Reklama

Kiedyś myślałem, że gorzej jest tylko na własnym pogrzebie. Teraz wiem, że nie – święta są gorsze, bo odbywają się co rok. Te same dekoracje, te same łzawe piosenki o miłości i cudach. Nawet próżnia ma w sobie więcej treści niż ten wieczór przy stole.

Reklama

Kiedy byłem młodszy, wierzyłem, że z czasem się przyzwyczaję. Że zapomnę, jak mama zawsze płakała przy pustym talerzu. Tata od lat nie żyje, a moja siostra, jeśli się nie kłóciła z mężem o to, kto komu bardziej zepsuł życie, to robiła awantury o barszcz. Dzieciaki wyły, ktoś zawsze miał doła i o północy była już cisza. Tylko kolędy z płyty brzmiały wtedy jeszcze bardziej żałośnie.

Nie muszę patrzeć na twarze ludzi, którzy sami siebie nie znoszą, a próbują udawać rodzinę. Nie muszę słuchać, że coś się uda albo że jutro będzie lepiej. Bo nie będzie. A przynajmniej nie dla takich jak ja.

W tym roku jak zwykle w Wigilię siedziałem sam. Nagle usłyszałem dźwięk pukania do drzwi. Najpierw go zignorowałem. Pewnie ktoś pomylił mieszkania albo sąsiadka znowu chce, żebym pomógł jej odpalić router. Ale pukanie nie ustawało. Było coraz głośniejsze.

– Kto to? – mruknąłem pod nosem i wstałem z kanapy.

Na progu stał Tomek z torbami pełnymi jedzenia, winem i głośnikiem, który ledwo się mieścił pod jego pachą.

Długo kazał czekać. Miałem już otwierać butelkę pod twoimi drzwiami – Tomek się uśmiechnął, a ja patrzyłem na niego, jakby wyrosła mi przed nosem zjawa.

Nie spodziewałem się go

– Tomek?! Co ty tu robisz? Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu mieszkam? – spytałem oszołomiony.

– Wystarczyło trochę poszperać. Wiedziałem, że się ukrywasz, ale dziś ci nie odpuszczę – wszedł do środka, zanim zdążyłem zaprotestować.

Postawił torby na moim stole, a z głośnika poleciały stare piosenki, które pamiętałem jeszcze z liceum. Pachniało śledziami, pierogami i… jak to możliwe, że nawet barszcz miał?

Stałem na środku swojego salonu i nie wiedziałem, co robić. Tomek, który zniknął z mojego życia dziesięć lat temu, nagle stał tuż przede mną.

– Siadaj, człowieku. Będzie jak za dawnych lat – uśmiechnął się szeroko i nalał mi wina.

– Jak za dawnych lat? – prychnąłem, siadając na kanapie z kieliszkiem wina w ręku. – Dawnych lat nie było. Przynajmniej takich, które chciałbym pamiętać.

Udawał, że nie słyszy. Rozpakowywał kolejne pojemniki z jedzeniem i ustawiał wszystko na moim stoliku, który od dawna nie widział niczego poza pustymi kubkami po kawie i okruchami pizzy.

Nie zmienił się

Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Ten sam uśmiech, który kiedyś irytował mnie swoją beztroską. Tylko skóra na jego twarzy była jakby trochę bardziej napięta, a w kącikach ust pojawiły się zmarszczki.

– Święta, stary. Trzeba coś zjeść – usiadł naprzeciwko mnie, nalewając sobie wina. – Nie zdążyłem zrobić karpia, ale nie wybrzydzaj. Pierogi z kapustą i grzybami, barszcz… Cuda się zdarzają, co?

– Po co ty tu przyszedłeś? – przerwałem mu, zanim zdążył wejść na pełne obroty. – Naprawdę nie potrzebuję dzisiaj towarzystwa.

– A ja potrzebuję twojego – uśmiechnął się szerzej. – Wiesz, jak długo cię szukałem? Za każdym razem słyszałem, że „Maciek to dziwak”, „Maciek to samotnik”, „Maciek nie obchodzi Świąt”. Ale ja się nie dałem. Miałem przeczucie, że tego wieczoru nie mogę cię zostawić samego.

– Co ty, święty Mikołaj jesteś? – westchnąłem, przymykając oczy.

– Nie, przyjaciel. Kiedyś nim byłem, pamiętasz? – powiedział cicho.

Nie chciałem pamiętać

Tomek był częścią innego życia, tego sprzed lat, kiedy jeszcze miałem marzenia. Siedzieliśmy wtedy razem na dachu bloku, paliliśmy tanie papierosy i śmialiśmy się, że kiedyś stąd wyjedziemy. Że będziemy kimś. Tomek chciał podróżować, ja chciałem pisać książki. On wyjechał. Ja przestałem pisać.

– Wiesz, że wino pije się do jedzenia? – Tomek oderwał mnie od myśli, podając mi talerz z pierogami.

– I co, mam nagle dostać wigilijnego objawienia? – parsknąłem, ale widząc, że Tomek nie zamierza odpuścić, wziąłem widelec.

– Taki z ciebie cynik, a zawsze jadłeś pierogi jak szalony – zaśmiał się. – Zobaczysz, zaraz poczujesz klimat.

Zjadłem jeden. Były dobre. Zresztą całe to jedzenie smakowało inaczej, może dlatego, że dawno nie jadłem czegoś nie dostarczonego w kartonowym pudełku. Tomek włączył stare kawałki z naszej młodości. Znaliśmy te piosenki na pamięć, chociaż żaden z nas się nie przyznał, że nadal ich słucha.

– Co tam u ciebie? – spytał między jednym a drugim łykiem wina.

– Nic. Pracuję, wracam do domu. Czasem coś obejrzę. To wszystko.

