„W swoje 60. urodziny świeczki dmuchałam w samotności. Dzieci pożałowały na mnie czasu i darmowych minut”
„Całe życie dawałam im wszystko – myślałam z goryczą. – A teraz nawet nie pamiętają o moich urodzinach. Czy to naprawdę tak wiele oczekiwać, żeby zadzwonili? Żeby powiedzieli: Mamo, pamiętamy?”.
- Redakcja
Zegar w kuchni tykał tak głośno, że zdawało się, jakby ktoś odmierzał czas specjalnie dla mnie – na ironię, że wciąż czekam. Spojrzałam na tort, który piekłam wczoraj wieczorem. Był idealny: wilgotne ciasto czekoladowe, krem waniliowy i maliny. Kiedyś dzieci uwielbiały te torty. Ewa zawsze wybierała różowe świeczki, a Krzysztof, mimo że krzywił się na słodki krem, i tak zawsze jadł dwa kawałki.
W taki dzień nie przyszli
Teraz tort stał samotnie na stole, a ja zastanawiałam się, czy to ja jestem naiwna, czy po prostu jeszcze się nie nauczyłam, że pewnych rzeczy nie można oczekiwać. Wczoraj wieczorem, gdy dekorowałam go, wyobrażałam sobie, że usiądziemy przy stole. Dzieci wpadną choć na chwilę, może z kwiatami, może tylko z uśmiechem, i złożą mi życzenia. Zawsze mówiłam sobie, że niczego od nich nie potrzebuję. Wychowałam ich na samodzielnych ludzi, a to oznaczało, że ich życie toczy się gdzieś indziej. Ale czy jeden telefon, jeden gest to naprawdę zbyt wiele? Wbiłam świeczkę w tort, choć wiedziałam, że pewnie sama będę musiała ją zapalić.
Od rana byłam w ruchu, choć wszystko już było gotowe. Kuchnia lśniła czystością, stół był przygotowany, a na środku leżały talerzyki i widelec na każdy talerz, jakby miały się odbyć urodzinowe przyjęcie. Nie potrafiłam jednak usiedzieć w miejscu. Włączyłam radio, próbując wypełnić tę ciszę, która zdawała się dominować w całym domu. Telefon leżał na stole, wyświetlając godzinę. Pierwszy raz spojrzałam na niego o dziewiątej. Ewa wstała już pewnie dawno. Zwykle o tej porze była w pracy. A może miała dzień wolny? Nie wiedziałam, bo nasze rozmowy ostatnio były zdawkowe. Krzysztof zwykle spał dłużej, ale przecież mógł wysłać SMS-a.
O dziesiątej wzięłam do ręki książkę, którą zaczęłam czytać miesiąc temu, ale litery zlewały się w bezkształtne plamy. Po chwili odłożyłam ją na bok. Później zrobiłam sobie herbatę, ale kubek stał nietknięty. Telefon wciąż milczał. O trzynastej usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Wybrany na chybił trafił kanał pełnił funkcję dźwiękowego tła, bo nie mogłam skupić się na fabule programu. Każdy ruch wskazówek zegara był jak przypomnienie, że dzień mija, a ja wciąż czekam.
Smutek, żal i rozczarowanie
Koło piątej po południu przestałam się łudzić. Telefon nie zadzwonił ani razu, a tort na stole zaczął wyglądać jak niemy wyrzut sumienia. Pomyślałam o wszystkich chwilach, gdy starałam się być najlepszą matką. O tych nocach, gdy siedziałam z Ewą przy jej książkach do historii, tłumacząc, że warto się starać. O tych porankach, gdy Krzysztof z opóźnieniem schodził na śniadanie, a ja szykowałam mu kanapki na drogę.
„Całe życie dawałam im wszystko – myślałam z goryczą. – A teraz nawet nie pamiętają o moich urodzinach. Czy to naprawdę tak wiele oczekiwać, żeby zadzwonili? Żeby powiedzieli: Mamo, pamiętamy?”. Czułam, jak złość przeplata się z bólem. Próbowałam ich usprawiedliwić. Przecież mają swoje życia, obowiązki, plany. Ale czy ja nigdy nie miałam swoich obowiązków? Czy zawsze byłam tylko matką, której jedynym zadaniem było bycie dostępną na każde ich zawołanie?
Wzięłam nóż i odkroiłam sobie kawałek tortu. Smakował tak samo, jak zawsze, ale nie czułam tej słodyczy, którą czułam kiedyś. Każdy kęs wydawał się ciężarem. Siedziałam sama przy stole, z talerzykiem w ręku, i po raz pierwszy poczułam, że nie chcę już tak żyć.
