Reklama

Jako dziecko uwielbiałam zapach piernika i trzaskające w kominku drewno. Mój ojciec zwykł mawiać, że Wigilia to dzień, w którym nawet anioły opuszczają niebo, by zasmakować ziemskich potraw. Marzę o Wigilii, jaką miałam w dzieciństwie, ale... Co roku mąż „przypadkiem” ma ważne sprawy do załatwienia, dzieci chętniej oglądają Netflix, niż pomagają mi sprzątać, a moja frustracja tylko rośnie.

Reklama

– Wstajemy! – krzyknęłam o siódmej rano, nie dając nikomu taryfy ulgowej. – Dziś robimy świąteczne porządki, a im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy!

W odpowiedzi usłyszałam jęki i szuranie kapciami. Pierwsza w salonie pojawiła się czternastoletnia córka. Miała na sobie piżamę z kapturem i wyglądała tak, jakby ktoś zmusił ją do wstania o trzeciej w nocy.

– Serio? Siódma rano? To jakieś tortury – burknęła, siadając ciężko na kanapie.

– Nawet nie spróbowałaś udawać entuzjazmu – rzuciłam z ironią. – Wiem, że wolisz siedzieć w telefonie, ale teraz masz szansę stworzyć święta jak z bajki.

Z pokoju siedmioletniego syna, dobiegały odgłosy szurania po podłodze. Po chwili wyszedł z rozwichrzonymi włosami i swoim wiecznym pytaniem.

– Mamo, co na śniadanie?

– Michaś, najpierw wszyscy ogarniają swoje pokoje. Śniadanie zjemy później, jak posprzątacie zabawki i nie będę się o nie potykać.

Michał popatrzył na mnie z wyrzutem, ale zamilkł, widząc, że nie mam nastroju na negocjacje.

– Gdzie tata? – spytałam bardziej siebie niż kogokolwiek.

Patrzyli na mnie jak na wariata

Znalazłam go w garażu, jak pochylony nad stertą światełek choinkowych udawał, że pracuje nad czymś bardzo ważnym.

– Zamiast siedzieć tutaj jak uciekinier, przyłącz się do nas. Nie mogę wszystkiego robić sama! – rzuciłam, próbując zapanować nad irytacją.

Spojrzał na mnie z miną męczennika.

– Kochanie, te światełka trzeba naprawić. Chyba nie chcesz, żeby choinka świeciła na pół gwizdka? Zresztą dzieci ci pomogą. Mam ręce pełne roboty.

Zacisnęłam zęby i wróciłam do domu.

Dzieci, zamiast sprzątać, zaczęły się kłócić o to, kto ma więcej obowiązków.

– Po co w ogóle tyle sprzątać? I tak nikt tego nie docenia. Jak trochę kurzu zostanie, to co? Święta się nie odbędą? – zrzędziła Kasia.

– Boże, dziecko, to nie chodzi o kurz! Chodzi o atmosferę, o to, żebyśmy razem coś stworzyli – powiedziałam, starając się zachować spokój.

Ale w środku już czułam, jak rośnie we mnie złość. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata, zamiast ruszyć się i pomóc. Czułam, że znowu wszystko spadnie na moje barki.

Po chwili wchodzę do salonu i widzę Michała. Zamiast sprzątać, siedzi na podłodze w samym środku sterty swoich zabawek i bawi się autkami.

– Michał! Co to ma być? – zawołałam.

– Segreguję! – odparł, zupełnie poważnie, podnosząc plastikową śmieciarkę. – Tego daję na wyścigi, a tamte do garażu.

Wzięłam głęboki oddech. To tylko dziecko, przypomniałam sobie. Ale kiedy zobaczyłam, że zaraz obok niego Kasia przegląda TikToka, już nie wytrzymałam.

– Kasia! Prosiam cię tylko o jedno: posprzątaj pokój. Co ty tu robisz?!

– Ale ja przecież sprzątam! – odparła urażonym tonem. – Tylko chciałam coś obejrzeć przed... Żeby się zrelaksować!

Relaksować się będziesz po świętach – syknęłam. – W tej chwili wstawaj i idź do swojego pokoju!

Kasia teatralnie westchnęła i powlokła się do siebie, wykrzykując coś o „dyktaturze” i „braku empatii”.

Byłam na skraju załamania

Z kuchni dobiegł huk. Wbiegłam tam jak burza. Mąż stał przy lodówce z miną, która mówiła „to nie ja”. Otwarta paczka mąki leżała na podłodze.

– Chciałem tylko sięgnąć coś z półki – powiedział Marek, próbując wyglądać na skruszonego. – Zaraz to ogarnę.