– Brzmi jak cudowne życie – pokręcił głową. – A pamiętasz, jak chciałeś być pisarzem? Co z tym zeszytem pełnym opowiadań?

– Daj spokój – machnąłem ręką. – Nie mam czasu na głupoty.

– „Dorosłość wszystko psuje” – powtórzył moje słowa sprzed lat. – Ale wiesz, Maciek… życie jest za krótkie, żeby być smutnym.

Wróciły wspomnienia

Patrzyłem na niego przez chwilę w milczeniu. Tomek zawsze był jakąś anomalią w moim życiu. Zawsze miał więcej energii, więcej siły, żeby cieszyć się z małych rzeczy. I teraz, po dziesięciu latach, wciąż tego nie stracił. Albo udawał.

– Czemu tu naprawdę przyszedłeś? – spytałem w końcu, patrząc mu prosto w oczy.

Przez ułamek sekundy coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Jakby jego uśmiech pękł. Ale zaraz wrócił do siebie, wzruszył ramionami i powiedział:

– Przyszedłem, bo nie chciałem spędzać świąt sam. Tak jak ty.

– To kłamstwo. – Zmrużyłem oczy. – Masz kogoś? Rodzinę?

Uśmiechnął się, ale tym razem bez wesołości.

– Rodzinę? – powtórzył, kręcąc głową. – Nie. Nie mam już nikogo.

Cisza zrobiła się gęsta. Nawet te stare piosenki wydawały się teraz przytłumione. Otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale zamiast tego uniósł kieliszek.

– Za ciebie, stary. I za naszą ostatnią Wigilię razem.

– Co? – zmarszczyłem brwi, ale Tomek już pił.

– Nic. Ciesz się chwilą. Tak jak kiedyś. Proszę cię, choć raz.

Nie zapytałem o nic więcej

Włączył kolejną piosenkę, głośniej, niż było trzeba. Wypiliśmy jeszcze jedno wino i śmialiśmy się z rzeczy, które już dawno przestały być śmieszne. Wieczór powoli dobiegał końca. Tomek, jakby na przekór mojemu milczeniu, opowiadał o naszych wagarach, o pierwszej imprezie u niego w garażu, kiedy piliśmy wódkę z plastikowych kubków.

– Myślałem, że wtedy umrzesz, jak zobaczyłeś ojca w drzwiach – zaśmiał się Tomek, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

– To cud, że nas wtedy nie pozabijał – przyznałem.

Pociągnął kolejny łyk wina i spojrzał na mnie uważnie.

– Dalej gnijesz w tej norze? – spytał, tym razem bez cienia kpiny.

– Nie każdy może uciekać jak ty – odburknąłem.

– Ja nie uciekłem – odparł spokojnie. – Wróciłem tu specjalnie.

– Po co? – prychnąłem.

Tomek zamilkł na chwilę, jakby ważył słowa. W końcu powiedział:

– Bo nie chciałem, żebyś sam spędził ten wieczór.

W tle grała piosenka, którą kiedyś puszczaliśmy na okrągło. Znów miałem piętnaście lat i czułem, jak coś we mnie pęka. Tomek zmienił temat, ale jego oczy wydawały się dziwnie puste.

Nie rozumiałem tego

Kiedy zegar wskazał północ, Tomek zaczął zbierać się do wyjścia. Wyglądał na zmęczonego, choć próbował to ukryć.

– Zostań, po co masz wracać o tej porze? – zaproponowałem niechętnie, ale szczerze.

– Nie mogę, stary. Mam jeszcze parę spraw – odpowiedział, uśmiechając się blado.

– Jakich spraw? W Wigilię? – prychnąłem.

– Takich, które trzeba załatwić, póki jest czas.

Stał już w drzwiach, zakładając kurtkę. Nagle przytulił mnie mocno, za mocno jak na kogoś, kto „przyszedł tylko na chwilę”. Próbowałem obrócić to w żart.

– Co ty, Tomek, jakieś pożegnanie na zawsze? – zaśmiałem się nerwowo.

– Głupi jesteś – mruknął, nie patrząc mi w oczy. – Dzięki za dzisiejszy wieczór. Potrzebowałem tego.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo już był za drzwiami. Zostałem w pustym mieszkaniu, w którym pachniało jeszcze barszczem i śledziami. Patrzyłem na zamknięte drzwi i czułem, że coś jest nie tak. Może dlatego, że Tomek nigdy wcześniej nie pożegnał się ze mną w ten sposób.

Wszystko się wyjaśniło

Kilka dni po świętach wpadłem na pomysł, żeby zadzwonić do Tomka. Chciałem zapytać, po co właściwie wtedy przyszedł i czemu pożegnał się tak, jakby już nigdy miał się nie odezwać. Nie odbierał. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. W końcu znalazłem jego profil na Facebooku, a tam – post jego siostry: „Tomek odszedł 27 grudnia. Chorował, ale nie chciał nikomu o tym mówić. Dzięki, że byliście przy nim w ostatnich chwilach”.

Usiadłem przy stole. Włączyłem jego playlistę i patrzyłem na miejsce, w którym siedział. Poczułem coś, czego nie czułem od lat. Żal, że Tomek był jedyną osobą, która do mnie wróciła. Żal, że nie zdążyłem mu podziękować.

– Dzięki, stary – powiedziałem w pustą przestrzeń, jakby mógł mnie usłyszeć.

Otworzyłem okno. Zimne powietrze wdarło się do mieszkania. Tomek miał rację. Życie jest za krótkie. Wtedy, po raz pierwszy od dawna, poczułem, że może warto spróbować coś zmienić. Może jeszcze nie dzisiaj. Może jutro. Ale kiedyś. Tomek już to wiedział. Może czas, żebym i ja to zrozumiał.

Reklama

Maciek, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama