„Sylwek był pośmiewiskiem. Gdy wygrał na loterii, łase na kasę laski biły do niego drzwiami i oknami”
„Przez całe lata nie myślałem o Sylwku, ale jak to w małym mieście bywa, nie ominęły mnie wieści, co u niego. Wiedziałem, że pracuje w salonie z dywanami i wykładzinami i nigdy się nie ożenił. Od zawsze był uważany za nieudacznika. Do czasu, kiedy stał się obrzydliwie bogaty”.

- Bartek, 33 lata
Rodzice wpoili mi, że trzeba szanować wszystkich, bez względu na to, czy ktoś jest atrakcyjny, czy nie. Szkoda, że niewielu na to stać. Sylwka znałem od podstawówki. Nie byliśmy może najlepszymi przyjaciółmi, ale zawsze obracaliśmy się w tym samym kręgu znajomych. Kiedy mieliśmy po osiem lat, trafiliśmy do drużyny zuchowej. Byliśmy w niej razem przez trzy lata, potem ja zostałem w harcerstwie, a on zapisał się do międzyszkolnego klubu historycznego. Spotykaliśmy się przy okazji różnych uroczystości patriotycznych.
Często, gdy już byliśmy nastolatkami, ja stałem na warcie honorowej, a Sylwek – też w mundurze, tylko że z czasów II wojny światowej, brał udział w rekonstrukcjach historycznych. Ogólnie, lubiłem go tak, a mówiąc wprost, bardziej mi go było w sumie żal. Ale rodzice wpoili mi, że trzeba szanować wszystkich bez względu na wygląd i popularność w szkole, więc czasami gadałem z Sylwkiem na boisku, kiedy akurat wypuszczono nas na przerwę na zewnątrz.
Wiedziałem, jak zresztą wszyscy, że kocha się w szkolnej gwieździe, niejakiej Matyldzie, której rodzice chyba nie byli tak porządnymi ludźmi jak moi, bo dziewczyna jawnie i złośliwie wyśmiewała się z biedaka.
Sylwek był obiektem drwin w klasie, nie podobało mi się to
– Olej ją, jest głupia – poradziłem mu kiedyś, gdy wychodziliśmy razem ze szkoły.
Matylda i jej koleżanki stały oparte o murek i na cały głos szydziły z Sylwka. Prym wiodła oczywiście ta primadonna, udając, że mdleje z wrażenia na widok Sylwka. Wachlowała się teatralnie kartką kolorowego papieru i dopiero potem dowiedziałem się, że to był liścik od niego. Ktoś – zapewne nikt życzliwy – poradził mu, żeby wyznał jej swoje uczucia na piśmie. Dzięki temu cała szkoła mogła przeczytać nieudolny wierszyk, jaki prostolinijny i naiwny Sylwek napisał do swojej bogini.
– Chciałbym zniknąć – powiedział, kiedy już wyszliśmy za bramę.
Wystraszyłem się wtedy, że może coś sobie zrobić, i postanowiłem odprowadzić go do domu. Przez całą drogę tłumaczyłem mu, że Matylda jest pusta, pretensjonalna i wcale nie taka idealna. A na jego osiedlu postanowiłem wykorzystać fakt, że nikt mnie tam nie znał oraz że wyglądałem na więcej niż swoje szesnaście lat z hakiem i robiąc bardzo poważną minę kupiłem nam w spożywczym po piwie w puszce.
Szczęśliwie Sylwek nie targnął się na życie, a kiedy spotkaliśmy się kilka lat później już jako dorośli faceci, powiedział, że wtedy uratowałem mu życie. Wzruszyłem ramionami, bo w mojej opinii nie zrobiłem nic specjalnego. Po prostu nadłożyłem kawałek drogi i nazwałem niezbyt elegancko dziewczynę, która go upokorzyła.
Spotkałem Sylwka po latach i...
Przez całe lata nie myślałem o Sylwku, ale jak to w małym mieście bywa, nie ominęły mnie wieści, co u niego. Wiedziałem, że pracuje w salonie z dywanami i wykładzinami i nigdy się nie ożenił. Raz nawet wpadłem do tego jego sklepu i ledwie poznałem go w łysiejącym facecie z brodą, w jakiego się przeistoczył.
– Stary, kopę lat! Super cię widzieć! – powitał mnie wylewnie. – Wpadłeś po dywan? Chodź, opowiadaj, co u ciebie, a ja ci znajdę najlepszy towar, jaki mamy. I dam zniżkę pracowniczą.
To właśnie wtedy, kiedy wychodziłem z włochatym dywanem w kolorach jesieni do mojej kawalerki, Sylwek poklepał mnie po ramieniu i wspomniał o tamtym piwie.
