„Stypa po pogrzebie dziadka zamieniła się w cyrk. Nagle się okazało, że wszyscy chcą położyć łapę na jego mieszkaniu”
„Słuchałem ciotek, które nigdy nie wpadły do dziadka, ale teraz rozprawiały o nim jak o najlepszym przyjacielu. Wujków, którzy kiedyś obiecywali pomoc przy remoncie jego kuchni, ale jakoś nie zdążyli się pojawić. A potem, kiedy już wyżarli wszystko z półmisków, padło zdanie, które otworzyło puszkę Pandory”.

- Redakcja
Nie znoszę pogrzebów. Bo wtedy wszyscy udają świętych. Nawet ci, którzy za życia nie mieli dla zmarłego czasu ani serca, teraz płaczą najgłośniej i recytują wspomnienia, których, mam wrażenie, nigdy nie przeżyli. Na stypie po dziadku siedziałem pod ścianą, próbując nie rzucać się w oczy. W zasadzie miałem ochotę wyjść, ale mama patrzyła na mnie tym wzrokiem, który mówił „Nawet nie próbuj”. Więc siedziałem. Słuchałem ciotek, które nigdy nie wpadły do dziadka, ale teraz rozprawiały o nim jak o najlepszym przyjacielu. Wujków, którzy kiedyś obiecywali pomoc przy remoncie jego kuchni, ale jakoś nie zdążyli się pojawić. A potem, kiedy już wyżarli wszystko z półmisków, padło zdanie, które otworzyło puszkę Pandory:
– No dobrze, a co z mieszkaniem po dziadku?
I wtedy się zaczęło.
Chciałem zniknąć
Mama uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
– A co ma być? Ledwo się pogrzeb skończył, może nie czas jeszcze…
– Czas, nie czas, ale testamentu przecież nie zostawił – wtrącił wujek Edward, ten sam, który jeszcze tydzień temu nie wiedział, na którym piętrze dziadek mieszka. – To mieszkanie to przecież konkretna wartość. Trzeba ustalić, co z nim dalej.
– Ale jakie „ustalić”? – mama zmarszczyła czoło. – Przecież tata mieszkał tam z Ksawerym, nie?
Wszyscy spojrzeli w moją stronę. Siedziałem jak na rozżarzonym krześle.
– Mieszkałem – poprawiłem cicho. – To chyba nie znaczy, że teraz jest moje?
– Oczywiście, że nie – rzuciła ciotka Halina z taką szybkością, jakby się bała, że ktoś mnie już ogłosił właścicielem. – Dziadek miał troje dzieci, majątek dzieli się równo. To jasne jak słońce.
– Równo? – powtórzyła mama, już wyraźnie wkurzona. – A kto się zajmował ojcem przez ostatnie lata? Kto dzwonił do lekarzy, woził na badania, kupował leki?
– To było z serca, nie dla spadku – wtrąciła słodko Irena. – A my przecież my też mamy wspomnienia, sentymenty…
Wspomnienia, jasne. Właśnie patrzyłem, jak cztery osoby próbują „uczciwie podzielić” 56 metrów kwadratowych, z lodówką pamiętającą PRL i meblościanką, której nikt nigdy nie chciał tknąć.
Nie wytrzymałem
– Nie róbmy scen przy stole – wtrącił się wujek Roman, próbując udawać głos rozsądku. – Może po prostu wynajmiemy mieszkanie, podzielimy się zyskami, nikt nie będzie pokrzywdzony.
– Wynajmiemy? – mama aż się zakrztusiła. – Czyje „my”? To była własność ojca! A wyście przez ostatnie trzy lata potrafili do niego zadzwonić tylko na Wigilię. I to jeszcze z opóźnieniem.
– To nie fair – szepnęła ciotka Irena, teatralnie wycierając oczy. – Przecież miałam na głowie własne problemy…
– I trzecią działkę na Mazurach, ale o tym już nie wspomnisz, co? – rzuciłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie zaskoczona, ale i z lekkim błyskiem dumy w oku.
– Spis inwentarza trzeba zrobić – powiedziała ciotka Halina, jakby zaraz miała wyjąć z torebki protokół i ołówek. – Bo przecież tam są cenne rzeczy. Zegarek po pradziadku. Kolekcja znaczków. Telewizor nowy!
– Telewizor kupiliśmy razem z dziadkiem, rok temu – odezwałem się. – On płacił połowę i ja połowę, ale jasne, weźcie sobie. Najlepiej od razu wszystko. Nawet kapcie z przedpokoju.
– Ksawery, nie przesadzaj – powiedział wujek Roman. – Rozumiemy, że ci ciężko, ale tu chodzi o sprawiedliwość. O procedury.
– Sprawiedliwość? – mama parsknęła. – Dla was sprawiedliwość to znaczy „byle kawałek tortu się trafił”. Tyle że tortu już nie ma. Zostały tylko zgliszcza.
Chcieli mnie wyrzucić
– To może sprzedamy mieszkanie i podzielimy się po równo – wujek Edward znów zabrał głos. – Każdemu sprawiedliwie. Też mamy swoje potrzeby.
– Nawet nie pamiętasz, gdzie tata trzymał klucze do piwnicy, a chcesz dzielić mieszkanie? – zapytała mama, unosząc brwi.
– A co to ma do rzeczy? To była wspólna sprawa. Ojciec miał troje dzieci, koniec, kropka.
– No właśnie – wtrąciła Irena, stukając paznokciami o porcelanowy talerzyk. – Nie rozumiem, dlaczego Ksawery miałby tu nagle zostać, skoro mieszkanie nie jest jego.
– A ja gdzie mam iść? – zapytałem, spokojnie, ale z ogniem w środku. – Mam z dnia na dzień się wynieść? Do schowka na miotły?
– Możemy rozważyć, żebyś tam jeszcze trochę pomieszkał – zaczął Roman, jakby rzucał mi koło ratunkowe. – Tylko trzeba to spisać. Na czas określony. Na przykład rok. Potem – koniec.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Naprawdę nie macie za grosz wstydu?
– Nie mów tak – obruszyła się Irena. – Próbujemy tylko znaleźć rozwiązanie. Bez emocji.
– Dziadek byłby zachwycony, że jego pogrzeb zamienił się w debatę o metr kwadratowy – prychnąłem. – Może trzeba było mu to powiedzieć, jak jeszcze żył. Może sam by wam rozrysował plan podziału!
Mama spojrzała na mnie ostrzegawczo.
Było mi żal
Po stypie w mieszkaniu zrobiło się nienaturalnie cicho. Mama krzątała się po kuchni, choć nic już nie było do zrobienia. Siedziałem przy stole w salonie, wpatrzony w stary kredens dziadka.
– Wiesz, on nigdy nie mówił, co chce, żeby się stało z tym mieszkaniem – powiedziałem cicho. – Ale… chyba liczył, że tu zostanę.
Mama odwróciła się powoli, wycierając dłonie w ścierkę.
– Bo wiedział, że masz tu dom. Nie meble, nie metry. Tylko wspomnienia.
– Dla nich to wszystko to tylko liczby. Kwota z ogłoszenia. Raty i podział na głowę – mruknąłem. – Dla mnie to jest pokój, w którym dziadek opowiadał mi bajki, kiedy miałem ospę. Gdzie graliśmy w szachy.
– Wiem. – Mama przysiadła naprzeciwko. – Ale nie licz na ich serce. Oni się znają tylko na kalkulacjach.
– Myślisz, że pójdą do sądu?
– Myślę, że już szukają odpowiedzi w internecie i wpisują: „jak podzielić spadek po rodzicu bez testamentu” – odparła cierpko. – Jednak ja też potrafię grać twardo, jak trzeba.
Zadzwonił telefon. Mama spojrzała na ekran, westchnęła i odebrała.
– Halo? Tak, słucham… Nie, nie zgadzam się. Ani na wycenę, ani na waszego rzeczoznawcę. I tak – zamierzam złożyć wniosek o spadek z uwzględnieniem opieki… Dobrze. Do widzenia.
Rozłączyła się i spojrzała na mnie.
– Chcesz tu zostać?
– Chcę.
– To zawalczymy. Po nas też coś ci zostanie. Oprócz rozczarowań.
Zaproponowali mi układ
Kilka dni później ciotka Irena przyszła „na spokojnie porozmawiać”. Przyniosła szarlotkę z piekarni, którą mama bez słowa włożyła do lodówki.
– No to siądźmy, bo nie chcę, żeby między nami była wrogość – zaczęła słodkim tonem. – W końcu jesteśmy rodziną.
Mama uniosła brew.
– Rodzina to nie tylko wspólne DNA. To też lojalność. Wybacz, ale ostatnio u ciebie z tym krucho.
– Daj spokój. Wszystkim puściły nerwy. A teraz już naprawdę porozmawiajmy. Na chłodno.
– Na chłodno? – włączyłem się. – Czyli teraz chcecie negocjować warunki podziału?
– Nie. Znaczy... tak. Chcemy ci zaproponować układ. Możesz zostać w mieszkaniu, ale zrzekniesz się udziału w spadku. Przepiszemy ci użytkowanie na czas określony. Na przykład dziesięć lat. Potem sprzedamy i podzielimy się po równo. Ty dostaniesz ułamek wartości, ale wcześniej będziesz mógł tu mieszkać. Uczciwe, prawda?
– Serio? – spojrzałem na mamę, nie wierząc własnym uszom. – Macie czelność mówić o „uczciwości”?
– No bo… wszyscy chcemy coś z tego mieć – tłumaczyła się Irena. – A ty jesteś młody. Przecież się dorobisz. To tylko czasowe rozwiązanie.
– Dziadek by was pogonił za drzwi – powiedziała mama spokojnie.
– Nie musimy tego robić w sądzie… – zaczęła Irena.
– A może właśnie powinniśmy. Przynajmniej ktoś tam rozpozna, kto był, kiedy dziadek tego potrzebował. A kto tylko czekał, aż zwolni metraż.
Odzyskałem spokój
Po kilku miesiącach zapadło orzeczenie: mieszkanie zostaje przyznane mamie w całości w ramach zachowku i z tytułu opieki nad dziadkiem. A ja mogę w nim mieszkać, ile chcę. I to legalnie. Nie „na dziko”.
– Widzisz? – Mama wręczyła mi odpis decyzji z uśmiechem. – Dziadek miał rację, że ci ufał.
– A co z resztą? – zapytałem, przekładając dokumenty.
– Dostaną to, co im się należy.
Zaśmiałem się pierwszy raz od dawna. Bo mimo całej tej farsy, wiedziałem jedno: zostało mi coś ważniejszego niż metr kwadratowy. Wieczorem poszedłem do salonu, gdzie wciąż stał fotel dziadka. Usiadłem w nim ostrożnie, prawie nabożnie. Na stoliku wciąż leżała jego stara szachownica. Wziąłem pionek i przez chwilę po prostu trzymałem go w dłoni.
– Dziadku – mruknąłem – patrz, co się porobiło. Ale spoko. Obroniłem twój bastion.
Może to śmieszne, ale wtedy naprawdę poczułem, że on tam siedzi. Tuż obok. W swoim domu. Już spokojny. Bo jego mieszkanie nie poszło pod młotek. Nie zamieniło się w walutę. Zostało domem. Dla mnie. Na zawsze.
Ksawery, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam iść na andrzejki do znajomych, ale musiałam zajmować się wnukami. Po godzinie miałam ich po dziurki w nosie”
- „Zdębiałem, gdy narzeczona zdradziła mi swoje grzeszne zachcianki. Zgodziłem się, ale do dziś pluję sobie w brodę”
- „Żona zmieniła moje życie w żart. Miałem być tatusiem gromadki maluszków, lecz dziś nie ma mi kto ich urodzić”