Oczywiście. ZARAZ. U mnie „zaraz” oznaczało „natychmiast”, u Marka – „może kiedyś”. Wzięłam szufelkę i zaczęłam sprzątać, a on wymknął się z kuchni.

Dwie godziny później byłam na skraju załamania. Kasia zaczęła rozwieszać łańcuchy świąteczne, ale tak nierówno, że wyglądały jak zrobione przez kogoś po czterech grzanych winach. Michał kłócił się z nią, twierdząc, że lepiej byłoby powiesić bombki od razu na parapecie. A Marek? Zasnął na kanapie. Po prostu sobie leżał, podczas gdy miałam cały dom na głowie.

– To jakiś koszmar! – wybuchnęłam. – Czy wy wszyscy spiskujecie przeciwko mnie? Zróbmy cokolwiek razem, proszę!

– Ale po co ta cała szopka? – odezwała się Kasia, która najwyraźniej postanowiła rzucić mi kolejną kłodę pod nogi. – Święta i tak są bez sensu. Wszyscy się spinają, a potem i tak jest nudno.

Te słowa uderzyły mnie bardziej, niż chciałam to przyznać.

Wtedy coś we mnie pękło

Zatrzymałam się w miejscu. Córka powiedziała to, jakby była dorosła.

– Bez sensu? – spytałam cicho. – Naprawdę tak uważasz?

– Tak – powiedziała. – Jakby nam w ogóle zależało na świętach, to może zrobilibyśmy coś razem. A nie, że ty tylko krzyczysz, Michał się bawi, tata udaje, że światełka to jego życiowa misja, a ja mam sprzątać jak niewolnik. Super tradycja – zakończyła z przekąsem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie miałam tysiące argumentów, ale żaden nie wydawał mi się odpowiedni.

Po chwili z pokoju Kasi dały się słyszeć podniesione głosy. Zanim zdążyłam zareagować, drzwi się otworzyły i do salonu wpadł Michał z płaczem.

– Co się stało? – zapytałam, próbując zabrzmieć spokojnie.

Kasia mówi, że moje ozdoby są brzydkie! – wykrzyczał Michał, pokazując mi swoją radosną twórczość: kilka papierowych bombek, które wyglądały, jakby były wycinane tępymi nożyczkami.

– Nie mówiłam, że są brzydkie – westchnęła Kasia. – Tylko że nie pasują do reszty. No, popatrz na to! Przecież wszystko ma być złote i czerwone, a on chce wieszać jakieś niebieskie żaby!

Spojrzałam na te "żaby", a potem na nich. I wtedy coś we mnie pękło.

– Wiecie co? Macie rację – powiedziałam. – Wieszaj te żaby, gdzie chcesz, przecież nie o to chodzi, żebyśmy się wszyscy pozabijali przez głupią choinkę.

Oboje spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.

– Serio? – zapytała Kasia, jakby właśnie wygrała los na loterii.

– Serio – przyznałam, wzdychając. – Co nam dadzą idealne święta, skoro nikt nie będzie się z nich cieszył? Może lepiej, żeby były trochę... mniej idealne, ale nasze. Razem.

Ważne, że mamy siebie

Kasia przez chwilę nic nie mówiła, Michał natomiast wyraźnie odżył. Pobiegł po swoje „żaby” i już po chwili rozwieszał je na choince. Pierwszy raz od rana miałam wrażenie, że robi coś naprawdę z radością.

Marek obudził się i widząc mnie siedzącą na kanapie z dziećmi, spojrzał podejrzliwie.

– Co się stało? – zapytał. – Nikt się nie kłóci?

Ogłosiłam amnestię – rzuciłam żartem. – Święta będą, jakie będą, ale to chyba nie ma znaczenia, prawda? Ważne, że mamy siebie.

Marek usiadł obok mnie, podrapał się po brodzie.

Mówiłem od początku, żebyś wyluzowała. Jeśli chcesz, mogę dokończyć sprzątanie.

Popatrzyłam na niego uważnie, bo to brzmiało jak propozycja z innego świata.

– Dobra, to ty sprzątasz, a ja zrobię pierogi z Kasią – zgodziłam się.

– Zrobię? – zapytała Kasia, unosząc brew.

– No tak, sama mówiłaś, że możemy coś zrobić razem – odparłam z uśmiechem.

Córka przewróciła oczami, ale kiedy chwilę później widziałam, jak wałkuje ciasto, uśmiechając się pod nosem, wiedziałam, że zmierzamy w dobrym kierunku.

Reklama

Marzena, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama