„Straciłem pracę i nie miałem za co kupić prezentów na Wigilię. Gdyby nie żona, zniszczyłbym dzieciom święta”
„Straciłem pracę, ale wstydziłem się do tego przyznać. Przez kilka miesięcy udawałem, że wychodzę do biura. Siedziałem w bibliotece, szukałem ofert, czułem się jak wrak. Gdy Magda się dowiedziała, nie krzyczała. Usiadła obok i złapała mnie za rękę. To bolało bardziej niż jakikolwiek wyrzut. Zbliżały się święta, a ja czułem, że to będzie nasz najtrudniejszy wieczór w roku”.

- Redakcja
Nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że rok temu miałem pracę, której nie lubiłem, ale dawała bezpieczeństwo. Mieliśmy z Magdą jakiś rytm, nawet jeśli czasem zgrzytało – to wszystko miało swoje miejsce. Dzieci rosły. A teraz? Teraz mam wyrzuty sumienia, że patrzę im w oczy i nie mówię prawdy. Albo raczej – już powiedziałem, ale za późno. Straciłem pracę w marcu. Po prostu przyszedł mail. „Restrukturyzacja. Dziękujemy.” Najpierw miałem nadzieję, że to chwilowe. Później już tylko nie mówiłem.
Teraz zbliżają się święta, a ja czuję, że to będzie nasz najtrudniejszy wieczór w roku. Nie dlatego, że zabraknie karpia czy pierników. Ale dlatego, że w tym roku nie ma prezentów. Nie mam pieniędzy. A może nawet gorzej – nie mam w sobie tej siły, która pozwalała mi wcześniej robić z siebie choinkowego bohatera. Wiem, co znaczy dla Olka ten dzień. Wiem, że Bartek nie powie nic, ale będzie cierpiał. I nie wiem, czy mi to wybaczą.
Przygotowujemy wszystko jak zawsze. Zupa grzybowa, obrus ze śnieżynkami, łańcuchy zrobione z kolorowego papieru. Udajemy, że nic się nie zmieniło. Magda milczy. Olek coś podśpiewuje. Bartek siedzi z telefonem. A ja stoję w kuchni i myślę tylko jedno: czy bycie razem to naprawdę wystarczy? Czy to nie tylko wygodne hasło dla tych, którzy nie potrafią dać nic więcej?
Czy dobrze zrobiłem?
Stół był już nakryty, wszystko przygotowane tak, jak zawsze. Magda zdążyła jeszcze poprawić serwetki, Olek z dumą ustawił zrobiony przez siebie świecznik, a Bartek bez słowa usiadł na swoim miejscu. Pachniało kompotem z suszu i smażonym karpiem. Choinka migała światełkami w kącie salonu. Tylko ja nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Czułem się jak aktor, który zna tekst, ale zapomniał, po co w ogóle wszedł na scenę.
Zebrałem się w sobie. Musiałem to powiedzieć teraz, zanim podzielimy się opłatkiem, zanim zaczniemy udawać, że wszystko jest w porządku. Usiadłem, spojrzałem na każdego z osobna. Olek uśmiechał się jeszcze, Bartek wpatrywał się w blat, Magda patrzyła na mnie tak, jakby wiedziała, co za chwilę powiem.
– W tym roku nie ma prezentów – powiedziałem w końcu. – Tylko kolacja i bycie razem.
Bartek uniósł lekko głowę, skinął, nic nie mówił. Jego twarz była zamknięta, spokojna. Znałem ten wyraz – kiedy coś go bolało, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Olek zmarszczył czoło, jakby jeszcze nie zrozumiał.
– Ale... naprawdę nic? – spytał cicho, patrząc to na mnie, to na Magdę.
Magda ujęła jego dłoń.
– Może to też kiedyś będzie coś, co zapamiętacie – powiedziała łagodnie.
Zrobiło się cicho. Dziwnie, niezręcznie cicho, jakbyśmy wszyscy szukali czegoś w tym wieczorze, a nie mogliśmy tego znaleźć. Chwilę później łamaliśmy się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia, ale bez tej lekkości, jaką pamiętałem z poprzednich lat. Wszystko było jakieś cięższe, bardziej wymuszone. Może tylko Olek jeszcze próbował się uśmiechać. Może jeszcze wierzył, że coś się wydarzy. Może sądził, że za chwilę wyciągnę zza kanapy pudło z niespodzianką. Nie wyciągnąłem.
Patrzyłem na ich twarze i czułem, że nie wiem, czy zrobiłem dobrze. Nie miałem innego wyjścia, ale wcale nie czułem się przez to lepiej. Czułem się jak ktoś, kto nie dotrzymał obietnicy, choć jej nawet nie wypowiedział. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl – czy gdyby trzeba było, powinienem był zdobyć te pieniądze za wszelką cenę? Czy to, co zrobiłem, było słuszne, czy po prostu wygodne?
