„Syn ma dyplom, ale woli siedzieć na moim garnuszku. Chyba źle go wychowałam i teraz mam za swoje”
„Niczego od niego nie oczekiwałam. Gotowałam, robiłam zakupy, prałam jego rzeczy razem z moimi. Myślałam, że skoro chwilowo nie pracuje, to przynajmniej pomoże w domu. Kto dorosłemu facetowi mówi, że brudne naczynia trzeba znieść do kuchni? Okazało się, że trzeba. A i tak nic to nie dało”.

- Redakcja
Kiedy mój syn wrócił po studiach do domu, byłam przekonana, że to tylko chwilowy przystanek. Miał odpocząć, zebrać siły, poszukać pracy – ot, kilka tygodni i znów ruszy w świat. Minęły miesiące, a on nadal siedzi w swoim pokoju, z laptopem na kolanach, zamawiając jedzenie z dostawą i unikając rozmów o przyszłości. Zaczęłam się zastanawiać, co zrobiłam źle. Czy za bardzo go chroniłam? Czy nie wymagałam za mało? Martwi mnie nie tylko to, że nie pracuje. Boję się, że wychowałam chłopaka, który nie chce dorosnąć. A ja nie chcę być jego sponsorką do końca życia.
Wrócił z dyplomem bez planu
– No i jestem – powiedział, zdejmując plecak i rzucając go w kąt przedpokoju.
Stałam w kuchni, z dłonią opartą na blacie. Kiedy usłyszałam ten jego głos – ciepły, znany, mój – serce zadrżało mi ze wzruszenia. Mój chłopiec wrócił. Po czterech latach studiów, po tylu dniach rozłąki. Przez moment chciałam go po prostu przytulić, tak jak dawniej, gdy wracał z kolonii czy obozu harcerskiego. Wybiegłam do przedpokoju.
– Jak było? Jak podróż? Nic nie zapomniałeś? – zasypywałam go pytaniami, jakby to miało jakieś znaczenie.
– Spoko – mruknął. – Trochę się zmęczyłem.
Przyjrzałam mu się uważnie. Wysoki, zarośnięty, trochę wychudzony. Wyglądał dojrzalej, niż go zapamiętałam, ale w jego oczach było coś dziwnego. Jakby niepewność? Niepokój? Zrobiłam kolację, nakroiłam świeżego chleba, jego ulubiony serek, pomidory z bazylią. Usiadł naprzeciwko mnie, jadł łapczywie, prawie się nie odzywając.
– Co dalej? – zapytałam ostrożnie. – Masz jakieś plany?
Wzruszył ramionami.
– Zobaczę. Na razie odpocznę.
Nie drążyłam. Myślałam, że może potrzebuje kilku dni. Zasłużył na odpoczynek – przecież studiował, miał egzaminy, żył na walizkach. Byłam gotowa dać mu ten czas. Tylko że te „kilka dni” zamieniło się w tygodnie. A potem w miesiące. I nagle zrozumiałam, że chyba to ja muszę się obudzić.
Wolał żyć na garnuszku matki
Na początku niczego od niego nie oczekiwałam. Gotowałam dla dwojga, robiłam zakupy, prałam jego rzeczy razem z moimi. Myślałam, że skoro chwilowo nie pracuje, to przynajmniej pomoże w domu. Wynieść śmieci, wstawić zmywarkę, podlać kwiaty, cokolwiek. Nie musiałam tego mówić głośno, prawda? Bo kto dorosłemu facetowi mówi, że brudne naczynia trzeba znieść do kuchni? Okazało się, że trzeba. A i tak nic to nie dało.
– Mógłbyś chociaż raz kupić mleko, skoro wypijasz całe w dwa dni – mruknęłam pewnego wieczoru, kiedy zamiast mleka znalazłam pusty karton w lodówce.
– No to powiedz, żebym kupił – odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– To się nie domyślasz?
– Nie jestem jasnowidzem, mamo.
Zamurowało mnie. Siedział na kanapie w samych bokserkach, z kubkiem herbaty, którą sama mu zrobiłam, i grał na jakimś symulatorze starych gier. Komórka leżała obok, ciągle migała powiadomieniami. Co wieczór zamawiał jedzenie przez aplikację. Płacił moją kartą, „bo przecież i tak ci oddam”. Nie oddawał.
– Może byś czegoś poszukał? Na przykład pracy? – zapytałam raz, wieczorem, kiedy było spokojnie.
