„Święta spędzę z kolędami w telewizji, bo dzieci się mnie wyparły. Mają gdzieś rodzinne tradycje, liczy się tylko kasa”
„Zbliżały się święta i wszystko wskazywało na to, że spędzę je sama. Co prawda, brat mnie zapraszał, ale wiedziałam, że tylko z obowiązku… Potrzebna tam byłam jak dziura w płocie!”.
- Genowefa, 65 lat
Zbliżały się święta i wszystko wskazywało na to, że spędzę je sama. Co prawda, brat mnie zapraszał, ale wiedziałam, że tylko z obowiązku… Potrzebna tam byłam jak dziura w płocie! Jego żona nigdy mnie nie lubiła, a teraz, gdy jest schorowana, pewnie jeszcze mniejszą miała ochotę mnie widzieć niż kiedykolwiek.
Ania, najmłodsza córka, od lat mieszka w Luton pod Londynem, kartkę przyśle, może zadzwoni, i tyle dobrego. Ot, sam człowiek został na stare lata. I pomyśleć, że kiedyś
w domu nie było ani chwili spokoju!
– Może Danuś przyjedzie? – zapytałam Liska, który leżał u moich stóp i udawał, że z zainteresowaniem ogląda powtórkę serialu.
Pies podniósł na mnie wierne oczy i ostentacyjnie ziewnął, jakby chciał powiedzieć: „Coś ty sobie, kobieto, znów ubzdurała? Danuś? Kto wie, gdzie to chłopaczysko znów lata!”. No, już bez przesady, głupi zwierzaku! Może i lata, ale w końcu o starej babce pamięta! W wakacje przecież był, całe dwa tygodnie. Lisek ziewnął po raz kolejny, a potem przez jego półślepe oczy przemknęła iskra… Widzisz, huncwocie, przypomniałeś sobie pewnie te dwie piękne sunie, które Danuś przywiózł na urlop, co? Nie mogłam się nie uśmiechnąć do wspomnień.
Sama wnuka wychowałam, bez niczyjej pomocy
Aż mnie zatkało tego lipcowego poranka, gdy przed furtką zatrzymała się taksówka i wysiadł z niej mój wnuczek, z wypchanym, sfatygowanym plecakiem i wysztafirowanym pudlem pod każdą pachą. Sąsiad mało z okna nie wypadł! A Danuś postawił zwierzaki pod jabłonką i puścił do mnie oko:
– To co, babcia, zagramy w karty?
Cały on! Jakbyśmy się rozstali przed godziną, a nie trzema miesiącami. Ania zawsze uważała, że Danuś jest trochę nie teges, bo wcześniak, no i syn Mariolki, która: „Sorry, mamo, że to mówię, ale się sama wykończyła przez te rzeczy co brała”.
– Na pewno by wyszła z nałogu, jakby przeżyła poród! – prostowałam zawsze, urażona, że jedna z moich córek mówi tak bezwzględnie o drugiej. – Strasznieś szybka w sądach!
Jakby się bała, że ktoś będzie oczekiwał, że się zajmie siostrzeńcem! Zresztą, gdy przysposobiłam wnuczka, Ania miała ledwo siedemnaście lat, i niczego się po niej nie spodziewałam. Może tylko, że bardziej pomoże w domu, bo wiadomo, przy małym dziecku bajzel się robi z czystego powietrza. I może jeszcze liczyłam na trochę wsparcia, na to, że powie: „Mamo, damy radę…. A tu tylko uwagi, że Daniel to dziwoląg i cudak. A potem fruuu! Poleciała córcia do tej Anglii, i tyle ją widzieli!
Danuś inny jest, to fakt, ale kto powiedział, że wszyscy muszą być jak spod sztancy? Dobre dziecko, pomocne, tyle że na miejscu nie usiedzi… Uciekał już w podstawówce, potem w gimnazjum, a odkąd skończył osiemnaście lat, już nawet przestałam na policję zgłaszać.
Taka jego uroda, co poradzić.
– Chyba normalne, że jak się komuś nudzi, to jedzie gdzie indziej. Każdy by tak zrobił, no nie, babcia?
– Ja się nigdzie nie ruszam – próbowałam mu wyjaśniać, ale tylko wzruszał ramionami.
Jakby z wrodzonej delikatności nie chciał powiedzieć, że może to ze mną jest coś nie tak, nie z nim.
Sam nie wiedział, o co mu chodzi
Wtedy, gdy Danuś przyjechał w lipcu, pograliśmy w „tysiąca”, poszliśmy parę razy na kurki do lasu, zrobiliśmy ciasto… Właściwie dwa ciasta, bo jedno było dla nas, a drugie wnuk upiekł dla Liska i suczek. Potem położył im po kawałku do miseczek i nie mógł się nadziwić, że zamiast spokojnie zajadać, pudliczki warczały na psa i robiły awanturę.
