„Syn marzył o dubajskim torcie na Komunię, ale nie mieliśmy pieniędzy. Wtedy szwagier zrobił coś nieoczekiwanego”
„Co powiem Filipowi, kiedy zapyta, gdzie będzie jego przyjęcie? Co zrobię, kiedy zobaczy, że nie ma zamku, ani fontanny, ani czekoladek w kształcie aniołków? Codziennie mierzyłam się z tą bezradnością. Chciałabym mu dać wszystko”.

- Redakcja
Zbliżała się komunia Filipa. Mój synek odliczał dni, jakby miał lecieć w kosmos. Już od lutego przychodził ze szkoły z nowinkami – że Wojtek będzie miał dmuchany zamek, że Julek jedzie do Dubaju, że Ola będzie miała tort z obracającą się figurką Jezusa. A my nie mamy nic. Żadnego planu. Żadnego budżetu.
Nie mieliśmy budżetu
W szkole temat Komunii przewijał się codziennie. W grupach dla rodziców – dramaty, kłótnie o firmy cateringowe, rezerwacje sal bankietowych za trzy tysiące za wieczór, fontanny czekoladowe. A ja siedziałam cicho, scrollując z zazdrością zdjęcia. Andrzej mówił, że jakoś to będzie. Ale ja wiedziałam, że „jakoś” nie wystarczy.
Bo co powiem Filipowi, kiedy zapyta, gdzie będzie jego przyjęcie? Co zrobię, kiedy zobaczy, że nie ma zamku, ani fontanny, ani czekoladek w kształcie aniołków? Codziennie mierzyłam się z tą bezradnością. Chciałabym mu dać wszystko.
Siedzieliśmy z Andrzejem w kuchni, jak zawsze wieczorem. Filiżanki po herbacie jeszcze parowały, a za oknem ciemniało. Nasze rozmowy o Komunii wracały co kilka dni, ale tego wieczoru wiedziałam, że już nie da się ich odsuwać. Spojrzałam na męża i powiedziałam cicho:
– Nie damy rady, Andrzej. Nie ma z czego.
Zamilkł na chwilę, bawiąc się uchwytem od kubka. Potem westchnął.
– Wiem… Ale jak mamy mu powiedzieć, że nie będzie tak jak u kolegów?
W głowie kłębiły mi się myśli, które wracały od tygodni. Wstyd, że nie mogę dać dziecku tego, co inni rodzice. Wina, że tak wiele rzeczy mu odmawiamy. Lęk, że zawiedzie się, że będzie patrzył z zazdrością na torty kolegów, a na jego przyjęciu będzie tylko sok w dzbanku i sernik od babci.
Było mi przykro
– On się tak cieszy – powiedziałam. – Dzisiaj opowiadał, że może jego kolega będzie miał nawet miniaturowy pociąg do wożenia dzieci. A potem dodał: „Ciekawe, co ja będę miał!”. I uśmiechał się do mnie, jakby liczył, że też coś wymyślimy.
Andrzej potarł czoło, zmęczony. Wyglądał, jakby nosił ten sam ciężar co ja, ale nie wiedział, jak go z siebie zrzucić.
– Może zrobimy coś w domu – rzucił niepewnie. – Zaprosimy rodzinę, zrobimy ciasto, kupimy jakiś tort… Bez zamków, bez cudów, ale z sercem. Co ty na to?
Pokręciłam głową.
– Myślisz, że to wystarczy? On będzie jedyny w klasie bez atrakcji. Czy dzieci w ogóle pamiętają, kto się postarał, a kto nie? Czy tylko to, że gdzieś było kolorowo i głośno, a u nas cicho i skromnie?
Wtedy przypomniałam sobie swoją Komunię. Sukienka po kuzynce, biały opłatek i stół w salonie pełen zwykłych dań. Ale pamiętam też, że mama upiekła ulubioną babkę, a tata opowiadał mi przez godzinę o tym, co znaczy być odpowiedzialnym. I pomyślałam, że może to nie było takie złe.
Milczeliśmy chwilę, każde ze swoimi myślami. Potem Andrzej powiedział coś, co mnie zaskoczyło.
– Może zapytamy Patryka. On zawsze ma jakieś pomysły. A poza tym... jest chrzestnym. Może coś doradzi.
Skinęłam głową, choć nie wierzyłam, że cokolwiek z tego wyjdzie. Ale przynajmniej mieliśmy jakikolwiek plan.
Liczyliśmy na pomoc
Brat męża, Patryk, wpadł do nas w sobotnie popołudnie. Jak zwykle głośny, uśmiechnięty, pachnący olejem z frytownicy. Właśnie wracał z jakiegoś zlotu food trucków i jak tylko usłyszał o naszych komunijnych rozterkach, od razu się rozpromienił.
– Może zamiast próbować ich dogonić, zróbmy coś zupełnie innego?
– Co? – zapytałam ostrożnie.
– Festyn. Taki prawdziwy. Z grillem, z grami.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Festyn? Na Komunię?
– Ale to nie wypada… To nie komunijne.
– A fontanny czekoladowe i dmuchane zamki są komunijne? – uśmiechnął się szeroko. – Zróbmy coś z sercem. On to zapamięta.
Patryk opowiadał szybko: że on zajmie się jedzeniem, że ciasta zrobi babcia, że sąsiadka z parteru, emerytowana nauczycielka WF-u, mogłaby poprowadzić gry. Mógłby też pożyczyć stare lampki z ogródka i zrobić klimatyczne światła.
Wahałam się
Słuchałam go, jeszcze nieprzekonana, ale coś we mnie drgnęło. Bo zamiast myśleć, czego nie mamy, zaczęłam wyobrażać sobie, co moglibyśmy zrobić. Coś prostego, ale naszego.
Rano wszystko było zwyczajne. Filip wyglądał pięknie w swojej białej albie, a ja, mimo zmęczenia, nie mogłam się napatrzeć. Po mszy, gdy dzieci powoli rozchodziły się z rodzinami do limuzyn i sal, Andrzej wziął Filipa za rękę.
Prowadziliśmy go w stronę ogródków działkowych. Im bliżej byliśmy, tym bardziej nerwowo biło mi serce. Filip milczał, chyba już rozczarowany. Aż doszliśmy do bramy. Za nią – balony, kolorowe girlandy, rozstawione stoły pod drzewami, zapach kiełbasek z grilla, dzieci sąsiadów, biegające ze wstążkami i bańkami mydlanymi, a w tle grała wesoła muzyka z głośnika. Filip stanął jak wryty.
– Co to jest?
– Twoje przyjęcie – powiedział cicho Patryk, podchodząc z tacką frytek.
Filip najpierw wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Potem spojrzał na mnie, potem na ojca, i nagle ruszył biegiem. Wpadł w środek dzieciaków, zaczął ciągnąć linę, śmiać się, tańczyć, przewracać się w trawie.
Nie mogłam uwierzyć
Stałam z boku i patrzyłam, jak się śmieje. Ciepłe światło prześwitywało przez liście, a ja pierwszy raz od tygodni poczułam ulgę. I choć czułam, jak łzy spływają mi po policzkach, nie otarłam ich. Bo wiedziałam, że to są łzy radości.
Byliśmy już w drodze do domu. Filip siedział z tyłu, zmęczony, ale uśmiechnięty. W jednej ręce trzymał balon w kształcie ryby, w drugiej resztkę waty cukrowej. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu odezwał się cicho:
– Mamo?
– Tak, kochanie?
– To była najlepsza Komunia.
Serce mi zamarło. Odwróciłam się do niego.
– Naprawdę?
– Lepiej, że nie było zamku. Bo i tak bym się z niego zsunął – parsknął śmiechem.
Miałam już pełne oczy łez. Spojrzałam na Andrzeja, który prowadził auto i uśmiechał się do siebie pod nosem. Myślałam, że zawiodę. A on właśnie teraz, w ten zwykły wieczór, po prostu powiedział mi, że dostał wszystko, co dla niego najważniejsze.
Olga, 35 lat
Czytaj także:
- „Córka nie podeszła do matury i zniszczyła sobie życie. To moja wina, zawiodłam jako matka”
- „Mąż biegał na randki, a później zostawiał mi ciuchy do prania. Gdy poznałam jego kochankę, tylko się roześmiałam”
- „Chciałam spędzić babską majówkę i pożałowałam. Taki festiwal fochów i dwulicowości to dla mnie za dużo”