– Nigdy ci tego nie zapomnę, stary, serio – zapewnił. – Oby na świecie było więcej ludzi takich jak ty!
Potem znowu o nim nie myślałem przez jakiś czas. Aż do dnia, w którym moja siostra Marta zapytała, czy go kojarzę.
– Sylwka? No tak – odpowiedziałem. – A co? Spotkałaś go w sklepie z dywanami?
– Co? – Chyba nie zrozumiała.
– Nie, nie spotkałam go, chociaż bym chciała. Nic nie wiesz?! To Sylwek wygrał ostatnią kumulację w loterii! Zgarnął prawie jedenaście milionów złotych! Ty się z nim kumplowałeś, no nie? Słuchaj, może zadzwonisz z gratulacjami, jakoś się umówicie na mieście i ja przypadkiem na was tam wpadnę, co? Przedstawisz mnie i…
– Marta, co ty bredzisz? – przeraziłem się. – Ja z człowiekiem nie mam kontaktu od lat, ostatni raz wpadłem na niego ponad rok temu. Nie będę do niego dzwonił, bo nawet nie mam jego numeru!
– No to zaproś go do znajomych na Facebooku – nie poddawała się. – Rany, Bartek, nie możesz mi choć trochę pomóc?
Spojrzałem na nią z lekką odrazą. Jeszcze wczoraj mój dawny kolega kompletnie jej nie interesował, o ile w ogóle pamiętała o jego istnieniu, a teraz koniecznie chciała się z nim „przypadkiem” spotkać. Ja rozumiałem magię słów „jedenaście milionów złotych”, ale żeby własna siostra tak się zachowywała?!
Wkrótce imię i nazwisko Sylwestra słyszałem nie tylko od Marty, ale i od wszystkich wokół. Każdy nagle sobie przypominał, że kiedyś go znał, chodził z nim do szkoły czy jeździł na rekonstrukcje historyczne. Z ciekawości odszukałem jego profil na Facebooku i stwierdziłem ze zdumieniem, że ma ponad tysiąc znajomych.
Ja byłem dość popularny i sporo osób mnie lubiło, ale nawet nie doszedłem do trzech setek. Byłem też pewien, że ponad dziewięćset osób z tych „znajomych” wysłało Sylwkowi zaproszenia w ciągu ostatniego tygodnia. Wcześniej nikt nie pamiętał o okularniku ze sklepu z wykładzinami. Ech, ludzie…
Pocztą pantoflową docierało do mnie coraz więcej wieści o naszym lokalnym milionerze. Podobno od ręki kupił starą willę w zabytkowej dzielnicy miasta i sprawił sobie wielki samochód terenowy, który ściągnął z USA. Ludzie widywali ten wóz pod najlepszymi restauracjami w mieście, chociaż po prawdzie nie mieliśmy ich zbyt wiele. Nawet się dziwiłem, że bogatszy o jedenaście milionów Sylwek nie przeprowadził się do jakiejś metropolii, ale kolejna plotka głosiła, że postanowił zainwestować w naszym regionie. Otwierał firmę przędzalniczą czy coś. W każdym razie chyba znowu chodziło o dywany.
Dawniej wyśmiewali się z niego, a teraz chcą być dobrymi kumplami
– Ten Sylwek to porządny gość – usłyszałem od Benka, dawnego wspólnego kolegi, który, jako żywo, nigdy wcześniej nie wspomniał o Sylwestrze. – Wiesz, że moja kuzynka ze strony ojca jest pasierbicą jego ciotki? Tak, że ten, mam milionera w rodzinie, no nie? – zarechotał i zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie. – Chcę namówić Andżelikę, żeby mu o mnie powiedziała, jak będzie szukał pracowników do tej swojej firmy. No wiesz, żeby najpierw pomyślał o rodzinie, no nie? Mógłbym być u niego menedżerem czy kimś tam.
Pożegnałem się z nim z niesmakiem. Benek nie przepracował w życiu jednego pełnego miesiąca, kolejni pracodawcy wyrzucali go za lenistwo i niesumienność. Ale właśnie uroił sobie, że dostanie robotę na stanowisku menedżerskim po znajomości. Znowu westchnąłem „Ech, ludzie…”
W tamtym czasie spotykałem się z dziewczyną imieniem Iza. Jak to w małym miasteczku bywa, znała sporo moich znajomych z dzieciństwa i młodości, ale Sylwka akurat nie. Kiedy powiedziałem jej o jego jedenastu milionach, zadumała się na moment, po czym rzuciła:
– Ty wiesz, że to może być to? Ludzie ciebie z nim kojarzą, prawda? Kumplowaliście się, nie?
Ludzie chcą poznać mnie, żeby dotrzeć do Sylwka, żałosne!
Opowiedziałem jej o incydencie z Matyldą, ponurym nastroju kolegi i piwie, które wypiłem z nim, pilnując, żeby czasem nie skoczył pod samochód z nieszczęśliwej miłości.
– Dobra, to wiele tłumaczy – orzekła, kiedy skończyłem.
A potem zrelacjonowała mi, co się ostatnio działo u niej w wirtualnej przestrzeni.
– Odezwali się do mnie na mejla i na Facebooku jacyś ludzie, których ledwie pamiętam. Wszyscy skądś wiedzą, że jesteśmy razem, gratulują nam i ogólnie wypytują, co tam u nas. Dostałam chyba z pięćdziesiąt nowych zaproszeń do znajomych na fejsie, a połowy z tych osób nawet nie kojarzę. I tak sobie myślę, że po prostu chcą się przeze mnie dobić do ciebie, a przez ciebie do tego twojego bogatego kumpla.
– Nie jest moim kumplem – zaprotestowałem. – Ludzie mogą nas pamiętać z czasów szkolnych, ale przecież to nic nie znaczy. Zresztą, w czym ja bym mógł im pomóc?
Okazało się, że odpowiedź na to pytanie akurat nie jest taka trudna. Przez kolejne tygodnie spotykałem się z naprawdę oryginalnymi pomysłami. Marta wciąż miała nadzieję, że z moją delikatną pomocą usidli milionera, znajomi – bliżsi i dalsi – zastanawiali się na głos, czy Sylwek może ich pamięta z młodości, bo chcieliby pożyczyć pieniądze, dostać pracę, sprzedać mu samochód, zaprosić na ślub (niepotrzebne skreślić). Wszyscy oczywiście przywoływali z otchłani wspomnień obrazki, jak to ja i on gadamy na boisku czy wracamy razem ze szkoły.
– Nie mam z nim żadnego kontaktu – powtarzałem raz za razem, a ludzie patrzyli na mnie z niedowierzaniem, a czasem ze złością.
Dopiero jakiś kolega powiedział mi wprost, co sobie wtedy myślą.
– Po prostu chcesz go mieć dla siebie i tyle! – nie wytrzymał.
Nie rozumiałem tego. I nie chciałem rozumieć. Ale faktem było, że strasznie mnie ciekawiło, jak Sylwek teraz żyje. Pewnie poprawił wygląd, może zafundował sobie przeszczep włosów – spekulowałem. Na bank też świetnie się ubiera, bywa w modnych miejscach, pewnie jeździ na zakupy do Warszawy, a może nawet lata za granicę. No i na bank ma teraz jakąś ładną, zapatrzoną w niego dziewczynę – dodawałem w myślach, krzywiąc się na wspomnienie nalegań Marty, bym ich poznał.
Postanowiłem więc nawiązać z nim kontakt. Napisałem mejla.
„Hej, stary! Cieszę się, że się odzywasz! – odpisał od razu. – Trochę się działo ostatnio, ale pewnie już wiesz. Słuchaj, może umówimy się na browara?”
Wstyd, przez moment kombinowałem jak ta zgraja naciągaczy!
Ucieszyłem się, nie ma co się czarować. Walczyłem z tym uczuciem, ale i we mnie zrodziła się chęć zapytania starego kumpla o pożyczkę. Od jakiegoś czasu myśleliśmy z Izą o kupnie większego mieszkania, żeby nie dusić się w mojej kawalerce, ale żadne z nas nie miało wystarczającej zdolności kredytowej. No, albo choćby o ten nowy biznes, który rozkręcał. Może znalazłoby się tam dla mnie jakieś stanowisko? Głupio mi było, że tak kombinowałem i wcale nie byłem pewien, czy zahaczę o ten temat. Ale na spotkanie poszedłem podekscytowany.
Sylwek, ku mojemu zdumieniu, niewiele się zmienił. Nadal miał za spory brzuch i łysinę. Ubrany był w drogie na oko rzeczy, ale bez przesady. Na powitanie wziął mnie w niedźwiedzi uścisk. Przez chwilę gadaliśmy o starych czasach, opowiadał też, jak się męczył w sklepie z dywanami.
– No, a potem bam! – klasnął w dłonie. – W ciągu kilku sekund zmieniło się moje życie! Najlepsze było to, że mogłem z miejsca rzucić tę robotę! Nie cierpiałem jej!
– Ja swojej też nie znoszę – kiwnąłem ze zrozumieniem głową i zaraz dodałem: – W sumie to od dawna rozglądam się za czymś nowym, ale wiesz, jak jest…
Nie miałem pewności, czy to dosłyszał, bo w barze nagle rozbrzmiała głośniejsza muzyka. Sylwek machnął ręką, żeby zamówić kolejną whisky, a kiedy odwrócił się do mnie, zaczął mówić o czym innym.
– Stary, pewnie myślisz jak wszyscy, że jestem farciarzem stulecia, ale mówię ci, to nie tak…
Nagle zobaczyłem na jego twarzy coś w rodzaju smutku. Może miało to związek z trzecią whisky.
– Wiesz, przez całe życie przegrywałem, byłem nieudacznikiem. Laski się ze mnie śmiały, chłopaki nigdy nie chcieli mnie w drużynie, szef mi jeździł po głowie. A teraz wiesz co? Nagle okazuje się, że mam dziesiątki znajomych! A ilu krewnych! Dowiedziałem się o istnieniu takiej masy kuzynów i pociotków, że w życiu bym nie pomyślał! I wszyscy strasznie chcą się ze mną spotykać, gdzieś mnie zapraszać, wysilają się na jakieś komplementy. I wiesz co? To jest nie do wytrzymania!
Pokiwałem głową, a on ciągnął swój wywód. Po chwili zaczął mi pokazywać wiadomości na telefonie.
– Ten jest od mojej koleżanki z pracy. Raz zaprosiłem ją do kina, a ona odmówiła. Czytaj!
„Hejka, Sylwuś! Co tam u Ciebie – przeczytałem. – Wiesz, nie mogę o tobie zapomnieć, od kiedy odszedłeś z pracy. Idzie długi weekend, może byśmy się wybrali razem do jakiegoś SPA? Zadzwoń do mnie!”
Pokręciłem z niedowierzaniem głową, po czym zapewniłem go, że nie wszystkie kobiety są takie. Odpowiedział, że jasne. Nie wszystkie kobiety. Za to też całkiem sporo mężczyzn.
– Nawet ci nie zliczę, ile osób mnie prosi o pożyczkę, albo normalnie wprost mi mówią „jesteś bogaty, to mi daj”. Ciągle ktoś mi przypomina, skąd się znamy i od razu wspomina, że ma kłopoty finansowe.
Żal mi Sylwka, pomimo wygranej jest zwyczajnie samotny
W tym momencie pożałowałem, że wtrąciłem zdanie o tym, że szukam nowej pracy. Zrobiło mi się go żal. Wszyscy dookoła czegoś od niego chcieli.
– Odezwała się nawet Matylda, wyobraź sobie. Spotkała gdzieś moją mamę i przesłała mi pozdrowienia. Podobno podkreślała w rozmowie, że właśnie się rozwiodła i nie ma z kim jechać na wakacje – prychnął gorzkim śmiechem. – A wiesz, co było hitem? Syn mojej chrzestnej, którego nie widziałem od lat, zaprosił mnie na urodziny swojej sześcioletniej córki, o której narodzinach nawet nie miałem pojęcia. Oni mieszkają na drugim końcu Polski, więc powiedziałem, że nie dojadę. Wiesz, co odpowiedział? „To chociaż prezent wyślij!”, uwierzysz, stary?
Klepnąłem go po ramieniu, a potem machnąłem na barmana, żeby polał nam jeszcze raz to samo.
– Ja chyba mam już dość – stęknął Sylwek. – Chcę wracać do domu.
– W takim razie poproszę rachunek – wypaliłem. – Dzisiaj ja stawiam.
Trudno powiedzieć, dlaczego to zaproponowałem. Pewnie dlatego, żeby Sylwek uznał mnie za kolejnego fałszywego przyjaciela, który przyszedł, by cały wieczór pić na jego koszt. Nie chodziło jednak tylko o męski honor, po prostu chciałem, żeby ten facet choć raz poczuł, że ktoś zwyczajnie miał ochotę spędzić z nim czas, a nie tylko na nim żerować.
Zapłaciłem więc, pomimo jego sprzeciwów i wezwałem taksówkę, bo ledwie stał na nogach. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do takiego tempa picia. Pojechałem z nim i wprowadziłem do domu, a potem wróciłem autobusem, żeby oszczędzić na taryfie. I tak się spłukałem w barze. Sylwek zadzwonił następnego dnia. Chciał mi się jakoś odwdzięczyć, postawić mi kolejnego drinka. Spotkaliśmy się więc jeszcze raz, ale już wiem, że żadnej wielkiej przyjaźni z tego nie będzie, tak jak było w szkole. Trudno, na siłę się przecież z nim nie zaprzyjaźnię.
Czasem o nim myślę, ale nie jak o bogaczu, którego można wykorzystać, tylko jak o niezbyt szczęśliwym człowieku, który pomimo wielkiej wygranej ciągle jest samotny. I o naturze ludzkiej, którą niechcący tak dobrze poznałem. Ale mam nadzieję, że nie wszyscy są tacy. Może kiedyś Sylwek znajdzie prawdziwą miłość i przyjaźń. Życzę mu tego. Bo najlepsze rzeczy w życiu to jednak są darmo.