„Syn haruje na oziębłą żonę i jeszcze gorszą córkę. Gdyby tylko mogły, to by nas sprzedały”
„Mimo że jedna i druga dostawały wszystko pod nos i niczego im nie brakowało, to przeważnie widziałam je naburmuszone, roszczeniowe, wiecznie niezadowolone z czegoś, ciągle oczekujące więcej i jeszcze więcej”.
- listy do redakcji
Dziwi mnie to wszystko
Staszek lubi pracować na własny rachunek i jest bardzo przywiązany do swoich uroczych dzieci. Z tego względu staram się nie ingerować i nie podburzać mojego dorosłego syna – to jego życie i decyzje, które podejmuje. Mimo to, od czasu do czasu odczuwałam irytację, że mój syn przyzwala na to, aby jego żona przygotowywała ich córkę do roli czyjejś „utrzymanki”. Ponieważ nią będzie, nawet po ślubie i z obrączką zdobiącą jej dłoń.
Minął zaledwie rok od kiedy Janek zmarł... Czy to faktycznie tak niedługo, a może jednak sporo czasu upłynęło? Kompletnie nie zauważyłam, kiedy ten czas upłynął. Mam wrażenie, że dosłownie dzień wcześniej tulił mnie w ramionach i całował po raz ostatni. Tęsknota za nim nadal mnie wypełnia, a ból związany z tym, że go nie ma przy mnie, nie ustępuje.
Teoretycznie otacza mnie rodzina. Syn, wnuczka i wnuk, jednak to nie to samo, co bliska osoba u boku. Dodatkowo cały czas noszę w sercu niepokój o najbliższych. Mój Stasiu haruje jak wół, podczas gdy żona zajmuje się domem. Rozumiem taki podział obowiązków, ale widzę to raczej tak, że syn przynosi pieniądze, a synowa je trwoni. Ugryzę się w język i nie powiem tego na głos, ale absolutnie nie odpowiada mi to, jak ona odnosi się do mojego dziecka, a przy okazji też do wnuczka.
Moja wnusia, Roksanka to, nie da się ukryć, wykapana mamusia – wiecznie czegoś jej brakuje i ciągle narzeka. Choć ma ledwie dziesięć lat, już na zakupach zrzędzi niczym kapryśna primadonna. Z kolei siedmioletni Miruś to całkiem inna bajka. Imię dostał po dziadku, ale z charakteru to cały tatuś, a oczy ma moje. Obowiązkowy, małomówny, uparty w dążeniu do celu, zawsze chętny do pomocy i z sercem na dłoni dla wszystkich dookoła. A to oznacza tyle, że w życiu będzie miał ciężko, a najbliżsi bez skrupułów to wykorzystają.
Wydają wszystkie jego pieniądze
Weźmy na przykład Stasia, który haruje po godzinach we własnej firmie, żeby jego Kamilla (przez dwa „l"!) mogła do woli buszować po galeriach. Nie twierdzę, że kasa jest nieistotna. Wręcz przeciwnie, to bardzo ważna sprawa i właśnie dlatego należy ją szanować, a nie szastać na prawo i lewo. Cały ubiegły rok zaciskałam pasa, żeby sprawić Jankowi porządny pomnik, ale nie udało mi się odłożyć wystarczającej sumy.
Zbieranie grosza do grosza z emerytury to żmudna i powolna praca, ale pocieszam się myślą, że za jakieś dwa lata powinno mi się udać zgromadzić niezbędne środki. Nie proszę syna o wsparcie. Jestem pewna, że by mi pomógł, ale jednocześnie wiem, że Kamilla byłaby niezadowolona.
Jeśli mam być szczera, to mój synek wcale nie sprawia wrażenia przygnębionego czy smutnego. On po prostu kocha być sobie sterem, żeglarzem i okrętem. No i szaleje za tymi swoimi pięknościami – a trzeba przyznać, że dziewczyny są całkiem, całkiem – a swojego Mirka to wprost ubóstwia i pęka z dumy. Poza tym jak się na coś uprze, to koniec, nie ma dyskusji. Nawet Kamilla i Roksi muszą odpuścić. Ale one chyba też wiedzą, co można, a czego lepiej nie próbować. Tak że ja się nie mieszam, nie podpuszczam go. Jest już dużym chłopcem, sam decyduje o sobie i ponosi konsekwencje.
Rozczulił mnie prezentem
Nie chciałam organizować jakichś wielkich obchodów pierwszej rocznicy śmierci męża. Rzuciłam tylko luźno do najbliższych, że jak mają ochotę, to zapraszam ich na obiad; przyrządzę pyszne mielone kotleciki z dodatkiem jabłuszek (to mój autorski przepis), które wprost uwielbiała cała męska część naszej rodziny.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, byłam już w pełni przygotowana na przybycie gości. Ale kompletnie nie spodziewałam się tego, co ze sobą przynieśli. Otworzyłam drzwi i... zaniemówiłam. Tuż przede mną stał Mirek, dzierżąc w dłoniach ogromną, wiekową klatkę, w której podskakiwał nerwowo jaskrawożółty ptaszek.
– Babciu, kupiłem ci kanarka! – wypalił i bez ceregieli wtargnął do mieszkania.
Staszek wparował do środka z uśmiechem na twarzy, a za jego plecami kroczyły dwie kobiety, obie z minami pod psem. Akurat to żadna nowość. Ale swojego wnusia w ogóle nie rozumiałam. Zazwyczaj mówi mało i spokojnie, a teraz nawijał jakby go ktoś nakręcił.
– Wspomniałaś, że czujesz się samotna, więc wpadłem na pewien pomysł i zorganizowałem ci kompana. Chodzę do jednej klasy z chłopakiem, którego ojciec zajmuje się hodowlą kanarków. I to nie byle jakich, tylko herceńskich…
– Harceńskich – skorygował go Staszek.
– No właśnie. I jego kanarki zwyciężają w konkursach śpiewu oraz urody, a ich cena jest dwukrotnie wyższa niż zwykłego ze sklepu, ale udało mi się uzyskać zniżkę.
– Zniżkę? – zaskoczył mnie ten fakt.
– Raczej ten… – Miruś pogrążył się w zadumie, marszcząc przy tym czoło.
– Gratis, w ramach bonusu? – zasugerowała jego siostra, która zdecydowanie lepiej orientowała się w kwestiach zakupów i wszelkiego rodzaju okazji.
– Udało mi się odłożyć trzy stówy z kieszonkowego, ale jeszcze musiałem mieć pieniądze na klatkę. I tu pojawia się tata mojego kolegi, który zaproponował, że odstąpi mi kanarka wraz z klatką wystawową, której i tak już nie potrzebuje. No i jestem, zadowolony! – oznajmił, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Oczywiście, jak mamie nie przypadnie do gustu ten pierzasty przyjaciel, to go oddamy – dodała Kamilla. – W końcu taka sumka mogłaby być przeznaczona na coś pożyteczniejszego...
– Pożyteczniejszego? – uniosłam brwi ze zdziwieniem.
– Miała na myśli coś zupełnie innego? Jakiś inny podarunek?
Jakby bylły z innej rodziny
Czyżby obchodziło ją co faktycznie lubię i czego pragnę?
– Choćby dołożyć do nowej komórki, czemu nie.
No cóż, więc chyba niekoniecznie zależy jej na spełnieniu moich zachcianek.
– A na co mi komórka? – Mirek był mocno zaskoczony.
– Matko Boska, bez telefonu ani rusz w dzisiejszych czasach! – stwierdziła Roksana, ściskając w dłoni swój smartfon, zupełnie jakby była z nim połączona niewidzialną nicią.
– Do życia potrzebny jest przecież tlen, a nie jakiś tam telefon – odciął się wnuczek, a jego tata parsknął takim śmiechem, że aż zaczął się krztusić. – No co? Przecież nasza nauczycielka tak mówiła...
– Słusznie zauważyła – poparłam wnuka stwierdzeniu. – Aby móc funkcjonować, potrzebujemy tlenu i miłego towarzystwa. Powietrza mam aż nadto, natomiast ostatnio odczuwałam pewien deficyt towarzystwa – wyznałam szczerze. – Dzięki, skarbie. Ten prezent naprawdę jest wspaniały.
– Czyli mamusia chce zostawić tego ptaszka u siebie? – Kamilla nie kryła zdziwienia, mrugając oczami. – Przecież on będzie wszędzie zostawiał brud, robił hałas i pewnie cuchnął...
Gestem dłoni dałam jej do zrozumienia, żeby przestała.
– To już moja broszka. A teraz nie psujmy sobie smaku takimi gadkami i zabierajmy się do jedzenia.
Trudno mi ocenić, czy pojęła sens moich słów. Synek chyba załapał, bo mrugnął do mnie porozumiewawczo. Podczas posiłku Roksana tradycyjnie grymasiła, Kamilla gmerała widelcem w talerzu, a chłopaki zajadali się, aż im się uszy trzęsły. Kanarek w klatce stał na razie na niewielkiej ławie pod oknem, a ja raz po raz spoglądałam na niespokojnie podskakującego w swojej klatce ptaka. Nie byłam pewna, czy przypadnie mi do gustu, ale wiedziałam na pewno, że go nie oddam.
Dobry będzie z niego chłopak
To prezent od mojego ukochanego wnuczka, który skrupulatnie odkładał na niego pieniądze ze swoich oszczędności. Sam pomysł na taki upominek już budził mój podziw. A determinacja, z jaką zbierał na niego fundusze, tylko pogłębiała moje uznanie. Spoglądając z kolei na wnuczkę, zastanawiałam się, jakim sposobem rodzeństwo może być aż tak odmienne. Czyżby tak bardzo przypominała matkę, że nie zostało w niej miejsca na odziedziczenie cech po Staszku? Patrząc na Roksanę, zupełnie niespodziewanie zamiast irytacji czy goryczy odczułam przygnębienie.
Biedne to dziecko… Ciekawe jak sobie poradzi w przyszłości? Sama, gdyby przyszło jej żyć na własny rachunek. Przecież istnieje prawdopodobieństwo, że zabraknie wsparcia od rodziców albo przesadnie opiekuńczego męża. Natomiast o Mirka byłam całkowicie spokojna. Cechowała go nie tylko oszczędność i wytrwałość, ale również kreatywność i pewien rodzaj sprytu. On z pewnością odnajdzie w życiu szczęście, ponieważ cieszył się z obdarowywania innych, a nie tylko z otrzymywania.
Zupełnie inaczej niż Roksana i Kamilla. Mimo że jedna i druga dostawały wszystko pod nos i niczego im nie brakowało, to przeważnie widziałam je naburmuszone, roszczeniowe, wiecznie niezadowolone z czegoś, ciągle oczekujące więcej i jeszcze więcej. Ogarnęła mnie irytacja, tyle że teraz skierowana w stronę mojego dziecka. Jak on może być ślepy na to, co się dzieje? Dlaczego godzi się na to, żeby synowa wychowywała ich córeczkę na kogoś, kto będzie zdany na łaskę i niełaskę innych? Bo przecież zostanie utrzymanką, nawet jeśli kiedyś wyjdzie za mąż.
Chyba czas najwyższy, żebym wreszcie zareagowała i uświadomiła syna. Dla dobra małej Roksanki. Dla dobra całej ich rodziny. Co się stanie, jeżeli pewnego dnia Staś nie da rady już tyle pracować? Albo nie daj Boże, spotka go jakieś nieszczęście? Czy wtedy cały ciężar utrzymywania matki i siostry ma spaść na barki Mirka? To nie fair.
Najchętniej sprzedałaby tego kanarka
Rozmowa przy stole skupiała się na nowym pierzastym domowniku. Staszek wspomniał, że doczytał parę rzeczy na ten temat i pożyczy mi poradnik o opiece nad kanarkami. Mirek był przejęty i wypytywał, czy po lekcjach będzie mógł do niego wpadać. Roksana twierdziła, że te ptaki to nic ciekawego, ale i tak co chwilę spoglądała z ukosa na swoich bliskich, dom kanarka i na mnie, jakby ją to mimo wszystko intrygowało.
Może usiłowała zrozumieć sens tego osobliwego podarunku, który przecież nie dorównuje nowym trampkom albo telefonowi, a mimo to budzi tak wiele uczuć. I ta ochota zrozumienia rokowała nieźle. Wciąż miała przed sobą perspektywy. Jeśli chodzi o Kamillę… ehh… Bez przerwy wypytywała, czy planuję zostawić ten „kłopotliwy prezent”. Zaczęłam nawet mieć wrażenie, że chętniej by tę klatkę opchnęła którejś ze swoich pretensjonalnych koleżanek, inkasując z pięć razy więcej kasy, niż dał za nią Mirek.
– No to jak w końcu będzie z tym kanarkiem, mamuś? – zapytała po raz enty, kończąc jeść obiad.
Już miałam jej odpowiedzieć, ale jeszcze rzuciłam okiem na ptaka, który już się uspokoił i czyścił piórka. Nagle jakby poczuł, że go obserwuję, bo przerwał pielęgnację, przechylił główkę, a następnie… zaśpiewał. Długi, skomplikowany trel, kaskada tonów, wysoka i czysta nuta, zwieńczona magicznym „trrrrr”. Cudowne!
– Kanarek u mnie zostaje, od teraz nazywa się Kuba – powiedziałam bez chwili namysłu. – I każdy może go odwiedzić, kiedy zechce. Jak ktoś mnie wcześniej uprzedzi, to dostanie do jedzenia to, na co ma ochotę. Czy to będą kotleciki mielone z jabłkiem, czy placek z kruszonką.
Zerknęłam porozumiewawczo w stronę mojego syna i wnuka, a ich twarze momentalnie rozbłysły niczym dwa słoneczka.
– A ja też mogę wpadać...? – Roksana rzuciła pytanie, ale zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie; wypowiedziała te słowa niby naburmuszonym głosem, jak gdyby robiła mi przysługę, jednak wychwyciłam w jej tonie nową, błagalną nutkę.
– No jasne, skarbie, w każdej chwili!
Na jej ustach pojawił się uśmiech, może nie jakiś olśniewający, zaledwie delikatne uniesienie jednego kącika warg, trochę tak jakby ze skrępowaniem, ale czułam, że udało nam się właśnie dokonać małego przełomu.
Danuta, 62 lata