Reklama

Mój syn miał sześć lat, kiedy po raz pierwszy usłyszałam od niego, że nie chce mieć dzieci. Bawił się wtedy klockami na dywanie i nagle spojrzał na mnie z powagą, jakiej nie spodziewałam się po sześciolatku.

Reklama

– Mamo, ja nigdy nie będę miał dzieci. Tylko pieska.

Roześmiałam się wtedy, ot tak, z czułością. Jak każda matka, myślałam, że to tylko dziecięca fantazja. Dzieci mówią różne rzeczy. Minęły lata. Paweł dorósł, skończył studia, zamieszkał z Martą – dziewczyną, którą bardzo polubiłam. Inteligentna, spokojna, może trochę zbyt powściągliwa, ale Paweł wyglądał przy niej na szczęśliwego. Czekaliśmy z Markiem, moim mężem, na oświadczyny. A potem... na dziecko. Na wnuka. Wnuczkę. Nieważna płeć, byle było nasze – przedłużenie rodziny, cząstka mnie, cząstka Marka. Tylko że czas płynął. Paweł i Marta byli razem już siedem lat. I żadnego ślubu. Żadnej rozmowy o dzieciach. Żadnych planów. Wieczorem, przy kolacji, znów zaczęłam ten temat.

– Marek, a może oni po prostu nie chcą mieć dzieci? – zapytałam szeptem, jakbym bała się, że mój syn może nas usłyszeć przez ściany.

– Albo jeszcze nie dojrzeli – mruknął mąż, odkładając widelec. – Czekają na lepszy moment.

– Ale ile można czekać? My przecież nie młodniejemy... Ty nie chcesz zostać dziadkiem?

Popatrzył na mnie z tym swoim spokojem, który czasem mnie doprowadza do szału.

– Chcę, Aniu. Ale nie kosztem syna.

Pokręciłam głową. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę mam się pogodzić z tym, że nigdy nie usłyszę „babciu”?

Syn nie chce nigdy mieć dzieci

Obiad wyglądał jak zawsze – rosół, schabowe, ziemniaki z koperkiem. Marta chwaliła, że mięso kruche, Paweł dolał sobie zupy. A ja nie potrafiłam udawać. Czekałam tylko na moment, żeby to z siebie wyrzucić. Pękałam od środka.

– Słuchajcie, a może... może byście już pomyśleli o powiększeniu rodziny? – rzuciłam niby mimochodem, poprawiając serwetkę.

Marta spojrzała na Pawła, potem w talerz. Paweł wziął łyk wody i odłożył szklankę z przesadną ostrożnością.

– Mamo, nie zaczynaj – mruknął.

– Ale o co chodzi? Przecież jesteście razem tyle lat! Macie dobrą pracę, mieszkanie...

– Mamo – powtórzył, tym razem ostrzej – nie będziemy mieć dzieci.

– Jak to? – nie zrozumiałam. Albo raczej: nie chciałam zrozumieć.

– Po prostu nie chcemy. Nigdy nie chcieliśmy.

– Co ty mówisz... – głos mi zadrżał. – Jak możesz mówić takie rzeczy? A my? My z ojcem całe życie czekamy...

– To nie jest wasza sprawa – przerwał. – To nasze życie. I mamy prawo je ułożyć po swojemu.

Zapadła cisza. Talerze zrobiły się ciężkie. Chciałam coś powiedzieć, ale miałam ściśnięte gardło. Poczułam, jak Marek łapie mnie pod stołem za rękę.

– Czy naprawdę nic nie czujesz, mówiąc to tak po prostu? – wykrztusiłam.

Paweł odchylił się na krześle, zmęczony.

– Czuję, że znowu rozmawiamy o tym samym. I że nigdy mnie nie słuchacie.

Spojrzałam na Martę, szukałam w niej sprzymierzeńca, ale jej wzrok był pusty. Jakby już dawno wszystko przepracowała. Paweł wstał pierwszy.

– Dziękujemy za obiad. Musimy iść.

Zatrzasnęły się drzwi. A ja siedziałam w ciszy, z pełnym talerzem i pustym sercem.

Serce mi pękało z żalu

Nie zdążyłam nawet posprzątać ze stołu. Stałam przy zlewie z brudnym talerzem w ręku i nie wiedziałam, co z nim zrobić. Marek wyjął z szafki szklankę, nalał sobie herbaty i usiadł przy stole. Jak gdyby nic się nie wydarzyło.

