w mgnieniu oka rozwiewał moje nadzieje.

– Rodzice mają prawny obowiązek opiekować się tobą do momentu, aż skończysz osiemnaście lat. Ja i twoja mama dopilnujemy, żeby ten wymóg został spełniony, bo nie mamy zamiaru pakować się w tarapaty. Ale co będzie później? Później to już twoja sprawa. Możesz sobie nawet zamieszkać pod mostem, jeśli ci się podoba. Tyle razy doprowadzałaś nas do ostateczności, że kompletnie przestało nas to obchodzić – wykrztusił z siebie, kiedy zjawił się, żeby mnie odebrać.

Poczułam się tak, jakby moje serce rozsypało się na milion drobnych kawałeczków. Tak bardzo łaknęłam ich czułości, otuchy, zainteresowania moją osobą.

Zamiast wsparcia, była obojętność

Od tego momentu żyłam jakby obok nich, odliczając sekundy do osiągnięcia dorosłości. Opuszczenie domu rodzinnego stało się moim jedynym pragnieniem. Dzień po moich urodzinach spakowałam walizki i ruszyłam w nieznane. Nikt nie próbował mnie zatrzymać. Co więcej, odniosłam wrażenie, że mama i tata poczuli ulgę, pozbywając się problemu, jakim dla nich byłam. Wbrew ich oczekiwaniom nie wkroczyłam na ścieżkę destrukcji, pogrążając się w nałogach. Podążyłam inną, właściwszą drogą.

Być może to był instynkt samozachowawczy albo próba pokazania rodzicom, że dam radę? Porzuciłam naukę i znalazłam pracę w hurtowni. Tyrałam od rana do wieczora, żeby zarobić na skromne życie i opłacić wynajem pokoju. Tutaj dopisało mi szczęście. Wynajęłam pokój u emerytowanej nauczycielki. Ale nie takiej, która ma w nosie kłopoty uczniów jak moja wychowawczyni, tylko prawdziwej nauczycielki z powołania.

Wieczorami zapraszała mnie do swojego pokoju i godzinami ze mną gadała.

– Najlepszym lekarstwem na wszelkie zmartwienia jest szczera pogawędka – ciągle to powtarzała.

Wtuliłam twarz w jej rękaw, dając upust całej swojej rozpaczy i cierpieniu. Natychmiast poczułam ulgę. Poświęciła mi więcej troski i czasu niż własna rodzina. Dzięki jej wsparciu powróciłam do nauki i przystąpiłam do matury, a potem za jej namową rozpoczęłam zaoczne studia i... spotkałam swoją drugą połówkę. Adam był jej siostrzeńcem. Pewnego dnia przyjechał z wizytą, nasze spojrzenia się spotkały i to było coś...

Obecnie cieszę się życiem u boku kochającego męża i naszych dwóch cudownych pociech. Kiedy nasza pierwsza córka skończyła roczek, ponownie zaszłam w ciążę. Zależało mi na tym, aby różnica wieku pomiędzy naszymi pociechami nie była zbyt duża. Choć z perspektywy czasu dostrzegam, że to nie mój brat ponosił winę za wszystkie moje dziecięce smutki i rozczarowania, a postawa rodziców, którzy po jego przyjściu na świat odsunęli mnie nieco na dalszy plan, to jednak wolałam dmuchać na zimne i nie powtarzać ich błędów...

Reklama

Eliza, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama