Reklama

Kiedy umarł stryj Władysław, nie poczułam wielkiego żalu. Nie byłam z nim blisko. Mieszkał samotnie, nie miał dzieci ani żony, a z rodziną kontaktował się rzadko, przeważnie na święta i to nawet wtedy niechętnie. Był raczej milczkiem, typem zbieracza, który z uporem maniaka gromadził stare przedmioty, książki, a przede wszystkim, najważniejsze dla niego, znaczki.

Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że właśnie mnie zapisze w testamencie swoje mieszkanie. Z początku sądziłam, że to pomyłka. Ale kiedy prawnik potwierdził, że spadek rzeczywiście należy do mnie, ruszyłam do tej zatęchłej kawalerki, żeby rozejrzeć się po jego rzeczach. W środku unosił się zapach kurzu i starych gazet. Z każdej półki wyzierały na mnie drobiazgi z minionej epoki. A to popielniczki z napisem „Polska Rzeczpospolita Ludowa”, a to plastikowe zabawki, albo proporczyki, czy kubki z milicją obywatelską. I oczywiście znaczki. Nie znałam się na filatelistyce, ale wiedziałam, że stryj traktował je jak świętość. Segregatory, koperty, folie... To wszystko poukładane z niemal religijną czcią. Nie spodziewałam się jednak, że wśród tych jego skarbów znajdzie się coś, co wywoła taką burzę.

Czułam, że to coś znaczy

Zaczęłam od największego regału. Stare segregatory obklejone były pożółkłymi etykietami: „Afryka Płn.”, „DDR 1960-70”, „Poczta Polowa”... Było ich kilkadziesiąt. Otwierałam je powoli, z szacunkiem, jakby każda strona mogła się rozpaść w palcach. Znaczki były starannie uporządkowane. Każdy był w osobnej koszulce, opisany odręcznym pismem stryja. Tytuły jak z kroniki historii świata: „Igrzyska Olimpijskie w Moskwie”, „Reformy Rolne”, „Królestwo Etiopii”. Znałam go z tej maniakalnej dokładności. Ale nie wiedziałam, że jego pasja miała aż taki rozmach.

– Ty to miałeś świat na papierze, co, stryjku? – powiedziałam cicho, jakby mógł mnie usłyszeć. – Siedziałeś w tej klitce, a podróżowałeś dalej niż większość ludzi...

Znalazłam album poświęcony papieżowi. Jan Paweł II w dziesiątkach wersji, z różnych krajów. Dalej seria z motylami, potem ze statkami. Dziwny był ten zbiór, taki pełen sprzeczności, jakby stryj nie mógł się zdecydować, czy bardziej fascynuje go piękno natury, czy historia.

– Kto układa znaczki z władcami świata i kwiatami obok siebie? – mruknęłam i zerknęłam w sufit.

Nie czekałam na odpowiedź. W tej ciszy odpowiedzi nie było. Ale im dłużej siedziałam nad tymi albumami, tym bardziej czułam, że dotykam czegoś więcej niż tylko papieru.

To było bardzo przejmujące

Kiedy miałam dziesięć lat, stryj raz pokazał mi swój zbiór. Siedzieliśmy wtedy przy kuchennym stole, a ja z trudem udawałam zainteresowanie.

– To zobacz, Marysiu – powiedział wtedy, nachylając się nad albumem. – Ten znaczek z Peru jest z błędem drukarskim. Drzewa powinny być z prawej strony, a są z lewej.

Kiwnęłam głową, chociaż wtedy nie rozumiałam, o co mu chodzi. Dla mnie to były tylko kolorowe kwadraciki. Dopiero teraz, wertując kolejne strony jego zbiorów, poczułam, jak wielką wagę miały dla niego te drobiazgi.

Znaczki były jak okna do światów, do których nigdy nie miał wstępu. Australia, Czechosłowacja, Cejlon. Każdy album był jak opowieść o kraju, o czasie, o ideologii. O marzeniach, których nikt nie wypowiedział na głos.

– Może po prostu nie miałeś z kim o tym pogadać, co? – powiedziałam znowu odruchowo na głos.

W jednym z segregatorów znalazłam kartkę pocztową, niezaadresowaną, włożoną między koszulki z belgijskimi znaczkami. Na odwrocie zapisano ołówkiem: „Nigdy nie rozmawiaj z kimś, kto nie wie, gdzie leży Bhutan”. Uśmiechnęłam się krzywo. Typowe dla stryja. Sarkastyczne, niezrozumiałe. Ale w jakiś sposób... przejmujące. Zaczynałam rozumieć, że dla niego te znaczki to nie była tylko kolekcja. To był język. Jego sposób, żeby coś powiedzieć, nie otwierając ust.

Znalazłam dziwny fioletowy okaz

Byłam już zmęczona. Trzecia godzina sortowania, a ja miałam wrażenie, że zapadam się w jakąś czarno-białą krainę z lat siedemdziesiątych. Wszystko pachniało kurzem, wszystko wyglądało podobnie. Ale w jednej z przegródek trafiłam na coś innego. Mały fioletowy znaczek, nieco odcinający się od reszty. Prosty rysunek, ale tuż pod nim ledwie widoczna czerwona pieczęć. I numer. Dziwny numer.

– Dobra, panie Władku, co pan tu schował? – westchnęłam, sięgając po telefon.

Zrobiłam zdjęcie i wpisałam kilka słów w wyszukiwarkę. Początkowo nie było nic. Potem jeden blog filatelistyczny, potem drugi... i wtedy zamarłam.

– Nie… Serio?