– No i po co była ta rozmowa? – mruknął w końcu.

– Marek, nie mów tak... – odwróciłam się do niego. – Ty naprawdę nie rozumiesz, jak mnie to boli?

– Rozumiem. Ale nie rozumiem, po co drążyć. Powiedzieli jasno. Co mamy z tym zrobić?

– „Co mamy z tym zrobić”?! – wybuchłam. – A tobie naprawdę wszystko jedno? Przecież mówiłeś, że chcesz być dziadkiem!

– Chciałem, jasne. Ale nie kosztem relacji z synem.

– Czyli co, mamy się uśmiechać i udawać, że wszystko w porządku? Że nie mamy żadnego wpływu? – prawie krzyczałam.

Marek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– A masz? Masz wpływ? Bo ja widzę tylko, że od lat ich naciskasz i jest coraz gorzej.

– Ja ich naciskam, bo mi zależy! Bo nie chcę umrzeć, nie mając wnuka, nie trzymając w rękach małej istoty, która byłaby cząstką Pawła, cząstką mnie!

– A nie boisz się, że jak tak dalej pójdzie, to nie będziesz miała nawet syna?

Zamilkłam. Zabrzmiało brutalnie. Ale prawdziwie. Chwyciłam ściereczkę i zaczęłam machinalnie wycierać blat.

– Ty się zawsze na wszystko zgadzasz, Marek. Zawsze. Nawet kiedy serce pęka – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

– Nie. Ja po prostu wybieram, co jeszcze możemy mieć. A możemy mieć syna. Albo mieć rację.

Milczenie między nami było cięższe niż cokolwiek, co kiedykolwiek wcześniej nas podzieliło.

Zrobiło mi się słabo

Kilka dni później Paweł z Martą wpadli tylko na chwilę – zawieźć jakiś dokument Markowi. Ja udawałam, że czytam książkę w pokoju obok, ale każde słowo docierało do mnie wyraźnie przez lekko uchylone drzwi. Siedzieli w salonie, mówili cicho, ale... wystarczająco głośno.

– Czy nie żałujesz, że im to powiedziałeś tak wprost? – zapytała Marta.

– Nie – odpowiedział bez wahania Paweł. – W końcu musiałem. Nie mogę całe życie spełniać ich marzeń. To moje życie.

Zamarłam. Serce zaczęło bić mi szybciej. W tej chwili nie byłam już matką, byłam podsłuchującym intruzem. Ale nie mogłam się powstrzymać.

– I co, myślisz, że to ich nie zraniło? – ciągnęła Marta.

– Pewnie, że zraniło. Ale co mam zrobić? Zrobić dziecko, żeby mama była szczęśliwa?

Nie wiem, kiedy weszłam do pokoju. Chyba nawet nie zastanawiałam się nad tym.

– Czy naprawdę nigdy nie chciałeś dzieci? – zapytałam, ledwo oddychając. – Czy to... przez nas?

Paweł spojrzał na mnie zaskoczony. Marta szybko się odsunęła, jakby była winna.

– Mamo, ja nigdy tego nie ukrywałem. To wy nigdy nie chcieliście słuchać. Zawsze wiedzieliście lepiej, co dla mnie dobre.

Zrobiło mi się słabo. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam.

– Nie chodzi o bunt – dodał spokojnie. – Po prostu nigdy nie czułem potrzeby zostania ojcem. Dla mnie to nie jest spełnienie.

Spojrzałam na niego – mojego syna, z którym przeszłam wszystko: kolki, gorączki, złamane serca w liceum. I nie rozumiałam, jak może tak łatwo odrzucić coś, co dla mnie było sensem całego życia. Nie odpowiedziałam nic. Wróciłam do kuchni i udawałam, że zmywam. Choć przez łzy nie widziałam nic.

Wszystko rozsypało się w pył

Tydzień później po prostu wyszłam z domu. Zostawiłam Markowi karteczkę: „Idę się przejść. Nie dzwoń”. Potrzebowałam oddechu. Ucieczki. Od Pawła, od jego słów, od myśli, że wszystko, co sobie wyobrażałam o starości, rozsypało się w pył. Szłam przez park. Obok placu zabaw. Tam, gdzie kiedyś huśtałam Pawła. Gdzie zjeżdżał na brzuchu z zamarzniętej zjeżdżalni. I gdzie zawsze mówiłam: „Kiedyś przyprowadzisz tu swoje dziecko”.

