„Święta Bożego Narodzenia u teściów to droga przez mękę. Teściowa gra pierwsze skrzypce, a cała rodzina jej potakuje”
„Co roku obiecywałam sobie, że tym razem będzie inaczej. Że jakoś to przetrwam. Że znajdę w tym wszystkim coś pozytywnego. I co roku kończyło się tak samo”.

- Redakcja
Święta miały być magiczne, rodzinne i pachnące piernikiem – tak przynajmniej wyglądały w reklamach, które serwują media. W rzeczywistości były jak kiepska komedia romantyczna. Gdyby ktoś zapytał mnie o najgorsze połączenie trzech słów w języku polskim, odpowiedziałabym bez wahania: „u teściów na święta”. To nie była kwestia jednej wpadki czy jednego roku – to była tradycja. Rok w rok pakowaliśmy się z mężem i dziećmi w samochód, jechaliśmy do jego rodzinnego domu i braliśmy udział w spektaklu z teściową w roli głównej.
Nikt nawet nie udawał, że jest inaczej. Ona była gwiazdą. A my musieliśmy znać swoje miejsce. Co roku obiecywałam sobie, że tym razem będzie inaczej. Że jakoś to przetrwam. Że znajdę w tym wszystkim coś pozytywnego. I co roku kończyło się tak samo.
Czułam się obco
Śnieg prószył leniwie, kiedy zatrzymaliśmy się przed domem teściów. Mój mąż westchnął, zgasił silnik i rzucił do mnie:
– No to jesteśmy. Tylko... bądź miła dla mamy, dobra?
– Czy ja kiedyś nie byłam? – rzuciłam, już z zaciśniętą szczęką. – Poza tym, może tym razem to twoja mama będzie miła dla mnie?
– Oj, znowu zaczynasz... – przewrócił oczami.
Wysiedliśmy z auta, a dzieci z piskiem radości pobiegły do drzwi. Otworzyła je teściowa w fartuszku, z nienaganną fryzurą i miną jak z reklamy proszku do pieczenia.
– No nareszcie! Myślałam, że już nie dojedziecie – zaświergotała. – Zimno jak diabli, wejdźcie szybko. Buty zdejmujcie ostrożnie, bo właśnie myłam podłogę.
Ucałowała wnuki, a mnie obdarzyła czymś, co udawało uśmiech.
– Ty to zawsze jakaś blada jesteś, nie chorujesz? – zapytała, nim zdążyłam zdjąć płaszcz.
– Nie, po prostu taka karnacja – odpowiedziałam sucho.
– Aha. No, ale dobrze, że jesteście. Już wszystko mam gotowe, wystarczy nie przeszkadzać – rzuciła, odwracając się na pięcie.
Spojrzałam na męża, ale udawał, że właśnie pomaga dzieciom zdjąć czapki. W salonie już siedział szwagier z żoną.
– O, jakaś ty promienna, aż miło popatrzeć! – przywitałam ją całusem w policzek.
A potem usiadłam na końcu stołu i pomyślałam: No to zaczynamy ten cyrk.
Byłam wściekła
Nie zdążyłam nawet dopić kawy, bo teściowa zorganizowała naradę wojenną.
– Dobrze, dziewczyny – zaczęła tonem generała. – Zrobiłam pierogi, barszcz, uszka, sernik, karpia w galarecie, karpia smażonego i kutię. Teraz trzeba tylko posprzątać po moim gotowaniu, nakryć stół i wypucować srebra. Mam nadzieję, że jesteście gotowe?
– Oczywiście, mamo – rzuciła szwagierka, już zawiązując fartuszek, jakby ćwiczyła to przed lustrem.
– A ty, kochanieńka? – spojrzenie teściowej spadło na mnie jak gilotyna.
– Jasne, chętnie pomogę – uśmiechnęłam się sztucznie. – Od czego mam zacząć?
– Może odkurz pokój gościnny. Twój mąż pewnie znowu nie pomyślał – westchnęła z wyrzutem. – A potem weź się za łazienkę.
– Mhm – odpowiedziałam tylko. Tyle świątecznej magii, co brudnej szczotki.
Wzięłam odkurzacz i skierowałam się do pokoju gościnnego, gdzie po drodze minęłam męża.
– Hej – szepnęłam. – Może byś coś pomógł?