– Patrz, babcia – stwierdził skonsternowany. – Niby damy, a jeść w towarzystwie nie potrafią.
– Danuś, a czyje one są?
– A Eli – rzucił, jakby to było jasne jak słońce. – Pojechała na wakacje z tym swoim, ja zostałem z laluniami. I pomyślałem, że i im się urlop należy, to zabrałem gady, żeby też trochę świata zwiedziły.
„Ela? Jaka Ela? – głowiłam się. – Czyżby Danuś miał dziewczynę? – Chyba nie, skoro wyjechała ze »swoim«”. Podpytywałam, a on, jak miał akurat chęć, odpowiadał. Tylko czy byłam mądrzejsza po wysłuchaniu jego historii? No bo jak niby miałam uwierzyć, że mój wnuk mieszka teraz w letnim domu gwiazdy popularnego serialu? Pilnuje chałupy pod jej nieobecność i opiekuje się psami. Kto, na Boga, przygarnąłby obcego chłopaka spotkanego na plaży? Przecież są jakieś granice prawdopodobieństwa, i nawet taka sklerotyczna staruszka jak ja o tym wie!
– Myślisz, że ci kity wstawiam, czy co? – obraził się wreszcie.
Bo to pierwszy raz? A kto nie dawniej niż w zeszłym roku twierdził, że podróżował z cyrkiem i nawet głaskał lwy? Kto opowiadał, że sprzedał olbrzymiego prawdziwka za sto złotych, i to jeszcze księdzu? To już lepiej nie pytać, tylko cieszyć się, że przyjechał, w karty z nim pograć, ogród dać do skopania… Gębę w końcu miałam do kogoś otworzyć, a nie tylko mamrotać do siebie, snując się z kąta w kąt.
Zniknął nagle i bez pożegnania
Ciepło było, całe dni na dworze spędzaliśmy, Lisek też się ożywił, suczek z oka nie spuszczał, najlepsze kąski im ze swojej miski przynosił.
– Oj, Danuś – przestrzegałam wnuczka. – Żeby tylko z tego jakichś szczeniaczków nie było, bo takie panny rasowe pewnie dla innych kawalerów przeznaczone.
– One nie mogą mieć dzieci – wyjaśnił Danek. – Po operacji są.
– Na święta też je przywieziesz? – zapytałam, patrząc na wnuka z nadzieją.
– Da babcia spokój, o zimie gadać w takie gorąco! – oburzył się. – Znowu to samo w koło Macieju!
Czułam, że powoli myśli o zwinięciu manatków, że znudziło mu się w jednym miejscu siedzieć. Pilnowałam, żeby się chociaż pożegnać, ale i tak mi się nie udało. Któregoś dnia wstałam rano, zobaczyłam smutną mordę Liska, i już wiedziałam, że zostaliśmy sami.
Dopiero kilka dni później dowiedziałam się, że Daniel zabrał się okazją ze sklepowym, gdy ten jechał po towar.
A teraz już grudzień, dni tak krótkie i mroczne, aż serce w człowieku truchleje, że może wiosny nie doczeka… Brat znowu mnie zapraszał, ale zmyśliłam, że przeziębiona jestem, żeby się wyrzutami sumienia nie dręczył. Zadzwoniła Ania z Anglii, pogadałyśmy. Nawet się nie śpieszyła, że drogo, tylko dopytywała, co nowego.
– Co może być? – wyrwało mi się, bo w tych egipskich ciemnościach cierpliwość staje się deficytowym towarem. – Mróz nowy co rano!
– Daniel przyjedzie na Wigilię? – zmieniła temat.
– Czy ja wiem? Może go ta aktorka do Warszawy ze sobą zabrała? – odparowałam. – Może do Paryża?
A Ania na to, czy ja już żadnych gazet nie czytam, światem się nie interesuję?! I opowiedziała, że ta cała Ela z serialu odeszła, bo się z wielką miłością rozstała i depresję ma. Pracować nie może, w domu się ukrywa.
Poczułam się tak, jakby mi kto skrzydła przypiął!
Ja, jak mój Heniek do młodszej polazł i z dwójką maleńkich dzieci mnie zostawił, to sobie na fanaberie pozwolić nie mogłam! Kierownik PGR-u śmiechem by mnie zabił, jakbym mu o depresji powiedziała. „To Danuś już na pewno się tam u tej gwiazdy nie ostał” – zasmuciłam się.