Decyzja przyszła sama
Rano obudziłam się z bólem głowy. Może od płaczu, może od gniewu, który prześladował mnie poprzedniego wieczoru. Wstałam, posprzątałam kuchnię, spakowałam resztki tortu do lodówki i zjadłam szybkie śniadanie. Ale zamiast popaść w rutynę dnia, zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie zrobiłam – pomyślałam o sobie. Wiedziałam, że coś musi się zmienić. Nie mogę dłużej czekać na gesty, które nigdy nie nadejdą. Pamiętałam, jak w młodości marzyłam o samotnej podróży nad morze. Uwielbiałam szum fal, chłodny wiatr i zapach soli unoszący się w powietrzu. Ale zawsze odkładałam te plany na później. Dzieci, obowiązki, dom – wszystko było ważniejsze.
Tym razem było inaczej. Wzięłam torbę, spakowałam książkę, termos z herbatą i ciepły szalik. Tort zostawiłam w lodówce – dla kogoś, kto może go kiedyś zje. Wsiadłam do autokaru, który zawiózł mnie do małego nadmorskiego miasteczka. Gdy wysiadłam, poczułam, jak wiatr od morza smaga mnie po twarzy. Szum fal przypominał mi, dlaczego zawsze kochałam to miejsce. Spacerowałam wzdłuż plaży, oddychając głęboko. Kupiłam sobie kawę w małej kawiarni i usiadłam na ławce, czytając książkę.
Po raz pierwszy od dawna czułam się wolna. Wolna od oczekiwań, od rozczarowania, od czekania na coś, co się nigdy nie wydarzy. Może to jest lekcja, której potrzebowałam?. Nie mogę wciąż liczyć, że inni nadadzą mojemu życiu sens. Muszę zrobić to sama!
W końcu się mną zainteresowali
Tymczasem dzieci zaczęły zauważać moją nieobecność. Z pełną premedytacją nie odbierałam telefonu. Czułam, że zasługuję na tę chwilę dla siebie, nawet jeśli ich zaniepokoi moje milczenie. Ewa zadzwoniła jako pierwsza. Gdy nie odebrałam, napisała krótkiego SMS-a: „Mamo, wszystko w porządku?”. Krzysztof zrobił to samo kilka godzin później.
Ewa nagle uświadomiła sobie, co mogło być przyczyną mojego milczenia i napisała do mnie wiadomość: „Cholera, zapomnieliśmy!”. Zorientowali się, że właśnie z tego powodu nie odbieram i w tym czasie zaczęli planować, jak naprawić sytuację. Wiedzieli, że spóźnione przeprosiny nie zrekompensują mi smutku, ale chcieli spróbować.
Kiedy wróciłam do domu, na stole czekały kwiaty. Był to miły gest, ale nie mogłam się pozbyć uczucia, że robią to z poczucia winy, a nie z prawdziwej potrzeby. Postawiłam torbę w kącie i usiadłam na kanapie, zmęczona, ale spokojna. Wieczorem przyszedł Krzysztof. Wyglądał na zakłopotanego, jakby nie wiedział, od czego zacząć rozmowę.
– Mamo, wiem, że nie mam wymówki – powiedział, siadając obok mnie. – Ale naprawdę chciałbym, żebyś wiedziała, że cię kocham.
– Krzysztof, miłość to nie tylko słowa – odpowiedziałam spokojnie. – To pamięć, to gesty, to obecność.
Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc po prostu spuścił wzrok. Później dołączyła Ewa. Przyniosła ciasto i zaczęła mówić coś o pracy, ale przerwałam jej.
– Ewa, nie chodzi o to, że zapomnieliście o moich urodzinach – powiedziałam. – Chodzi o to, że czułam się zapomniana.
Spojrzeli na siebie, a potem na mnie. Wiedziałam, że zrozumieli.
– Obiecuję, że będę bardziej się starać, mamo – powiedziała Ewa cicho.
– Ja też – dodał Krzysztof.
Może za rok będą pamiętać
Po tej rozmowie wiedziałam, że coś w naszej relacji się zmienia. Może nie od razu, może nie całkowicie, ale był to początek. Zaczęli dzwonić częściej. Ewa proponowała wspólne wyjścia na kawę, a Krzysztof odwiedzał mnie bez okazji. Było mi lepiej, ale zrozumiałam coś ważnego – nie mogę uzależniać swojego szczęścia od ich gestów.
„Czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu – pomyślałam. – To ja jestem odpowiedzialna za swoje życie. A dzieci? Może w końcu zrozumieją, jak ważna jestem dla nich”. Tort, który kiedyś wydawał mi się symbolem smutku, teraz przypominał mi o lekcji, którą wyniosłam z tamtego dnia: nie czekać, aż inni nadadzą mojemu życiu sens. To ja muszę o to zadbać.
Halina, 60 lat