Reklama

Nie poznawałam tej dziewczyny! Kiedy przyszła po wakacjach do mojego gabinetu, miałam wrażenie, że widzę ją po raz pierwszy. Przez ostatnie trzy miesiące poprzedniego roku szkolnego bywała u mnie częstym gościem. Potrzebowała pomocy psychologa, to nie ulegało wątpliwości, więc zajęłam się nią. Taka typowa w dzisiejszych czasach sytuacja – rozbita rodzina, w domu młodsze rodzeństwo, w tym przypadku siostra, i rozgrywki między rodzicami.

Reklama

Co ona wymyśla?

Ojciec ewidentnie próbował manipulować córkami, a starsza zaczęła to wyraźnie dostrzegać. Rozmawiałyśmy o tym i o wpływie, jaki sytuacja wywiera na funkcjonowanie dziewczyny. Sugerowałam jej kontakt z psychologiem rodzinnym, ale nie chciała, wolała te nasze rozmowy. Zresztą sytuacja nie wydawała się specjalnie ostra, a młodzi ludzie w wieku licealnym potrafią zaskakująco trafnie określić swoje potrzeby. Oczywiście, nie należy na tym bardzo polegać, ale trzeba brać pod uwagę.

– Jak z twoim ojcem? – spytałam. – Masz z nim kontakt?

– Nie – potrząsnęła głową, dwa warkoczyki podskoczyły. – Tak, jak rozmawiałyśmy i pani radziła, nie chcę się z nim widzieć, przynajmniej na razie.

Tak jak radziłam?! Spojrzałam z niedowierzaniem. Nie doradzałam jej zerwania kontaktów z ojcem! Jeśli nie miała na nie ochoty, to była jej decyzja, ale ja mogłam tylko namawiać na dogłębne przemyślenie decyzji.

Coś tu było nie tak, nie zauważyłam, żeby przedtem Sylwia konfabulowała albo naginała fakty bardziej, niż to się normalnie zdarza młodym ludziom. A tutaj wkłada mi w usta coś, czego nie powiedziałam? Naprawdę jej nie poznawałam. Patrzyła też jakoś dziwnie, jakby z niechęcią, spode łba, wyczuwałam napięcie. Postanowiłam zapytać wprost.

– Coś się zdarzyło przez czas, kiedy się nie widziałyśmy? W wakacje?

Najpierw zaprzeczyła ruchem głowy, ale kiedy uniosłam znacząco brwi w wyrazie oznaczającym: „Dziecko, bujać to my, ale nie nas”, poddała się.

– Poszłam w lipcu do takiego jednego psychologa… – powiedziała powoli. – Takiego prawdziwego.

Drgnęłam wewnętrznie, nie dając rzecz jasna, nic po sobie poznać. Celowo mnie chciała urazić, czy to tylko młodzieńcza bezmyślność? Stawiałam jednak na to, że kolega lub koleżanka po fachu podważali moją wiarygodność. A jeśli tak, to znaczyło, że powinnam się w sprawę zagłębić.

– Ile miałaś spotkań?

Gdzie jest ta poradnia, w której pracuje ten zdolniacha…

Okazało się, że pięć w ciągu miesiąca. Potem nie miała już pieniędzy na wizyty. Ale to, czego się o sobie dowiedziała, mogło zmrozić krew w żyłach. Tylko że mnie bardziej przeraziło to, czego się dowiedziałam o sposobach stosowanych przez tego „prawdziwego” psychologa.

– Pani nie umiała tego ze mnie wyciągnąć – oznajmiła na koniec Sylwia. – A on szybko sobie poradził.

– Jakoś nie widzę, żeby cię to uszczęśliwiło – odparłam spokojnie.

– Ale przynajmniej wiem coś o sobie i swojej przeszłości! – stwierdziła dziewczyna, wydymając usta.

Kilka dni później siedziałam w poczekalni eleganckiej prywatnej poradni. Mogłam tylko pozazdrościć warunków pracy. No i zarobki pewnie były tu o wiele wyższe, niż w przypadku szkolnego wyrobnika na gołym etacie.

Po kilku minutach w drzwiach gabinetu pojawił się mężczyzna około trzydziestki o ujmującym wyglądzie, elegancki i uśmiechnięty.

– Zapraszam – powiedział. – Pani w sprawie Sylwii?

Minutę później już się nie uśmiechał.

– Chciałabym się dowiedzieć, jakimiż to metodami posłużył się pan, aby uświadomić dziewczynie tę straszliwą traumę z dzieciństwa – oznajmiłam.

– Nie ma pani prawa… – zaczął, ale przerwałam mu:

– Chce pan może przeprowadzić rozmowę w obecności dyrektora placówki?

– Nie ma sensu mieszać w to osób postronnych – odparł niby lekkim tonem, ale widziałam, że trafiłam celnie. – Ale tak czy inaczej, to nie pani sprawa. Stosuję metody dobrane do potrzeb klienta.

Na podstawie tego, co wyciągnęłam z Sylwii, miałam pewność, że trafiła albo na jakiegoś szarlatana, albo nawiedzonego głupka o sporych lukach w wykształceniu.

– Sylwia potrzebowała głębokiej analizy – oznajmił teraz, prostując się dumnie w fotelu. – Zastosowałem metody pozwalające na zagłębienie się w jej najdawniejsze wspomnienia. Oczywiście rozumiem, że gabinet szkolny nie bardzo się nadaje do takich technik, a poza tym, myślę, że mało który psycholog w oświacie potrafiłby…

– Dlaczego nie nazwie pan rzeczy po imieniu? – przerwałam mu. – Zastosował pan hipnozę. Wstydzi się pan to powiedzieć na głos czy co?

– Zastosowałem głęboką analizę treści…

– Proszę pana – znów nie dałam mu dokończyć. – Zdaje się panu, że trafił na jakąś idiotkę? Tak się składa, że miałam zajęcia z terapeutą stosującym hipnozę. I właśnie on ostrzegał studentów przed nadużywaniem tej metody. Do tego potrzeba gruntowej wiedzy i doświadczenia.

– Sugeruje pani, że mnie tego brakuje? – syknął psycholog. Tracił nerwy, co według mnie niezbyt dobrze o nim świadczyło.

– Sugeruję, że wyciągnął pan błędne wnioski, a przede wszystkim popełnił błąd w sztuce – powiedziałam wolno.

– Trauma Sylwii wymagała ujawnienia, żeby można było nad nią pracować!

– Trauma Sylwii… – pokręciłam głową.

Ojciec biegał po domu z siekierą? Coś mi to przypomina…

Dziewczyna bez większych oporów opowiedziała mi o ustaleniach ze spotkań. „Psycholog” wydobył z niej wspomnienie ojca szalejącego po domu z siekierą i próbującego wszystkich pozabijać. Pamiętała, jak siedziała w łazience, a on rąbał drzwi i mówił dziwne rzeczy, raz ją prosił, raz groził. I jego twarz w wyrąbanej szparze w drzwiach. Prawdziwy horror. Wedle tego, co z niej wyciągnął facet w czasie hipnozy, zdarzyło się to, kiedy miała cztery lata.

– A jak pan już to z niej wydobył na trzecim spotkaniu, jakie pan podjął kroki, żeby to porządnie przepracować?

– Jak to, spotkaliśmy się jeszcze przecież nieraz…

– Dwa razy – uściśliłam. – Chce mi pan wmówić, że poradził pan sobie z tak niesamowitą traumą w ciągu dwóch spotkań? – parsknęłam śmiechem.

Powstrzymałam jego protest zdecydowanym gestem. Gdyby miał czyste sumienie, już by mnie wyrzucił z gabinetu i odesłał do przełożonego.

– Proszę mi powiedzieć, skontaktował się pan z matką dziewczyny, żeby potwierdzić te straszne sceny?

Milczał.

Pewnie, po co miał dokładać sobie pracy. Wziął pieniądze, pobawił się w boga… Wciąż nie wiedziałam, czy to partacz, czy szarlatan.

– Jak pan chyba wie, podczas hipnozy wydobywa się różne przeżycia. I muszą być autentyczne. Tak, tak, wiem, to coś tkwiło w podświadomości Sylwii. Ale wie pan, jakie wspomnienie naprawdę wydobył? Nic panu ta scena nie przypominała? Bo mnie jak najbardziej. I okazało się, że mam rację, zakładając, iż to nie jest prawdziwe przeżycie dziewczyny.

Matka, z którą rozmawiałam, zaprzeczyła, jakoby były mąż miał zwyczaj biegać po domu z ostrymi narzędziami. Nawet słownych awantur nie urządzał, a rozstali się ze względu na jego romanse. Trwało trochę, zanim doszłyśmy do źródła tego przedziwnego wspomnienia.

Niestety, w tym momencie kończy się moja rola

– W wieku mniej więcej czterech lat Sylwia obejrzała przypadkiem spory kawałek filmu „Lśnienie”. Tak właśnie, drogi panie. W tym fragment, kiedy Jack Nicholson próbuje zabić rodzinę siekierą. Właśnie tam jest ta przerażająca scena w łazience. Rodzice nie zauważyli, że mała weszła do pokoju, kiedy patrzyli w telewizor, zorientowali się zbyt późno. Przeżyła to koszmarnie, moczyła się w nocy, nie chciała sama spać. I bez wątpienia miało to na nią wpływ. A ponieważ obwinia ojca o rozbicie rodziny, dokonała podświadomej projekcji tamtej uśpionej traumy na niego.

Gość przełknął ślinę. Widziałam, że moja analiza zrobiła na nim wrażenie, ale wiedziałam też, że będzie się stawiał i upierał przy swoim. Uczciwie rzecz ujmując, dobrze, że wydobył z Sylwii to wspomnienie, które tkwiło w niej jak zadra, jednak zinterpretował je najgorzej jak można. Jak amator niemający podstawowej wiedzy.

– Pani nie powinna się wtrącać – zaczął starą śpiewkę, ale nie słuchałam.

Wyszłam. Wiedziałam już, co miałam wiedzieć, a w dodatku zrodziły się we mnie okropne podejrzenia. Poszłam wprost do dyrektora poradni i opowiedziałam mu o sprawie.

– Na pana miejscu sprawdziłabym, czy dyplom tego pana jest na pewno autentyczny – powiedziałam na koniec. – Ja w każdym razie zamierzam zawiadomić prokuraturę o podejrzeniu wykonywania zawodu bez uprawnień.

– Proszę się jeszcze wstrzymać – poprosił szef placówki. – Kiedy się upewnię co do kompetencji tego pana i okaże się, że nie ma należytego wykształcenia, sam wystąpię do organów ścigania.

– Jedno drugiemu nie przeszkadza – odparłam twardo; nie miałam wcale przekonania, czy ten człowiek w ogóle ruszy palcem. – Do widzenia.

Reklama

Wyszłam przed budynek i nabrałam głęboko powietrza. Teraz czekały mnie dwie pilne sprawy. Mniejszym problemem było zawiadomienie prokuratury. Większym przekonanie Sylwii, żeby udała się do prawdziwego, dobrego psychologa, który przepracuje z nią tę całą sprawę. Ja byłam zbyt zaangażowana osobiście.

Reklama
Reklama
Reklama