Biłem się z myślami
Po kolacji wyszedłem na balkon. Nie chciałem uciekać, ale ciężko mi było oddychać w tamtym milczeniu. Powietrze było zimne, choć bezśnieżne. Sąsiedzi już siedzieli przy swoich stołach. Widziałem przez okna kolorowe papiery, błyszczące wstążki, śmiech, zamieszanie. U nas tego nie było.
Oparłem się o poręcz, próbując poukładać w głowie to, co powiedziałem dzieciom. Zastanawiałem się, jak długo będą pamiętać tę Wigilię. Czy jako coś, co da się wybaczyć, czy jako pierwszą rysę w obrazie taty, który potrafił ogarnąć wszystko. Słyszałem w środku delikatny szelest, kroki Magdy, ale nie odwracałem się. Wiedziałem, że za chwilę podejdzie.
– Powiedziałeś to twardo – usłyszałem za plecami. – Nie dałeś sobie szansy.
Odwróciłem głowę. Stała obejmując się ramionami, jakby też było jej zimno.
– Bo nie miałem – odpowiedziałem, starając się mówić spokojnie. – Wiesz, ile miałem na koncie?
– Nie chodziło mi o pieniądze – powiedziała, stając obok. – Chodziło o próbę. O gest. O to, żeby dzieci poczuły, że coś dla nich zrobiłeś, nawet jeśli skromnego.
– A co miałem dać? – zapytałem. – Czekoladę z marketu i udawać, że to magia? Nie potrafiłem. Nie chciałem ich oszukiwać.
Magda westchnęła. Nie z pretensją, raczej z bezradnością.
– Nie zawsze chodzi o rzeczy. Czasem chodzi o to, żeby pokazać im, że pamiętasz. Że myślisz o nich. Nawet drobiazgiem.
Patrzyłem na okna sąsiadów. W jednym ktoś właśnie rozrywał papier, w innym dwie dziewczynki skakały z radości. Niby nic wielkiego, zwykłe rodzinne sceny, lecz we mnie budziły poczucie, że czegoś im odebrałem.
– Zawsze bałem się być ojcem, który nie wystarcza – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej. – A teraz czuję, że nim jestem. Nie chciałem tego, Magda.
Nie odpowiedziała od razu. Położyła mi rękę na ramieniu, lekko, jakby nie była pewna, czy tego potrzebuję.
– Wróć do środka. Jeszcze wszystko jest do uratowania. Tylko musisz chcieć.
Poszła pierwsza, zostawiając mnie samego z myślami. Patrzyłem na jej sylwetkę znikającą za drzwiami i czułem, że miała rację. Tylko nie wiedziałem, czy potrafię zrobić cokolwiek więcej niż dotąd. Stałem jeszcze chwilę, zanim wróciłem. Powietrze szczypało w policzki, ale przynosiło ulgę, której w środku nie potrafiłem znaleźć.
Słowa syna wbiły się w serce
Było już dobrze po północy. Wszyscy powinni spać, ale ja nie mogłem zmrużyć oka. Przekręcałem się z boku na bok, jakby łóżko było zbyt ciasne. W końcu podniosłem się i bezszelestnie wyszedłem z sypialni. Chciałem tylko nalać sobie kompotu, może usiąść na chwilę w kuchni. Nic więcej.
Przechodząc obok drzwi do pokoju chłopców, usłyszałem szept. Zatrzymałem się, bez zamiaru podsłuchiwania. Ale słowa były zbyt wyraźne, żeby je zignorować.
– Myślisz, że tata już nas nie kocha? – zapytał Olek cicho, z tym swoim dziecięcym tonem, w którym było więcej rozczarowania niż pretensji.
Bartek odpowiedział po chwili.
– Nie gadaj głupot. Po prostu nie stać ich było.
– Ale… to nie to samo. To nie są prawdziwe święta.
Nie wchodziłem do ich pokoju. Nie miałem odwagi. Chciałem, ale nie potrafiłem. Wróciły tamte wszystkie myśli – czy zrobiłem wszystko, co mogłem? Czy faktycznie nie było innego wyjścia? Może Magda miała rację. Może nie chodziło o wielkie rzeczy. Może chodziło o symbol. Nawet mały, ale prawdziwy. O coś, co zostaje, nawet jeśli nie błyszczy.
Znalazłem stare pudełko
Obudziłem się wcześnie. Jeszcze było ciemno za oknem, ale już wiedziałem, że nie zasnę. Potem wstałem, założyłem sweter i zszedłem do piwnicy. Nie miałem planu. Po prostu coś mnie tam ciągnęło. Jakby właśnie tam mogło być to, czego szukałem.
Znalazłem stare pudełko. Stało pod regałem, zakurzone i nieotwierane od lat. W środku były zabawki z mojego dzieciństwa – blaszany samochód, kilka figurek, pogięte komiksy, parę książek. Na samym dnie leżały narzędzia. Zardzewiały nóż introligatorski, klej, linijka, drewniane listewki, sznurek. I nagle wiedziałem. Nie miałem nic, ale miałem to.
W kuchni pojawiła się Magda. Ziewnęła i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– Co robisz?
– Naprawiam – odpowiedziałem, nie podnosząc głowy znad stołu.
Nie odezwała się więcej, ale nalała mi herbaty i usiadła naprzeciwko. W milczeniu patrzyła, jak sklejam stary model samochodu, jak czyszczę szybki w ramkach, jak wycinam karton i drukuję zdjęcia z naszego pierwszego wspólnego wyjazdu nad morze, z wakacji, których Olek może nie pamiętać, ale Bartek na pewno tak.
Przez cały dzień pracowałem. Pociąłem pudełko po butach, zrobiłem z niego coś na kształt ramki, wkleiłem do środka naszą fotografię sprzed dziesięciu lat. Obok zapisałem ręcznie: „My będziemy zawsze”.
Wieczorem poprosiłem chłopców, żeby przyszli do salonu. Usiedli obok siebie, nieco zaskoczeni. Magda została w kuchni, zostawiając nam przestrzeń. Podałem im dwa pakunki – jeden większy, drugi mniejszy. Proste, owinięte w szary papier, przewiązane sznurkiem.
Olek pierwszy rozpakował.
– To zrobione przez ciebie? – zapytał, patrząc na samochodzik z lśniącą farbą i nowym kołem zrobionym z nakrętki.
– Tak – odpowiedziałem.
Bartek długo przyglądał się zdjęciu. W końcu skinął głową.
– Dzięki, tato.
Nic więcej nie powiedzieli. Nie rzucili się z entuzjazmem, nie było śmiechu, nie było okrzyków. Ale widziałem, że patrzą inaczej. Uważniej. I może przez chwilę poczuli, że co by się nie działo, kocham ich i są dla mnie ważni.
Nie trzeba mieć pieniędzy, żeby być ojcem
Minął tydzień od Wigilii. Święta się skończyły, choinka wciąż stała, ale przestała świecić tak odświętnie. Olek wrócił do swoich zabawek, Magda do pracy. Bartek spędzał większość czasu w swoim pokoju, jak zwykle. Ale tego wieczoru sam przyszedł do mnie, do pokoju, gdzie siedziałem z herbatą i jakimś filmem, którego nawet nie oglądałem. Usiadł naprzeciwko.
– Masz chwilę?
Skinąłem głową, choć zaskoczyło mnie to pytanie.
– Wiem, że było wam ciężko – zaczął, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Zrozumiałem to dopiero później. Że nie chodziło o to, że nie chcieliście dać prezentów. Tylko że nie mogliście.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Patrzyłem na niego i miałem wrażenie, że pierwszy raz od dawna widzę w nim nie tylko chłopaka, ale przyszłego dojrzałego mężczyznę.
– Nie chciałem cię obciążać – powiedziałem. – Jesteś jeszcze dzieckiem.
– Ale to było... ważne – przerwał. – Ta Wigilia. Może nawet najbardziej. Bo nie było łatwo. I może przez to bardziej zapadnie mi w pamięć. Nie jako coś fajnego. Ale jako coś prawdziwego.
Usiadłem obok niego. Nie powiedziałem nic mądrego, nie miałem żadnego podsumowania. Położyłem mu dłoń na ramieniu i on jej nie zrzucił. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. Nie musiał mówić więcej. Ja też nie musiałem.
W myślach wracało do mnie to jedno zdanie, którego nie mogłem się pozbyć: nie trzeba mieć pieniędzy, żeby być ojcem. Ale trzeba odwagi, żeby przyznać, że chociaż nie ma się zbyt wiele, mimo to chce się dawać.
Marek, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tuż przed Wigilią mąż wystawił mi rachunek za wspólne życie. Nie wiedział, że ja też mam asa w rękawie”
- „Stół uginał się od świątecznych potraw, ale babcia zabroniła nam cokolwiek tknąć. Wciąż czekała na syna marnotrawnego”
- „Marzyłam o awansie, więc lekceważyłam prymitywne komentarze szefa. Dziś wolę szacunek niż kolejne szczeble kariery”