Zatrzymałam się przy ławce. Przysiadłam. I dopiero wtedy zobaczyłam – sąsiadka Ela z wnuczkami. Bliźniaczki, roześmiane, z kokardami w jasnych włosach. Przynosiły jej liście, mówiły „babciu, babciu, zobacz!”. A Ela się śmiała, tuliła je, robiła zdjęcia telefonem. Poczułam, jak dławi mnie coś w gardle. I wtedy Ela mnie zauważyła.

– Aniu! Jak miło cię widzieć! – podeszła, uśmiechnięta. – Widzisz, dziewczynki mają dziś energii za troje! Z tobą to pewnie też tak będzie, jak już zostaniesz babcią. Paweł ma kogoś, prawda?

Uśmiechnęłam się. Ale tylko ustami. W środku wszystko mi się trzęsło.

– Ma... ale wnuków raczej nie będzie – odpowiedziałam cicho.

– Och... – spoważniała. – No cóż... To teraz takie czasy. Ale wiesz, różnie się życie układa. Jeszcze się zdziwisz. Zobaczysz.

Skinęłam głową, ale nie wierzyłam jej. Szłam dalej i czułam się pusta jak nigdy. Wróciłam do domu, zdjęłam płaszcz i stanęłam w przedpokoju. Spojrzałam na ramkę ze zdjęciem małego Pawła – z kołem ratunkowym, na plaży.

– Dla kogo ja to wszystko robiłam? – wyszeptałam. – Dla kogo prałam, gotowałam, siedziałam po nocach przy gorączce? Dla kogo znosiłam jego humory w okresie dojrzewania?

I odpowiedź przyszła jak cios: dla niego. Nie dla przyszłego dziecka. Nie dla wnuków. Dla niego. Ale to już mi nie wystarczało.

W jego oczach pojawiła się ulga

Zadzwoniłam do Pawła po dwóch tygodniach ciszy. Odebrał od razu.

– Mamo?

– Możemy się spotkać? Bez Marty. Chciałabym porozmawiać tylko z tobą.

Zgodził się. Przyszedł następnego dnia, bez kurtki, zgarbiony, jakby coś go przytłaczało. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole, na którym postawiłam dwie filiżanki z herbatą, choć miałam wrażenie, że żadnemu z nas nie przejdzie przez gardło ani łyk.

Chcę cię zrozumieć – zaczęłam cicho. – Naprawdę. Ale musisz mi pomóc.

Paweł spojrzał na mnie z niepewnością, jakby nie wiedział, czy to nie jakaś pułapka. Milczał chwilę, potem westchnął.

– Mamo... ja się boję. Nie dzieci jako takich. Boję się, że nigdy nie będę ojcem, jakim chciałbym być. Że nie będę miał cierpliwości. Że... nie uniosę tego. Że będę zawiedziony. Albo, że moje dziecko będzie nieszczęśliwe, bo ja sam nie będę umiał go pokochać, jak trzeba.

Zaniemówiłam. Tego się nie spodziewałam.

– A Marta? Ona też nie chce?

– Też nie. Ale to była nasza rozmowa na samym początku. Żadne z nas nigdy nie czuło tej potrzeby. Inni znajomi mówili: „zmienicie zdanie”, „to przyjdzie z czasem”. Ale to nie przyszło. Mijają lata i... nadal tego nie chcemy.

– Ale... czy ty nie rozumiesz, co to dla mnie znaczy?

– Rozumiem, mamo. Ale ja nie mogę żyć, spełniając twoje marzenia. Czy nie możesz po prostu... kochać mnie takim, jaki jestem?

Spojrzałam mu w oczy. Był moim dzieckiem. Nadal. I jednocześnie był już kimś innym. Dorosłym człowiekiem, którego nie znałam tak dobrze, jak mi się wydawało.

– Nie wiem, Paweł – wyszeptałam. – Ale... spróbuję.

To jedno słowo – „spróbuję” – kosztowało mnie więcej niż wszystko, co dotąd powiedziałam. Ale widziałam, że w jego oczach pojawiła się ulga.

Anna, 65 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama