„Syn chce żenić się z babą, która nie potrafi ugotować rosołu. Nie pozwolę na to, żeby związał się z kulą u nogi”
„Bo ja pamiętam, jak było u nas w domu. Moja żona, skromna, cicha, pracowita, potrafiła zrobić rosół tak dobry, że sam zapach niósł się po całym domu. W niedzielę to był rytuał. A teraz? Teraz młodzi zamawiają catering na wesele, a kobieta, zamiast gotować, woli siedzieć w telefonie”.

- Redakcja
Siedziałem przy głównym stole na weselu Krzysztofa, mojego syna, i patrzyłem, jak wszyscy się cieszą, jak śmiechy mieszają się z muzyką i stukotem kieliszków. Stoły uginały się od jedzenia, młodzi tańczyli, a sala tętniła życiem. Wszyscy świętowali, a ja czułem się... nie na miejscu. Coś mnie uwierało, coś ściskało w środku, chociaż nie umiałem tego nazwać.
Patrzyłem na Elżbietę, na moją synową – choć to słowo jeszcze jakoś nie przechodziło mi przez gardło. Ładna, to trzeba przyznać. Młoda, zgrabna, uśmiechnięta. Ale co z tego? Widziałem ją, jak się śmiała, jak zamawiała jedzenie z aplikacji, jak mówiła do Krzyśka: "Daj spokój, kto teraz gotuje?" I wtedy coś we mnie pękło.
Bo ja pamiętam, jak było u nas w domu. Moja żona – skromna, cicha, pracowita – potrafiła zrobić rosół tak dobry, że sam zapach niósł się po całym domu. W niedzielę to był rytuał – rosół, potem drugie danie, ciasto. A teraz? Teraz młodzi zamawiają catering na wesele, a kobieta, zamiast gotować, woli siedzieć w telefonie.
Czy to już takie czasy? Czy naprawdę wystarczy być ładną, uśmiechniętą, żeby zostać dobrą żoną? Czy Krzysiek wie, co robi? Czy wie, że żona to nie tylko wygląd, ale też obowiązek? Spojrzałem na Elę i poczułem, że muszę to powiedzieć. Bo kto, jak nie ojciec, ma otworzyć mu oczy?
Ta nowa synowa to nic szczególnego
Siedziałem przy stole i patrzyłem, jak to się wszystko kręci. Stoły zastawione – elegancko, nawet trzeba przyznać, że wyglądało to wszystko bogato. Kelnerzy w białych koszulach biegali jak mrówki, talerze błyszczały, kieliszki dzwoniły – no, sielanka. A oni, młodzi, tańczyli, śmiali się, jakby całe życie było jednym wielkim weselem. Ela w tej swojej sukni – niby piękna, niby elegancka, ale tak się śmiała, tak machała rękami, poprawiała włosy co chwila, że miałem wrażenie, że zaraz wskoczy na stół i zacznie śpiewać.
Krzysiek patrzył na nią, jakby księżyc z nieba mu spadł. Głupiutki, zakochany, patrzy na tę swoją żonę, a ja aż się zagotowałem. Bo co z tego wszystkiego będzie, jak przyjdzie poniedziałek? Jak się skończy ta cała feta, te drinki, te tańce, te wygłupy? Czy ona w ogóle wie, jak wygląda prawdziwe życie? Czy ona potrafi ugotować coś więcej niż wodę na kawę z jakiejś tam kapsułki? Spojrzałem na nią, jak roześmiała się do wujka, jak puściła oczko do kolegi Krzyśka, i pomyślałem: „No tak, przyszła panna młoda, a zachowuje się jak gwiazda jakiegoś głupiego serialu”. Westchnąłem. Krzysiek, chłopie, co ty narobiłeś?
Nie wie jak się gotuje rosół
Kiedy kelnerzy zaczęli roznosić rosół, aż się skrzywiłem. Patrzę w talerz – woda, nie rosół. Koloru żadnego, aromatu żadnego, makaron rozwalony jak kluski z marketu, a marchewka... blade kawałki, jakby wylądowały tam przypadkiem. Wziąłem łyżkę, nabrałem trochę – smak? Jakby to powiedzieć... słabizna. Jakby kto zapomniał, że zupa to nie kompot. Westchnąłem i popatrzyłem na Elżbietę, która właśnie opowiadała coś koleżance i śmiała się głośno, odrzucając włosy do tyłu.
– Elu – zagaiłem, patrząc jej prosto w oczy. – Ty w ogóle wiesz, jak się gotuje rosół?
Zatrzymała się, spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, a potem uśmiechnęła szeroko:
– Tato, teraz to wszystko można zamówić, po co stać przy garach?
– A jak przyjdzie taki dzień, że zamówić się nie da? To, co wtedy zrobisz? – zapytałem spokojnie, z tym swoim złośliwym uśmiechem.
Krzysiek spojrzał na mnie z prośbą w oczach:
– Tato, proszę...
– No co? Pytam tylko, bo się martwię. A może myślicie, że rosół sam się ugotuje, jak prąd wyłączą? – dodałem, celując wzrokiem w Elę.
Ta tylko wzruszyła ramionami i wróciła do rozmowy. Wziąłem kolejny łyk tej pseudo-zupy i pomyślałem: „To się chłopak urządził... rosół z paczki i żona z internetu”.
Powiedziałem, co chciałem, lepiej późno niż wcale
Siedziałem przy stole, a we mnie aż buzowało. Patrzyłem, jak Ela śmieje się głośno, jakby była na jakimś festynie, a nie na własnym weselu. Krzysiek zapatrzony w nią jak w obrazek, a ja czułem, jakby mnie coś dusiło. W końcu nie wytrzymałem. Stuknąłem widelcem w kieliszek, tak, żeby wszyscy słyszeli. Rozmowy ucichły, orkiestra umilkła. Spojrzenia skierowały się na mnie. Wstałem, powoli, z namaszczeniem, jakby to miała być przemowa wieczoru.
– Wiecie co... – zacząłem spokojnie, ale z tym swoim tonem, który mówił więcej niż słowa. – Tak patrzę na tę młodą parę i myślę sobie... Ja to bym się nie ożenił z kobietą, która nie potrafi ugotować porządnego rosołu.
Sala zamarła. Dosłownie. Ela zesztywniała, jakby ją ktoś policzkiem strzelił. Krzysiek – blady jak ściana.
– Tato... co ty mówisz? – wydusił w końcu, a w jego głosie był ten rozedrgany ton, jakby miał zaraz wybuchnąć.
Ela spojrzała na mnie z niedowierzaniem, uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Tato, to nie jest miejsce ani czas... – powiedziała cicho, ale czułem, że jej głos drży.
Westchnąłem teatralnie, patrząc po gościach. Ktoś próbował stłumić chichot, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
– Mówię, co myślę. Lepiej teraz, niż za późno.
Ta żona to jakaś pomyłka
Ela siedziała nieruchomo, jakby ją zamurowało. Patrzyłem na nią, jak jej oczy robią się szkliste, a potem nagle, bez słowa, wstała od stołu. Krzysiek spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakbym mu nóż w plecy wbił.
– Tato, jak mogłeś? – powiedział cicho, ale wyraźnie, a jego głos drżał z emocji.
– A co, nie wolno już mówić prawdy? – odparłem, rozkładając ręce. – Myślałem, że w rodzinie to się rozmawia szczerze, a nie tylko głaszcze po głowie.
Ela otarła oczy wierzchem dłoni i szepnęła do Krzyśka, aż nadstawiałem uszu:
– Nie wierzę, że on to powiedział... w taki dzień...
– Ela, kochanie, poczekaj... – Krzysiek wstał i ruszył za nią.
No i masz. Para młoda uciekła od stołu, a goście siedzieli jak na szpilkach. Ciotka Janina próbowała coś ratować:
– Janek, może już wystarczy tych twoich żartów? To młodzi mają święto, a ty...
– Żartów? – syknąłem. – Prawdę powiedziałem. Chłopak ma wiedzieć, z kim się żeni. A jak to ma być żona, co zamiast obiadu zamówi pizzę, to ja się na to nie piszę.
– Janek, daj spokój... – jęknęła żona.
– Nie dam spokoju! – warknąłem, patrząc, jak Krzysiek biegnie za Elą. – To ma być żona? To chyba pomyłka.
Westchnąłem i upiłem łyka zimnego już rosołu. Smakował tak samo jak całe to wesele – byle jak.
Patrzyli na mnie jak na dziwaka
Siedziałem przy stole, a przede mną stygł talerz z tym ich rosołem, co to miał być niby tradycyjny, a smakował jak z paczki za dwa pięćdziesiąt. Goście patrzyli na mnie ukradkiem, jakby się bali odezwać, a atmosfera na sali zrobiła się ciężka jak zakalec. Krzysiek i Ela gdzieś zniknęli, pewnie za salą, a ja zostałem jak ten samotny wilk – sam przeciwko całemu temu cyrkowi.
Żona spojrzała na mnie z wyrzutem, szeptem syknęła:
– Janek, ty naprawdę musiałeś to mówić? Przecież nic ci do tego, to ich dzień...
– Ich dzień, powiadasz... A mój to co? Święto milczenia? – prychnąłem. – Miałem siedzieć jak słup soli, kiedy mój syn żeni się z kobietą, co nie wie, jak wygląda garnek z rosołem?
Ciotka Janina próbowała jeszcze ratować sytuację:
– Janek, już starczy, zrób dobrą minę do złej gry...
– A kto tu gra? – mruknąłem. – Ja mówię, jak jest. To wy wszyscy udajecie, że wszystko jest w porządku.
Wrócił Krzysiek, wściekły, twarz czerwona jak burak.
– Tato, nie rozumiesz, że cię proszę – zostaw ją w spokoju!
– A ty nie rozumiesz, że cię ostrzegam? – odpowiedziałem z lodowatym spokojem. – Zobaczysz, jak cię życie z nią przeczołga.
A potem cisza. Nikt już nic nie mówił. Patrzyli na mnie jak na dziwaka z innej epoki. Może i jestem stary, ale wiem jedno – powiedziałem prawdę.
Nie będę się z nimi cackał
Wyszedłem przed salę, zapaliłem papierosa, choć dawno rzuciłem. Nocne powietrze było chłodne, a muzyka z sali dochodziła stłumiona – jakby grała w jakimś innym świecie, do którego ja już nie należałem. Patrzyłem na niebo, na gwiazdy, co świeciły obojętnie, i myślałem, że może to ja jestem ten głupi. Może teraz już nie trzeba umieć gotować rosołu, piec ciasta, trzymać domu w ryzach. Może teraz wystarczy mieć aplikację w telefonie, ładne zdjęcia na Instagramie i uśmiech do selfie.
Ale coś mi tu nie pasowało. Jak niby ta Ela ma być żoną, skoro na pytanie o rosół mówi: „Zamówi się”. Zamówi się? A jak dziecko będzie chore? Też zamówi się zdrowie? Jak Krzysiek wróci z pracy zmęczony, to co, zamówi się mu ciepło w domu i zrozumienie?
Westchnąłem i patrzyłem, jak młodzi wracają do sali – Ela z oczami pełnymi łez, Krzysiek z miną strutego przegrańca. Mijali mnie, a ja cicho, pod nosem, mruknąłem:
– Dobrze się bawcie, dzieci. Zobaczymy, jak długo wytrzymacie.
Papieros dogasał mi w palcach. Smakował tak samo, jak ten rosół. Mdło, byle jak. Tyle zostało z tej całej nowoczesności. A ja? Ja zrobiłem swoje. Powiedziałem prawdę. Tylko nie wiem, czy kogoś to jeszcze obchodzi.
Jan, 65 lat
Czytaj także:
- „Zapisałam się na kurs komputerowy, bo chciałam być bliżej wnuków. Nie sądziłam, że poznam tam swojego anioła stróża”
- „Luksusowe randki z mężem uśpiły moją czujność. W porę się obudziłam i zaczęłam go śledzić, aż odkryłam prawdę”
- „Po stracie żony wybrałem się w samotną podróż do Portugalii. Chciałem odnaleźć spokój, ale życie znów mnie zaskoczyło”