Kliknęłam dalej. Znaczek z błędem. Wycofany z obiegu, bo nie zgadzał się symbol. Tylko kilka sztuk na świecie. Ostatnia aukcja, na której go sprzedano, osiągnęła wartość sześćdziesiąt tysięcy euro. Wstałam powoli i spojrzałam na pokój, jakby miał się zaraz zapalić.

– Czy ja właśnie trzymam w ręku coś, co mogłoby spłacić mój kredyt i jeszcze zostanie na dwa życia?

Zadzwoniłam do Marka, choć było już późno.

– Słuchaj, mam coś... dziwnego. Możesz jutro wpaść?

– Dziwnego, czyli?

– Znaczek. Ale... chyba bardzo, bardzo nietypowy.

W jego milczeniu było napięcie. Wiedziałam, że przyjedzie. I że po tym wieczorze nic już nie będzie takie samo.

To był zaskakujący skarb

Marek był moim dawnym chłopakiem z liceum. Nie byliśmy razem od lat, ale jakimś cudem nasza znajomość przetrwała. Co prawda na dystans, w wiadomościach, czasem w żartach wysyłanych o północy. Został w Warszawie, założył antykwariat, zbierał książki i znaczki, dokładnie jak mój stryj. Pewnie dlatego do niego zadzwoniłam. Nie ufałam nikomu innemu. Przyjechał punktualnie. Miał tę samą czarną kurtkę, którą nosił chyba jeszcze od matury i kubek kawy w ręce.

– Ty się nigdy nie zmieniasz – rzuciłam z udawanym uśmiechem.

– Tylko siwieję i więcej marudzę. Pokaż mi to cudo – odpowiedział.

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Podałam mu znaczek w kopercie, a on wyjął z plecaka białe rękawiczki i lupę. Pochylił się, jakby miał przed sobą starożytny manuskrypt.

– No proszę… – mruknął. – Pieczęć autentyczna. Numer seryjny pasuje do wycofanej serii z 1952. Jeśli to prawdziwe, to masz, Mario, w rękach coś wyjątkowego.

– Ile to może być warte? – zapytałam, czując, że głos mi drży.

Minimum sto tysięcy. Może więcej. Ale to nie tylko pieniądze. To historia. Ten znaczek to błąd, który przetrwał dekady.

Spojrzałam na niego bez słowa. Przez chwilę było cicho.

– Władek wiedział, co ci zostawia – dodał cicho. – Nie zostawiłby tego przypadkowej osobie.

Poczułam, że łzy zbierają mi się w oczach. Nie przez wartość. Przez to, że może ktoś jednak mnie znał i to lepiej, niż myślałam.

Bałam się, że wszystko pryśnie

Zostaliśmy z Markiem przy stole jeszcze długo po tym, jak słońce przestało wpadać przez okno. W pokoju pachniało kawą i kurzem, a między nami leżał znaczek, który przypominał bardziej minę niż papierowy kwadrat.

Musisz coś z nim zrobić – powiedział spokojnie Marek. – On nie może tak po prostu leżeć.

– I co? Mam go sprzedać? Wystawić na aukcję i patrzeć, jak jakiś kolekcjoner zamyka go w sejfie?

Wzruszył ramionami.

– Możesz. Ale nie musisz.

Patrzyłam na znaczek, jakby miał zaraz przemówić. Myślałam o mieszkaniu, które ledwo wiązało się z moim życiem, a teraz stało się jego centrum. O stryju, którego prawie nie znałam, a który najwyraźniej znał mnie bardziej, niż mi się wydawało. I o tym, że jeden błąd na kawałku papieru może mieć większy ciężar niż niejedna prawda.

– Wiesz, czego się boję? – zapytałam, przerywając ciszę. – Że jak go sprzedam, to wszystko się rozwali. Rodzina już się dopytuje, co zostawił. A jak się dowiedzą…

– ...to będą chcieli kawałek – dokończył za mnie Marek.

Skinęłam głową.

– To już nie jest tylko znaczek. To niebezpieczna rzecz.

– No to musisz zdecydować, co z nim zrobisz, zanim ktoś inny się o to pokusi.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. A potem już wiedziałam.

Mój spokój cenniejszy niż złoto

Nie sprzedałam znaczka. Nie zatrzymałam go też dla siebie. Oddałam go do muzeum filatelistycznego, do zbiorów publicznych, z adnotacją o stryju Władysławie – samotnym zbieraczu z Pragi. Nie chciałam pieniędzy. Nie chciałam tłumaczyć się ciotce Zosi ani kuzynowi Romanowi. Nie chciałam się z nimi awanturować. Rodzina się obraziła. Słyszałam, że wujek Heniek uznał mnie za nielojalną. Że Roman pisał w necie jakieś paszkwile o „pazernych spadkobiercach”. Nie odpowiedziałam. Nie odezwałam się do nikogo. Zamieszkałam w mieszkaniu po stryju. Odmalowałam ściany, wymieniłam podłogi, kupiłam skórzaną kanapę z drugiej ręki, ale zostawiłam jego stół, jego fotel i jedną półkę ze znaczkami – bez wartości, ale z historią.

Czasem siadam wieczorem z herbatą i oglądam te albumy. Przestałam myśleć o nich jak o kolekcji. Teraz to dla mnie coś w rodzaju dziennika, takiego cichego, bez słów, ale pełnego emocji. Nie wiem, co stryj naprawdę o mnie myślał. Może widział we mnie coś, czego ja jeszcze nie widziałam. Ale wiem jedno, że zostawił mi coś więcej niż znaczek. Ale ja wybrałam swój spokój.

Maria, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama