Reklama

Atrakcją była wróżka

Przyjęcie na piętnastolecie istnienia firmy było raczej nudne, choć wystawne. Zarząd szarpnął się i wynajął salę w dobrym hotelu. Jedzenie było znośne, a przy muzyce dało się nawet tańczyć. Tyle że nie miałem z kim tańczyć, a mój kumpel z pracy – jedyny, z którym rozmowa nie wywoływała we mnie ataków ziewania lub irytacji – złamał nogę i leżał w domu.

Reklama

No więc kręciłem się po tych salach, czekając, aż wreszcie będę mógł stąd zniknąć. Imprezę organizował dział promocji i reklamy, gdzie pracowały same kobiety. Nie mogło się więc obejść bez dodatkowych atrakcji. Jedną z nich były porady wróżki.

Popijałem drinka i patrzyłem na zaimprowizowany „czarodziejski namiot”, w którym przyjmowała tarocistka. Ludzie wchodzili, wychodzili. A po ich twarzach widziałem, że to, co usłyszeli, podobało im się. Firmowy polepszacz nastroju, pomyślałem. Mówi, co klienci chcą usłyszeć. Mnie by też się coś takiego przydało.

Przed wejściem zrobił się jakiś zamęt. Kilku chłopaków z IT próbowało wepchnąć do środka kolegę, ale ten stchórzył i uciekł. Stałem niedaleko, nikogo więcej nie było, więc skorzystałem z okazji i wszedłem. Wnętrze namiotu nie było duże, ot, starczyło miejsca na okrągły stolik, dwa krzesła i lustro w kącie. Wróżka przebrana była za cygankę. Miała około czterdziestu lat, krótko obcięte blond włosy i wesołe piwne oczy. Na sobie zwiewne kolorowe szaty i mnóstwo koralików na szyi.

– Pan siada i nic nie mówi – powiedziała „tajemniczym”, obniżonym głosem. Z trudem powstrzymałem uśmiech. – Wróżka Anastazja wszystko wie.

Usiadłem. Anastazja podsunęła do mnie stosik kart.

– Pan przełoży lewą ręką trzy razy do serca.

Przełożyłem. Wróżka wzięła środkową kupkę kart i ułożyła je w trzech rządkach.

– Cóż to los panu przygotował… zobaczmy – mruknęła. – Aha! – postukała palcem wskazującym jakąś kartę z wilkiem wyjącym do księżyca. – To Moc. Zbliżają się wyjątkowo ważne wydarzenia, które całkowicie zmienią pana życie – popatrzyła na mnie i kiwnęła głową, jakby chciała zaakcentować znaczenie tego, co powiedziała. Potem stukała w kolejne karty, omawiając ich znaczenie. – Uwaga. Bardzo bliska osoba ma sekret, który może wywrócić wszystko do góry nogami. Nie wolno dopuścić, by to się wydało. Ktoś o rudych włosach rozwiąże wielki problem, który teraz spędza panu sen z powiek. Okaże się największym przyjacielem, tylko trzeba mu dać szansę, wpuścić do swojego serca.

Wróżka Anastazja skończyła, złożyła karty i spojrzała na mnie z profesjonalnym uśmiechem. Odniosłem wrażenie, że czeka, abym podziękował, wstał i zniknął jej z oczu. Poczułem rozczarowanie. A gdzie wróżba, która podniesie mnie na duchu? Doda sił? Pogłaszcze moje ego? Inni wychodzą stąd z wyrazem rozanielenia na twarzy, a ja mam zacząć się zastanawiać, kto z bliskich mi ludzi ma jakiś okropny sekret?

– Nie bardzo rozumiem – powiedziałem. – Nie znam nikogo rudego.

– Ależ zna pan. Proszę się dokładnie rozejrzeć wokół siebie. I wkrótce wszystko stanie się dla pana zrozumiałe. Dużo ludzi czeka na zewnątrz?

Zrozumiałem. Niczego więcej się nie dowiem i mam spadać. Wstałem, podziękowałem i wyszedłem. Dwa drinki później już nie pamiętałem o wróżbie Anastazji.