– Mamo nie pozwoliła. Powiedziała, że mężczyźni mają dziś odpoczywać – rzucił bez cienia ironii.
– Oczywiście. Jak zawsze. Święta kobiet – mruknęłam, wciskając kabel do gniazdka.
– Ej, nie zaczynaj, dobra? Przecież wiesz, jaka ona jest.
– Właśnie dlatego „zaczynam”. Wiesz, co? Mam ochotę uciec stąd gdzieś w cholerę – powiedziałam, z trudem dusząc złość.
W odpowiedzi usłyszałam tylko dźwięk zamykanych drzwi. Stałam chwilę z tą rurą od odkurzacza w ręce, myśląc, czy nie zacząć nim walić w ścianę.
Próbował mnie uciszyć
Wieczorem, gdy wreszcie usiedliśmy do kolacji, byłam zła, zirytowana i zmęczona. Stół wyglądał jak z katalogu: białe obrusy, błyszczące sztućce, ozdoby z jodły i świeczki, które ledwo co nie podpaliły serwetki. A na jego czele – oczywiście – Ona.
– Proszę bardzo, częstujcie się – zarechotała radośnie teściowa. – Sama wszystko robiłam, całymi dniami w kuchni! Prawda, dzieci?
– Prawda! – zawtórowała szwagierka, nie podnosząc nawet wzroku znad talerza. – Wszystko wygląda jak z cukierni.
– Oj tam, oj tam – zaśmiała się fałszywie skromnie teściowa. – Ale miło usłyszeć. A wy, dzieciaki, nie jedzcie tylko piernika! Najpierw barszczyk!
Siedziałam w milczeniu, grzebiąc w uszkach, aż teść, ten jedyny neutralny uczestnik dramatu, zapytał:
– A wy tam co, nie macie zamiaru kupić wreszcie większego mieszkania?
Zrobiło się cicho.
– No... może kiedyś – powiedział mój mąż, niepewnie. – Zobaczymy, jak się sytuacja ułoży.
– A może by tak mniej tych twoich wycieczek w góry i więcej pracy? – wtrąciła się teściowa. – Wnuki potrzebują przestrzeni.
– A może by tak mniej twojego wtrącania się? – mruknęłam pod nosem.
– Co mówiłaś, kochanieńka? – zapytała, unosząc brew.
– Mówię, że dzieci są szczęśliwe tam, gdzie mają spokój. A ten by się przydał na Wigilii.
Na sekundę zrobiło się całkiem cicho.
– Zjedz może pieroga – rzucił mój mąż z błagalną miną.
Świetnie, pomyślałam. Wesołych świąt.
Wyrzuciła mnie z domu
Po wieczerzy dzieci poszły bawić się nowymi zabawkami, mężczyźni rozwalili się w fotelach, a my – kobiety – wylądowałyśmy w kuchni. Bo przecież święta to nie czas na odpoczynek, tylko na „zmywanie wśród bliskich”.
– Tylko niech ktoś nie wkłada tych talerzy do zmywarki, bo się zarysują – ostrzegła teściowa, stając przy zlewie niczym kapitan na mostku.
– Może tym razem to panowie by nam pomogli? – zapytałam, wycierając szklanki.
– Mężczyzna zmywa naczynia? – oburzyła się, jakbym zaproponowała, żeby teść został drag queen. – Przecież oni się dzisiaj napracowali. Choinkę ubierali, pamiętasz?
– Ubrali jedną bombkę i dwa łańcuchy – mruknęłam. – No, faktycznie wyczerpujące.
Szwagierka prychnęła śmiechem, ale zaraz zbladła, bo teściowa rzuciła jej spojrzenie, które mogłoby zabić.
– Ty lepiej nie rechocz, tylko pilnuj, żeby nie potłuc filiżanek. To zastawa po mojej mamie.
Wtedy sięgnęłam po jedną i specjalnie stuknęłam nią o blat. Delikatnie.
– Gdybyście tak samo, jak te filiżanki szanowali ludzi, to może te święta wyglądałyby inaczej.
Teściowa odwróciła się do mnie powoli.
– Jeśli ci się nie podoba, to przecież nikt nie każe tu przyjeżdżać.
– O, dziękuję, że wreszcie to powiedziałaś. W przyszłym roku zostaniemy u siebie. Zrobimy pizzę i obejrzymy jakąś komedię. W dresie.
– Żartujesz? – szepnęła szwagierka.
– Ani trochę – odpowiedziałam, rzucając ściereczkę na blat.
Po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę się uśmiechnęłam.
Podjęłam decyzję
Następnego dnia atmosfera była tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Nawet dzieci wyczuwały napięcie. Teściowa chodziła po domu w ciszy, ale z miną, jakby zaraz miała ogłosić stan wojenny.
– Dzień dobry – rzuciłam, wchodząc do kuchni.
– Dzień dobry – odburknęła. – Kawa w dzbanku. Chyba że wolisz coś ze swojej kawiarni, bo przecież to, co tu, może nie dorównuje.
– Kawa jak kawa. Nie jestem aż tak wybredna – odpowiedziałam spokojnie.
Usiadłam z kubkiem przy stole. Po chwili przyszedł mój mąż z miną „nic nie widzę, nic nie słyszę”.
– Co robimy dzisiaj? – zapytał, jakby nic się nie wydarzyło poprzedniego wieczoru.
– Wracam do domu – odparłam. – Spakuję się po śniadaniu. Dzieci zawieziesz jutro, jak się nacieszą babcią.
Teściowa aż się odwróciła od kuchenki.
– Co ty wygadujesz?! W drugi dzień świąt? Rodzina ma być razem!
– To nie rodzina, to teatr jednego aktora – westchnęłam. – I mam dość grania drugoplanowej postaci.
– Czyli to wszystko przeze mnie? – wtrąciła się z wyrzutem.
– Nie, nie wszystko, ale głównie – odparłam z uśmiechem. – Nie martw się, nikt nie będzie ci przeszkadzał w występie.
Wyszłam na górę się spakować. Mąż podszedł, stanął w drzwiach.
– Na serio chcesz wyjechać?
– Chcę. Wolę pizzę niż perfekcyjną Wigilię, przy której wszyscy duszą się w środku.
Spojrzał na mnie uważnie.
– To może… w przyszłym roku ja też wezmę dres?
Uśmiechnęłam się.
– No, w końcu jakieś świąteczne postanowienie.
Nie czułam się winna
Wróciłam do domu. Zrobiłam sobie herbatę, założyłam najgrubsze skarpety i odpaliłam film, w którym Kevin po raz dziesiąty zostaje sam w domu. I wiecie co? Nie czułam się winna. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, że opuściłam rodzinne święta. Może dlatego, że to „rodzinne” od dawna było tylko etykietką, a nie rzeczywistością. Wieczorem zadzwonił mój mąż.
– Dzieci płaczą – powiedział. – Tęsknią za tobą.
– To przywieź je. Nie muszą siedzieć tam na siłę.
– Mama się obrazi.
– Niech się obrazi. I tak się obraża średnio co dwie godziny.
– Ty naprawdę jesteś gotowa odciąć się od tego wszystkiego?
– Jestem gotowa odciąć się od tego, co mnie rani. A te święta u was to była seria małych ukłuć. Jakby ktoś wbijał we mnie szpilki i udawał, że głaszcze.
– Nigdy tego tak nie widziałem…
– Wiem. Bo to nie twoja mama traktuje cię jak problem do poprawienia.
Zapadła cisza. Po chwili usłyszałam jego głos, cichszy niż zwykle:
– Przyjadę z dzieciakami rano. Może zamówimy pizzę?
– I obejrzymy Kevina. W piżamach. Bez obrusu i bez oceniania.
– Wiesz co… brzmi jak najlepsze święta od lat.
– Bo takie będą.
W Święta nie chodzi o pierogi idealnie zlepione czy stół jak z katalogu. Chodzi o to, żeby w tym całym zamieszaniu ktoś cię naprawdę widział. A ja – pierwszy raz od dawna – poczułam się po prostu... spokojna.
Amelia, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tłumaczyłam córce, że Mikołaj może w tym roku nie przyjść. Nie chciałam niszczyć jej marzeń, ale musiała znać prawdę”
- „Teściowa na Wigilii urządziła mi inspekcję czystości. Zamiast śpiewać kolędy, wyśpiewałam jej, co o niej myślę”
- „7 dni stałam przy garach, a synowa na wigilii i tak pluła moim barszczem. Paniusia nie znajdzie miejsca przy moim stole”