„Święta miały być perfekcyjne. Niestety mój facet wolał mieć święty spokój i zrobił z nas pośmiewisko”
„Mój Paweł jest moim przeciwieństwem. Introwertyczny, spokojny, wszystko analizuje, unika konfliktów jak ognia. Czasem mam wrażenie, że unika mnie. Nie z wyboru, tylko z potrzeby ochrony siebie. Bo ja działam jak walec. Musi być po mojemu. On to akceptował, ale do czasu. W końcu coś w nim pękło”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie zapytał, co znaczy dla mnie Boże Narodzenie, bez wahania odpowiedziałabym: logistyka, organizacja i perfekcja. Może nie brzmi to romantycznie, ale w moim świecie święta muszą być idealne. Obrus bez zagnieceń, 12 potraw na stole, choinka ubrana jak z reklamy, wszyscy punktualnie. Inaczej czuję się, jakbym zawiodła. Tak mnie wychowano. Mam trzydzieści jeden lat, pracuję w agencji PR, a moje życie kręci się wokół projektów, harmonogramów i... aprobaty innych. W szczególności – mojej mamy. Bo choć od lat mieszkam osobno, wciąż w jej oczach próbuję zasłużyć na piątkę z plusem.
Mój partner Paweł jest moim przeciwieństwem. Introwertyczny, spokojny, wszystko analizuje, unika konfliktów jak ognia. Czasem mam wrażenie, że unika... mnie. Nie z wyboru, tylko z potrzeby ochrony siebie. Bo ja działam jak walec. Musi być po mojemu. On to akceptował, ale do czasu. Święta zawsze były dla nas próbą ognia. Paweł marzył, żeby zaszyć się we dwoje pod kocem i jeść pizzę, a ja – żeby odbębnić wszystkie rodzinne obowiązki. Wigilia u moich rodziców, pierwszy dzień u jego, drugi u jego babci. Trzy dni, trzy stoły, trzy rodziny. Wszystko skalkulowane co do minuty. I zawsze było napięcie, zawsze coś się sypało, ale w tym roku... to się wszystko zawaliło.
Nie wiedziałam, co się dzieje
– Znowu jesteśmy spóźnieni. Mama się wścieknie – powiedziałam, poprawiając szminkę w lusterku, gdy staliśmy w korku.
– Bo chciałaś jeszcze zawieźć ten sernik. Nie mogłaś go kupić? – mruknął Paweł, nie odrywając wzroku od drogi.
Zacisnęłam szczękę. Jasne, że nie mógł zrozumieć. Ten sernik piekłam o pierwszej w nocy, bo mama zawsze mówiła, że „kupny to nie to samo”. Jak można tego nie rozumieć? Wiedziałam już, że to nie będą spokojne święta, ale jeszcze nie wiedziałam, że będą to święta, po których nikt już nas więcej nie zaprosi. Drzwi do mieszkania mojej mamy otworzyły się z hukiem, jakby same chciały podkreślić, że tu rządzi tradycja i perfekcja. W powietrzu unosił się zapach smażonych ryb i pierogów, które babcia zawsze przyrządzała „dokładnie tak, jak kiedyś”. Paweł szedł za mną, niemal skulony, trzymając torbę z sernikiem, jakby niosąc na ramionach cały świat. Już na progu czułam, że coś w nim pęka.
– Paweł, weź jeszcze ryby – odezwała się mama, podając talerz, jakby wszystko, co robił, było niewystarczające.
– Nie, dziękuję – odpowiedział krótko, bez uśmiechu.
Zaczęło mnie ściskać w żołądku. Wiedziałam, że teraz wszyscy spojrzą na mnie, bo przecież mój partner musi być „grzeczny i uprzejmy”. Spróbowałam zamaskować panikę sztucznym uśmiechem.
– Co z tobą, źle się czujesz? – wyrzuciłam z siebie, chcąc zagłuszyć ciszę, która zrobiła się między nim a ojcem.
– Po prostu jestem zmęczony – mruknął, wciąż patrząc w talerz.
Serce mi pękało. „Znowu mnie zawstydza. Czy on nie rozumie, że to ważne?” – myślałam, ściskając talerz z pierogami, jakby to był jedyny pewny punkt w tym chaosie. Paweł nie chciał wchodzić w rozmowy z moim ojcem, unikał kontaktu wzrokowego. Ja próbowałam prowadzić konwersację, śmiejąc się z komentarzy rodziny, udając, że wszystko jest w porządku, ale każdy jego milczący gest wbijał igłę w moją pewność siebie.
Choć wszyscy udawali, że nic się nie dzieje, ja czułam się samotna. Chciałam, żeby to były idealne święta, żeby Paweł poczuł się częścią rodziny, ale on wydawał się coraz bardziej wycofany. Z każdym uśmiechem, który musiałam udawać, coraz bardziej rosło we mnie napięcie. W głowie kołatały mi się myśli. Czy to moja wina? Czy jego? Dlaczego nie potrafimy znaleźć złotego środka? A on siedział tam cicho, jakby już teraz wiedział, że te trzy dni będą próbą, z której nikt nie wyjdzie zwycięsko.
Nie miał siły na pokazówkę
Pierwszy dzień świąt spędziliśmy u rodziny Pawła. Dom pachniał pieczonym mięsem i świeżymi wypiekami, a mimo to w powietrzu wisiało napięcie, którego nie dało się ukryć. Paweł był cichy, praktycznie niewidoczny wśród gości. Rozmawiał z nimi zdawkowo, unikał kontaktu wzrokowego, a ja starałam się prowadzić rozmowy, żartować, pokazywać, że wszystko jest w porządku. Jednak jego milczenie sprawiało, że czułam się osamotniona, jakbym stała między światem, którego nie rozumiało moje serce, a rzeczywistością, którą musiałam udawać. W drodze między wizytami w samochodzie napięcie wreszcie się uwolniło. Jechałam powoli, próbując uspokoić oddech. Spojrzałam na Pawła, a on powiedział cicho:
– Może byśmy pojechali po prostu do domu?
Odrzekłam niemal szeptem:
– Nie wygłupiaj się. Babcia czeka. Poza tym, co ja mam powiedzieć?
– Może, że masz chłopaka, który nie ma siły robić pokazówki przez trzy dni? – wycedził, a jego głos był zmęczony i brzmiał sucho.
– Pokazówki? Dla mnie to są święta – odpowiedziałam, choć w głębi wiedziałam, że moje słowa nie trafią do niego.
W samochodzie zapanowała cisza, tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Patrzyłam na jego twarz, na zmęczenie w oczach, na skulone ramiona, i czułam narastającą frustrację, bo wszystko wymykało mi się spod kontroli. Starałam się jeszcze kilkakrotnie przywołać Pawła do rozmowy, pytałam o rodzinę, o to, co lubi w świętach, ale jego odpowiedzi były krótkie, zdawkowe, niemal mechaniczne. Próbowałam myśleć pozytywnie, że może po prostu potrzebuje chwili wytchnienia, ale każda spotkanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie dam rady utrzymać pozorów normalności. W moim sercu rosła złość i rozczarowanie. Wszystko, co przygotowałam i zaplanowałam, zaczynało się rozpadać, a ja nie wiedziałam, czy jestem w stanie go przywrócić do tej iluzji rodzinnego spokoju.
Zrobił z nas pośmiewisko
Gdy w końcu dotarliśmy do domu babci Pawła, miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Paweł wysiadł powoli, spojrzał na mnie krótko, bez słowa, i powoli podążył za mną w kierunku drzwi. W tym milczeniu czułam ciężar całego dnia, wiedząc, że nadchodzą kolejne godziny, które będą próbą zarówno dla niego, jak i dla mnie. Drugiego dnia świąt odwiedziliśmy babcię Pawła. Dom był pełen zapachów, które zwykle kojarzyły mi się z ciepłem i spokojem, ale tym razem atmosfera była napięta jak struna. Paweł od razu usiadł na schodach w korytarzu, zamiast przy stole, a ja poczułam mieszankę złości i wstydu, bo wszyscy goście obserwowali, co się dzieje.
– Nie dam rady. Przepraszam – powiedział, opierając się o stopnie.
– Co ty robisz?! Wszyscy patrzą! Zrobiłeś z nas pośmiewisko! – krzyknęłam, choć słowa brzmiały pusto w moich ustach.
– Może ktoś w końcu zauważy, że nikt nie pyta, czego ja chcę! – odpowiedział, a jego głos wstrząsnął całym pokojem.
– Chcesz wszystko rozwalić? Proszę bardzo, udało ci się! – wyrzuciłam z siebie, czując, że krew uderza mi do głowy.
Rodzina milczała. Nikt nie próbował nas powstrzymać ani uspokoić. Wymieniali jedynie spojrzenia, jakby decydowali, że lepiej udawać, że nic się nie stało. Każda minuta tej ciszy sprawiała, że czułam się coraz bardziej rozbita. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Paweł nie powiedział wcześniej, że jest tak źle, dlaczego nagle wycofał się całkowicie. Starałam się utrzymać pozory spokoju. Uśmiechałam się do gości, podawałam pierogi, próbowałam nawiązać rozmowę, ale w środku czułam, że wszystko we mnie krzyczy. Wrażenie upokorzenia i bezradności mieszało się z gniewem. Patrzyłam na Pawła, na jego skulone ramiona, na to, jak odsuwa się od wszystkiego, co dla mnie było święte i ważne, i wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.
Po chwili podeszłam do niego ostrożnie, kładąc rękę na jego ramieniu. Nie odezwał się, tylko spuścił głowę. Chciałam go objąć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie miałam już siły na oszukiwanie siebie ani jego. Te święta miały być idealne, a skończyły się katastrofą, której świadkami byli wszyscy, choć nikt nie powiedział ani słowa. W tej ciszy, przy migoczącym świetle choinki, poczułam, że granica między nami pękła. Nie wiem, czy mogliśmy ją naprawić, czy jeszcze kiedykolwiek uda nam się wrócić do tego, co było przed świętami.