– No chyba mama nie wierzyła w te jego bajeczki! – żachnęła się Anka. – Jaka aktorka, jaka przyjaźń! Przecież to smarkacz, kto mu zaufa?
– Ale pieski latem przywiózł – zaparłam się, choć dobrze wiedziałam, że wnuk zmyśla jak z nut.
– Znalazł, ukradł albo ze schroniska wziął, też mi dowód! A jak ze złotym pierścionkiem przyjedzie, to mama uwierzy, że jubilerem został?
Zamilkła w końcu, pewnie do ciemnej masy dotarło, że trzeba było starej matce złudzenia zostawić, zamiast ją skazywać na troski i niepewność. Pogadała jeszcze trochę, głównie o niczym, jakieś wyprzedaże, promocje, sraty, kwadraty… Co prostą babę ze wsi obchodzi, gdzie w Londynie można choinkę najtaniej kupić? Osad mi tylko został po tym telefonie i smutek nieokreślony. Niby człowiek wie, że Danuś to dorosły chłop i sam sobie musi w życiu radzić, ale serce popłakuje – jaki on dorosły? Ma te dwadzieścia jeden lat, ale to przecież wciąż dziecko!
I raptem w skrzynce list od wnuka:
Babcia, przyjadę na święta, karty szykuj i jedzenia dużo, bo gościa przywiozę. Mogę?
A to wariat! Adresu nie podał, jak mam odpowiedzieć? Zabrałam się za szykowanie, jakby mi kto skrzydła doprawił. Buraki zakisiłam na barszcz, zarobiłam ciasto piernikowe, żeby dojrzewało. Lisek chyba coś przeczuwał, bo chodził za mną krok w krok, do spiżarki, do piwnicy, ba, nawet na strych po schodach wlazł, jak poszłam susz grzybowy przynieść.
– Co też tam sobie umyśliłeś, łapserdaku? – zagadałam. – Myślisz, że Danuś ci znów suczki przywiezie? Zapomnij, już je pewnie dawno pogubił… Bezdomnego jakiego przywlecze albo inną sierotę. „Ale – pomyślałam zaraz – niech przywozi kogo chce, byleby człowiek sam w święta nie siedział!”. No bo tak – ukraść i tak w domu nie ma co, ja stara, to czego się bać?
W Wigilię koło dziesiątej patrzę, a tu przed furtką auto się zatrzymuje, Danuś z niego wyskoczył, bramę otwiera… A cóż to znowu? Próbowałam zobaczyć, kto za kierownicą siedzi, ale ślepa już jestem jak ta kura! Ale Lisek już leci z radosnym ujadaniem, wariat jeden!
Danuś się z nim przywitał i do mnie idzie, ręce szeroko rozkładając…
Ojej, rzeczywiście, marnie ta bidula wygląda
– Gościa przywiozłem, babciu – mówi. – Nie pisałaś, że nie wolno.
– Nie pisałam – potwierdzam, bo co będę od handryczenia zaczynać. – Danuś, a kto to?
– Jak to kto? – dziwi się wnuk. – Ela przecież. Nie miała się gdzie podziać, wszędzie jej zdjęcia robią, w gazetach opisują, to jej mówię: „Pojedziemy do babci, tam cię nikt nie znajdzie”. Dobrze powiedziałem, nie?
– Bardzo dobrze – przyznaję, bo właśnie dociera do mnie, że lepiłam dziś uszka dla telewizyjnej gwiazdy i nogi mi się robią miękkie jak z waty.
Ależ to elegancka pani!
Dwie pudliczki truchtają obok poważnie, dopóki nie zobaczą Liska i wtedy się zaczyna rejwach, radość i ujadanie. Nie można się nie zaśmiać, patrząc jak się zwierzaki witają.
Kobieta przedstawia się, podając mi delikatną rączkę, i pyta:
– Naprawdę mogę zostać na święta?
Dopiero teraz widzę, jaka jest blada.
– Gość w dom, Bóg w dom – mówię i otwieram drzwi na oścież.
Danielek wnosi bagaże, jakieś ciasta, sałatki w plastikowych pudełeczkach, choinkę prawdziwą dźwiga… Czuję się, jakbym śniła, gdy tak stoję oparta o futrynę. Niby ten sam stary dom, ale nagle tyle światła, zapachów, gwaru. Jakbym cofnęła się w czasie o dobre trzydzieści lat.
– To co, babcia? Zagramy w tysiąca? – pyta wnuk. – Ela też zagra, nauczyłem ją. Na przełamanie lodów…
Ha! Jednak to wszystko prawda! Tylko kto mi uwierzy?