– Szukam, no, ale to nie takie proste. Nie będę robił czegoś, co mnie nie rozwija.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam się kłócić. A jednocześnie czułam, że ktoś mnie wykorzystuje. Najgorsze, że to był mój własny syn.
Nie będzie harował za śmieciówki
Zaczęłam mówić coraz głośniej. Czasem z nerwów. Czasem z rozpaczy. A czasem z czystej frustracji. Bo ile razy można prosić dorosłego chłopa, żeby wyjął naczynia ze zmywarki, albo poszedł do urzędu pracy? Każda rozmowa kończyła się podobnie – trzaskaniem drzwi, fochami, milczeniem albo ironicznym uśmiechem.
– To ty myślisz, że to tak łatwo? – podnosił głos. – Wszyscy tylko gadają: „Znajdź robotę, weź się do czegoś”, a nikt nie ogarnia, że rynek jest zepsuty. Proponują mi śmieciówki albo jakieś korpo za grosze. Wiesz, ile tam się haruje? Siedemnaście godzin dziennie, a potem i tak cię zwalniają.
– A ty byś chciał pracę zdalną za dziesięć tysięcy na start? – rzuciłam z sarkazmem. – Synku, obudź się. W życiu nikt ci nie poda nic na tacy.
– Ty nic nie rozumiesz – mruknął. – Twoje pokolenie to tylko praca, praca, praca. Zero życia.
I wtedy wybuchłam.
– Ty masz życie? Przepraszam bardzo, ale czy nie siedzisz dzień w dzień w szlafroku, klikając w telefon i żywiąc się pizzą na mój koszt?
Nie odpowiedział. Wstał i zamknął się w swoim pokoju. Potem przez trzy dni ze sobą nie rozmawialiśmy. Robiłam obiad, stawiałam dwa talerze, jeden znikał bez słowa. Czułam się jak jakaś współlokatorka. A raczej jak kucharka, sprzątaczka i bankomat w jednym. Zaczęłam się zastanawiać, czy go nie wyrzucić z domu. I to mnie przeraziło. Że własny syn doprowadził mnie do takiej myśli.
Tajemnica zamknięta w pokoju
Jego pokój był jak osobny świat. Drzwi zawsze zamknięte, rolety opuszczone, a zza nich dobiegające dźwięki muzyki albo stukania klawiatury tworzyły dziwną barierę między nami. Czasami próbowałam zajrzeć, sprawdzić, czy choćby sprząta, albo przygotowuje sobie coś zdrowego. Nigdy nie odpowiadał, a jego oczy były jakby niewidoczne, schowane za ekranem laptopa.
– Synku, możemy porozmawiać? – zapytałam pewnego popołudnia, stojąc przy uchylonych drzwiach.
– Nie teraz – padła krótka odpowiedź. Brzmiała obojętnie, a jednak ukrywała coś więcej. Nie próbowałam naciskać. Wiedziałam, że każda próba wciągnięcia go w rozmowę kończy się wybuchem albo ciszą.
Minęły tygodnie, a ja coraz częściej obserwowałam jego rutynę: wstaje późno, siada do komputera, zamawia jedzenie, gra, przegląda media społecznościowe, czasem wychodzi na spacer, ale nie więcej niż kilka kroków od domu. Wszystko wyglądało jak życie studenta, który nigdy nie zamierza dorosnąć. A ja płaciłam za rachunki, jedzenie, ubrania, bilety na komunikację – cały świat kręcił się wokół niego, jakby był jedynym punktem odniesienia.
Nie wiedziałam, co się dzieje w jego głowie. Czy ma plan? Czy zamierza kiedyś podjąć pracę? Czy może to jest jego sposób na protest przeciwko światu? Każde pytanie zostawało bez odpowiedzi, a ja czułam, że moje zaufanie i cierpliwość topnieją z każdym dniem. Pewnego wieczora zobaczyłam przez uchylone drzwi kartkę przy laptopie: lista „projektów na przyszłość”. Zaciekawiło mnie, co tam jest, ale też przeraziło – żadnej pracy, żadnych konkretnych planów, tylko marzenia i luźne pomysły. To było jakby okno do jego świata, którego nie potrafiłam zrozumieć ani dotknąć.
Wyznał mi w końcu prawdę
Pewnego popołudnia, kiedy wracałam z zakupów, zastałam go siedzącego przy stole, zamiast w pokoju. Obok niego leżała sterta książek i notatników, a na kolanach laptop. Wyglądał inaczej niż zwykle – skupiony, prawie poważny.
– Mamo… musimy pogadać – powiedział, podnosząc wzrok. W jego głosie nie było ironii ani lekceważenia, tylko coś, czego dawno nie słyszałam. Szczerość.
Usiadłam naprzeciwko niego, serce waliło mi jak szalone.
– Chodzi o pracę… – zaczął niepewnie. – Wiesz, ja… nie wiem, co chcę robić. Nie dlatego, że jestem leniwy. Po prostu… boję się. Boję się, że jeśli pójdę do pracy, wszystko się zmieni, a ja nie będę gotowy.
Wzruszyłam się, a jednocześnie poczułam ciężar winy. Nigdy nie myślałam o tym, że moja nadopiekuńczość, moja troska mogła go przytłoczyć, że moje podpowiedzi, moje wyręczanie go, tworzyły barierę zamiast wsparcia.
– Synku… – zaczęłam ostrożnie – ja nie chcę cię zmuszać ani kontrolować. Chcę, tylko żebyś znalazł coś, co sprawia ci satysfakcję i pozwala żyć samodzielnie. Nie chcę mieć na utrzymaniu... darmozjada.
– Wiem, mamo – odpowiedział. – I chcę spróbować. Tylko potrzebuję czasu. Chcę planować sam, uczyć się samodzielności, krok po kroku.
Wiedziałam, że to będzie trudne, że wymaga cierpliwości i odwagi, ale w końcu ujrzałam światło nadziei. Moje lęki nie zniknęły, nadal martwiłam się o jego przyszłość, o to, czy nie zawali pierwszej pracy, czy nie zrezygnuje zbyt łatwo. Jednak pierwszy krok został postawiony. Może to właśnie teraz, gdy zaczął rozumieć swoje obawy, mogę mu pomóc najbardziej – nie poprzez wyręczanie, lecz przez wsparcie i cierpliwość.
Uczę się na nowo odpuszczać
Minęły tygodnie od naszej szczerej rozmowy. Syn powoli zaczynał wprowadzać zmiany w swoim życiu. Najpierw drobne rzeczy – sprzątanie pokoju, robienie zakupów, samodzielne gotowanie obiadu. Potem zapisał się na kurs języka obcego, a w weekendy pomagał w sąsiednim sklepie przy pakowaniu towaru. To były małe kroki, lecz dla mnie oznaczały ogromną różnicę. Czułam dumę, choć nie brakowało też lęku. Zastanawiałam się, czy wytrwa w tej drodze, czy nie ulegnie łatwym pokusom komfortu i braku odpowiedzialności. Każde jego potknięcie bolało mnie, ale starałam się nie wtrącać, nie wyręczać, tylko cicho wspierać.
– Mamo, wiesz… chyba zaczynam rozumieć, o co ci chodziło – powiedział pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy stole i piliśmy herbatę.
– Nie chodziło tylko o pracę, prawda? Chodziło o to, żebym sam nauczył się dbać o siebie.
Uśmiechnęłam się. To była prawda, której długo nie chciałam przyznać. Nie mogłam żyć jego życiem, wyręczać go w dorosłości, bo to wcale nie chroniło go, tylko mnie utrzymywało w roli opiekunki i sponsora. Wciąż martwię się o przyszłość. Wciąż nie wiem, czy za miesiąc, za rok, nie wróci do starych nawyków, ale teraz przynajmniej widzę jego chęć, a to jest pierwszy krok. Może to nie będzie łatwe, może czasem będę musiała przypominać, upominać, a czasem patrzeć, jak popełnia błędy. Jedno jest pewne, że uczymy się razem, ja i on. On uczy się dorosłości, ja uczę się odpuszczać, nie dusić opieką, nie wyręczać, nie zastępować życia, które powinno być jego. To trudne, nieprzewidywalne, czasem frustrujące, ale w końcu prawdziwe. W głębi serca wiem, że kiedyś będzie gotowy. A ja będę mogła w końcu oddychać spokojniej, wiedząc, że mój syn naprawdę dorasta.
Ewa, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa kręciła nosem na moje świąteczne dekoracje. Jej zdaniem adwent to czas kontemplacji, a nie zabawy w Mikołaja”
- „Siostra traktuje mnie jak darmową niańkę i podrzuca mi swoje dzieci. Jestem styrana bardziej,niż niejedna Matka Polka”
- „Wybaczyłam mężowi zdradę dwa razy, trzeciego nie będzie. Muszę zachować chociaż jakieś resztki godności”