Byłam w totalnej rozsypce
Po powrocie do mieszkania zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, próbując złapać oddech. Cisza była przytłaczająca, tak inna niż hałas, śmiechy i rozmowy, które towarzyszyły nam przez te dni. Usiadłam przy stole, trzymając w dłoniach filiżankę zimnej kawy i próbując poukładać myśli. Wszystko we mnie było w rozsypce. Zrozumiałam, że przez te święta walczyłam o coś, co może nie miało sensu. Próbowałam stworzyć obraz idealnej rodziny, perfekcyjnych świąt, podczas gdy Paweł potrzebował czegoś zupełnie innego – spokoju, oddechu, przestrzeni.
– Nie rozumiem, dlaczego nie powiedziałeś mi, że nie dasz rady? – powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że i tak, mnie nikt nie wysłucha.
– Bo i tak byś nie zrozumiała. Masz plan – trzeba go wykonać. Jak czołg – odpowiedział, a ja mogłam tylko wyobrazić sobie jego zmęczenie i frustrację.
– Chciałam, tylko żebyśmy byli razem. Żeby to były normalne święta – wyrzuciłam z siebie, czując, jak łzy napływają do oczu.
– A dla mnie normalne święta to nie są trzy wizyty, tylko święty spokój – odpowiedział, jakby próbował przekazać mi coś, czego nie umiał wypowiedzieć wcześniej.
Płakałam, nie ze smutku, ale z rozczarowania. Pojawiło się pytanie, które nie dawało mi spokoju. Czy to ja zawiodłam, czy on? Czy moja potrzeba kontroli zniszczyła coś, co mogło być wartościowe? Nie wiedziałam, czy uda nam się kiedykolwiek znaleźć wspólny język. Czułam gniew, ale i poczucie bezradności. Przez chwilę chciałam wszystko odłożyć, uciec od oczekiwań, od siebie samej, od niego. W mieszkaniu panowała cisza, a ja siedziałam przy stole, wciąż czując na sobie wymowne spojrzenia babci, milczenie rodziny Pawła i jego dystans. Wszystko to zmuszało mnie do refleksji nad sensem tej walki o „idealne święta”. Czy warto było tak bardzo starać się o to, co i tak wymykało mi się z rąk?
Nie miałam już siły walczyć
Minęły tygodnie od tamtych świąt. Ani moi rodzice, ani rodzina Pawła, ani jego babcia nie zaprosili nas na Nowy Rok, ani na kolejne święta. Nie było komentarzy, ale wszyscy pamiętali. Każde milczenie wypełniało dom ciężarem tego, co wydarzyło się przy pierogach i serniku. Paweł starał się unikać tematu, a ja sama nie miałam już siły walczyć, udawać, że wszystko jest w porządku. Nasza relacja stała się chłodna, każde spojrzenie zdawało się mierzyć dystans między nami, a nie bliskość, którą kiedyś dzieliliśmy. Pewnego popołudnia spotkałam się z przyjaciółką, próbując poukładać myśli.
– Może powinniście zrobić sobie przerwę? – zapytała, patrząc na mnie z troską.
– Nie wiem. Może tak, ale czuję się, jak przegrana. Jakbym nie dała rady być… kobietą rodzinną – odpowiedziałam, a słowa wypadły ze mnie ciężko, jakbym wylała część rozczarowania, które wciąż siedziało we mnie.
Rozmawiałyśmy długo o tym, co się stało, o tym, jak łatwo wszystko, co wydawało się stabilne, może się rozsypać. Zaczęłam rozumieć, że moja potrzeba kontroli, mój perfekcjonizm, zniszczyły coś, co mogło być wartościowe. Nie wiedziałam, czy odzyskam rodzinę, nie wiedziałam, czy odzyskam Pawła. Każde wspomnienie tamtych świąt było dla mnie jak nóż w sercu. Czułam zmęczenie emocjonalne, pustkę i rezygnację, ale też refleksję nad sobą. Może kolejny raz, jeśli w ogóle nadejdzie, postaram się zbudować coś mniej idealnego, ale bardziej prawdziwego. Choć w tej chwili nawet nie miałam pewności, czy będzie „następnym razem”. Wiedziałam jedno, że muszę odnaleźć w sobie spokój, choćby w samotności, i zastanowić się, czego naprawdę potrzebuję od świąt, od Pawła i od samej siebie.
Natalia, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa woli siedzieć w domu z dziećmi, zamiast robić karierę. Potem się zdziwi, jak chłop się będzie oglądał za innymi”
- „Porzuciłam rodzinę dla kochanka, a on uciekł z moimi oszczędnościami. Mam żal do męża za to, że nie chce mnie znać”
- „Szefowa cały czas wbijała mi szpilki, aż w końcu tupnęłam nogą. Nie będę dłużej znosić jej przytyków w pracy”