„Syn ciągle pożyczał kasę i robił mnie w balona. Traktował mnie jak bankomat, ale to ja źle go wychowałem”
„Kasia westchnęła. Zawsze miała do niego twardsze podejście. Ja tłumaczyłem go, bo go kochałem. Ona chyba też, tylko inaczej. – Wiesz, kiedyś myślałam, że to ja byłam zbyt surowa. Że powinnam była mu więcej pozwalać. Ale teraz widzę, że ty, z tą swoją wieczną pobłażliwością, zrobiłeś mu krzywdę”.

- Redakcja
Mam pięćdziesiąt dziewięć lat, trochę siwych włosów i jeszcze więcej siwych myśli. Jeżdżę autobusem po naszym mieście – linią 38. Od pętli na Mickiewicza aż po pętlę na Oławskiej. Przez całe miasto, z jego brzydkimi i ładnymi miejscami. Ludzie wsiadają, wysiadają, przeklinają, dziękują, śmieją się, płaczą. A ja patrzę na to zza kierownicy. Milczę.
Czasami tylko coś do Zbyszka powiem – mojego kolegi z pracy. Przesiadamy się razem na Oławskiej, tam mamy piętnaście minut przerwy. Palimy wtedy po papierosie i rozmawiamy. Najczęściej o pogodzie, o pracy. Czasem o dzieciach. Zbyszek ma córkę na studiach, ja mam Tomka – trzydzieści trzy lata i dalej z problemami. Wiecznie „chwilowymi”. Kiedyś Kasia – moja była żona – powiedziała mi:
– On ci wejdzie na głowę.
A ja się wtedy oburzyłem. Przecież to mój syn! To nie jego wina, że życie mu się nie układa. Wspierałem go. Pomagałem. Najpierw to było na prawo jazdy.
– Ojciec, rzuć parę stów, nie wyrabiam się...
Potem remont pokoju, potem rata za samochód. Zawsze coś. Zawsze „ostatni raz”. Zbyszek czasami kręci głową, jak słyszy moje opowieści:
– Ty mu znowu coś dałeś?
– No, dorzuciłem mu trochę. Komornik na karku – tłumaczę.
A potem siedzę w autobusie i się zastanawiam. Czy ja dobrze robię? Czy może rzeczywiście przesadzam z tą pomocą? Ale to przecież mój syn.
Byłem już tym zmęczony
Było już po dwudziestej, kiedy zadzwonił telefon. Siedziałem w kuchni przy zimnej herbacie, w tle leciały wiadomości, których i tak nie słuchałem. Odebrałem bez patrzenia na ekran. Po głosie od razu wiedziałem, kto to.
– Ojciec, musisz mi pomóc. Komornik siadł mi na konto. Potrzebuję tysiąc złotych, tylko na chwilę, za tydzień oddam – powiedział szybko, jakby się śpieszył, jakby ktoś go gonił.
– Jak to komornik? Co się stało?
– Wysłałem ci na maila pismo, wszystko tam masz. To przez stare mandaty. Myślałem, że to załatwiłem, ale się przeliczyłem. Muszę to zapłacić natychmiast, bo zablokują mi wszystko. Serio, ojciec, ratuj.
Głos miał podenerwowany, mieszał fakty, powtarzał się. Zapytałem, czemu sam tego nie załatwi. Odpowiedział, że próbował, ale już za późno, że bank nie chce dać mu chwilówki, że z pracy nic nie wyszło. Tłumaczył się tak chaotycznie, że w końcu przestałem dopytywać. Zgodziłem się, przelałem mu pieniądze i nawet nic już nie mówiłem. Rozłączył się od razu po tym, jak potwierdziłem, że przelew poszedł.
Minęło kilka dni. Wracałem z porannej zmiany i zanim zdjąłem kurtkę, sięgnąłem po telefon. Przewijałem ekran bezmyślnie, aż nagle zatrzymałem się na jednym zdjęciu. Tomasz siedział przy stoliku w górskim schronisku, z piwem w ręce. Pod spodem hasło o „zasłużonym weekendzie”. Obok jakaś dziewczyna, nie znałem jej. Zdjęcie nie wyglądało na stare.
Zajrzałem na jego profil, przejrzałem więcej zdjęć. Nie wyglądało na to, żeby miał jakiekolwiek problemy finansowe. Wcześniej mówił, że nie ma na bilet miesięczny, a teraz chwalił się wypadem w góry. Wróciłem do tamtej rozmowy w głowie. Niby mówił o komorniku, o mandatach, ale kiedy teraz o tym myślałem, brzmiało to jak kiepska historia wymyślona na kolanie. Pomyślałem o tych wszystkich razach, kiedy tłumaczyłem go przed znajomymi, przed byłą żoną, nawet przed samym sobą. Nie napisałem do niego nic. Nie zadzwoniłem. Po prostu położyłem się na wersalce i gapiłem się w sufit. Nie byłem ani zły, ani smutny. Byłem zmęczony. Bardziej niż zwykle.
Sam zrobiłem mu krzywdę
Następnego dnia zadzwoniłem do Kasi. Nie rozmawialiśmy zbyt często, ale czasem potrzebowałem usłyszeć jej głos, zwłaszcza kiedy chodziło o Tomka. Wiedziałem, że powie mi coś, czego nie chcę usłyszeć. Ale i tak zadzwoniłem.
– Znowu mu dałeś? – spytała od razu, jakby czekała na ten telefon.
– Mówił, że komornik. Tysiąc złotych, pilnie potrzebował – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.
– Ryszard, przecież on cię robi w balona. Ile razy jeszcze?
– A co mam zrobić? Jak ojciec nie pomoże, to kto?
– To nie jest pomoc. Ty mu dajesz alibi, żeby dalej mógł nic nie robić. Wiesz, co on teraz robi? Oglądałam dziś zdjęcia. Góry, piwo, nowa dziewczyna. Widziałeś?
– Widziałem.
– I co? Nadal go będziesz tłumaczył?
Nie odpowiedziałem. W słuchawce zapanowała cisza, która trwała za długo. Kasia westchnęła. Zawsze miała do niego twardsze podejście. Ja tłumaczyłem go, bo go kochałem. Ona chyba też, tylko inaczej.
– Wiesz, kiedyś myślałam, że to ja byłam zbyt surowa. Że powinnam była mu więcej pozwalać. Ale teraz widzę, że ty, z tą swoją wieczną pobłażliwością, zrobiłeś mu krzywdę. Ty mu nie pomagasz. Ty mu pozwalasz się nie zmieniać.
Nie miałem siły się bronić. Pamiętałem, jak miał dwanaście lat i wrócił do domu zapłakany, bo ktoś mu zniszczył rower. Jak siedział potem ze spuszczoną głową i szeptał, że się nie nadaje, że zawsze coś popsuje. Powiedziałem mu wtedy, że wszystko da się naprawić, że ja mu pomogę. Może wtedy to się zaczęło.
– Nie mogę go zostawić – powiedziałem w końcu.
– Ale mnie już nie pytaj, co masz robić. Tylko się potem nie dziw, jak cię znowu okłamie.
Rozłączyła się pierwsza. Siedziałem jeszcze chwilę z telefonem w dłoni. Wiedziałem, że miała rację, ale serce wciąż szukało usprawiedliwień. Kiedyś obiecał mi, że się zmieni. Miał może siedemnaście lat. Wrócił późno, był roztrzęsiony. Powiedział, że żałuje, że potrzebuje jeszcze jednej szansy. Dałem mu ją. Potem kolejną. I jeszcze jedną.
Tamten wieczór spędziłem sam. Nie chciało mi się oglądać telewizji ani nawet wychodzić na spacer. Siedziałem w kuchni i patrzyłem na stare zdjęcie – ja, Kasia i mały Tomek na plaży. On trzymał mnie za rękę, uśmiechał się szeroko, a ja patrzyłem wtedy z taką dumą. A teraz nie wiedziałem, czy jeszcze go rozumiem.
Czułem ulgę i pustkę
Tomek napisał kilka dni później. Zwykła wiadomość, krótka: „Tylko tysiąc. Naprawdę ostatni raz. Przysięgam”. Nie odpisałem od razu. Przeczytałem ją rano i cały dzień nosiłem w kieszeni ciężar telefonu. W pracy byłem cichy, nawet Zbyszek zapytał, czy wszystko w porządku. Nie chciało mi się tłumaczyć. Wieczorem siedziałem sam w pokoju. Patrzyłem na ekran, myślałem, co mu odpisać. Pamiętałem wszystkie „ostatnie razy”. Tych „ostatnich” było już tyle, że przestałem je liczyć. Napisałem w końcu krótko: „Już ci pożyczyłem. Resztę masz na sumieniu”. Nie odpisał na to nic z powrotem. Tylko to jedno zdanie zostało na ekranie. Czułem ulgę, ale i coś w rodzaju pustki. Może nawet lęku, że to nie tylko koniec pożyczek, ale może i koniec wszystkiego.
Czasem trzeba odmówić
Minęło kilka tygodni. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Czasem rano zerkałem na ekran, zanim ruszyłem autobusem, ale nic się nie pojawiało. Przestałem go szukać w mediach społecznościowych. Po prostu przestałem. Któregoś popołudnia, kiedy siedzieliśmy ze Zbyszkiem na końcowym, wyjąłem telefon i pokazałem mu ostatnią wiadomość od Tomka. Potem to, co mu odpisałem. Zbyszek milczał przez chwilę, a potem powiedział spokojnie:
– On cię szantażuje emocjonalnie, Rysiek. Przecież to widać. I ty to też wiesz.
Skinąłem głową. Miał rację. Tomek nie pisał, bo potrzebował. Pisał, bo wiedział, że pęknę. Że zawsze się zawaham, a potem kliknę „wyślij”.
– Może pierwszy raz w życiu muszę być twardy, żeby coś zrozumiał – powiedziałem bardziej do siebie niż do niego.
Zbyszek nie odpowiedział, tylko poklepał mnie po ramieniu. Potem wstał i poszedł do swojego autobusu. Ja jeszcze chwilę zostałem. Paliłem powoli i myślałem o tym, jak wygląda prawdziwa pomoc. Może to nie to, co dawałem przez lata. Może czasem trzeba odmówić, żeby dać więcej niż same pieniądze.
Patrzyłem, jak się miota
Przyszedł bez zapowiedzi. Otworzyłem drzwi i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miał podkrążone oczy, był zmęczony, ale wcale nie skruszony.
– Serio? Po tylu latach mnie tak po prostu zostawiasz? – zapytał z wyrzutem.
Nie odpowiadałem. Wpuściłem go do kuchni, usiadł, ale nie zdjął kurtki.
– Myślałem, że chociaż ty jesteś inny. Że nie zrobisz mi tego, jak wszyscy – mówił szybko, nerwowo. – Przecież wszystko robiłem sam. Wszystkiego próbowałem.
Siedziałem naprzeciwko i patrzyłem, jak się miota.
– Już ci pożyczyłem. Wszystko. Młodość, cierpliwość, pieniądze. Resztę masz w sumieniu – powiedziałem spokojnie.
Zamilkł. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co właśnie usłyszał. Po chwili wstał i bez słowa wyszedł. Nie trzasnął drzwiami. Po prostu wyszedł. Zostałem sam przy stole. W kuchni było cicho. Nie czułem złości. Nie było we mnie ani triumfu, ani żalu. Siedziałem i gapiłem się na pustą filiżankę. Byłem po prostu zmęczony.
Nie czułem ulgi
Nazajutrz jechałem linią 38 jak zawsze. Ulice były puste, deszcz padał drobny, taki, co tylko rozmazuje widok w lusterkach. Nie miałem w sobie złości, nie roztrząsałem tej rozmowy. Tomek się nie odzywał i nie wiedziałem, czy jeszcze się odezwie. Ale wiedziałem jedno – nie mogłem już być sponsorem jego pomyłek. Nie tym razem.
Nie czułem ulgi. To nie była decyzja, która przynosiła spokój. Raczej coś w rodzaju ciężkiej ciszy, jak po zamknięciu drzwi, których nie da się już otworzyć. Może zrobiłem to za późno. Może mogłem wcześniej. Ale wtedy jeszcze wierzyłem, że każdy kolejny przelew coś zmieni. W autobusie ludzie rozmawiali, słuchali muzyki, patrzyli przez okno. Ja jechałem dalej, jak co dzień. Od przystanku do przystanku. I myślałem, że miłość do dziecka to nie zawsze dawanie. Czasem to też powiedzenie „dość”.
Ryszard, 59 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dostał ode mnie arabskie perfumy. Ten zapach już zawsze będzie mi się kojarzył z odorem jego kłamstw”
- „Pojechałam do Torunia i spotkałam tam niezłego piernika. Szybko osłodził mi szarą codzienność”
- „Płakałam, gdy mąż zdradził mnie z sąsiadką. Po latach los pokazał mu, że zdrada nigdy nie popłaca”