Ciąg niespodziewanych zdarzeń

Minęło kilka dni. Był czwartek rano. Zjadłem śniadanie, zrobiłem kanapki na lunch dla mojego czternastoletniego syna, który jak zwykle siedział przy stole z nosem w telefonie. A potem jak zombie wstał, wziął plecak i poszedł za mną na parking do auta, bym odwiózł go do szkoły. Z fascynacją patrzyłem, jak jakimś cudem omija przeszkody. A przecież ani razu nie oderwał wzroku od ekranu.

– Co tam ciekawego? – spytałem, gdy zjeżdżaliśmy windą z szóstego piętra.

– WIG 20 znowu spada – mruknął.

Nie wiedziałem, czy czuć się zaniepokojony zainteresowaniami Bartka. Z jednej strony miał zadatki na niezłego maklera giełdowego, z drugiej tylko pieniądze go interesowały. Ale przynajmniej nie miałem z nim innych kłopotów wychowawczych. Co było ważne, bo od śmierci żony sześć lat wcześniej wychowywałem go sam. A nie miałem zbyt wiele czasu. Ani cierpliwości. Dziękowałem Bogu, że trafił mi się tak mało kłopotliwy nastolatek. Czego nie można było powiedzieć o społeczności, w której żyłem.

Już z daleka widziałem, że ktoś znów pociął opony mojego samochodu. Jak i kilku innych na parkingu. Paru właścicieli uszkodzonych aut stało w grupce przy śmietniku i o czymś dyskutowało. Zakląłem. Bartek oderwał oczy od ekranu, oszacował sytuację i powiedział:

– To ja idę na autobus. Pa, tata – i już go nie było.

Nie miałem ochoty dołączać do innych poszkodowanych, wiedziałem, o czym gadają – o tym, dlaczego mimo ciągłych ponagleń spółdzielnia jeszcze nie zamontowała kamer przemysłowych na parkingach. Podobno jej nie stać. A nas stać na ciągłe naprawy? O spóźnieniach do pracy nie mówiąc. Poczułem znużenie. Ta sytuacja powtarzała się od pół roku kilka razy w miesiącu. Parkowałbym gdzie indziej, ale to oznaczało długi spacer do domu. Mojemu lenistwu zawsze udawało się przekonać mnie, że może tym razem wandale wybiorą inne auto. Niestety, zazwyczaj miałem pecha.

Moja zapasowa opona wciąż była u wulkanizatora, bo zwyczajnie o niej zapomniałem. Sięgnąłem więc po komórkę, by zadzwonić po taksówkę. Byłem trochę zdenerwowany – kto by nie był w takiej sytuacji – i komórka wyleciała mi z rąk. Zawsze miałem dobry refleks, więc kiedy spadała na beton chodnika, podstawiłem nogę i kopnąłem ją na trawnik. Uff.

Podszedłem dwa kroki i schyliłem się, by ją podnieść. I wtedy między gałęziami krzaczka zobaczyłem łeb kota. Wystawał z piwnicznego okienka bloku. Zielone oczy zwierzaka patrzyły żałośnie. Gdy zorientował się, że go widzę, miauknął prosząco. Okazało się, że kot utknął. Schowałem komórkę do kieszeni, przedarłem się przez krzaki i ukląkłem przy piwnicznym okienku. Już na pierwszy rzut oka widziałem, że kot sam na siebie tego nieszczęścia nie ściągnął. Ktoś mu w tym pomógł. Zatrząsł mną gniew na okrucieństwo i głupotę ludzi. Otworzyłem okno i pomogłem kotu się wydostać.

– Chodź, futrzaku – mruknąłem. – Jesteś wolny.

Kot, zamiast uciec, przytulił się do moich nóg. Wyglądał na głodnego. Podniósł łepek i spojrzał na mnie błagalnie. Rzuciłem okiem na zegarek. Trudno, zadzwonię do firmy i powiem, że biorę dzień pracy zdalnej. I zaopiekuję się zwierzakiem. Już chciałem wstać, kiedy usłyszałem głosy dobiegające z piwnicy.

– Ile dzisiaj załatwiłeś? – głos był młody, z pewnością należał do nastolatka.

– Siedem. Zrobiłbym więcej, ale cieć się pojawił – drugi chłopak lekko seplenił.

– Trzeba było wstać wcześniej.

– Sam wstawaj wcześnie. Oni teraz ciągle pilnują. Chyba skończymy.

– Nie. Ja mu tak łatwo nie odpuszczę. Pośpiesz się, musimy iść na trening.

Bartek miał przede mną sekret

Nie wiedziałem, kim są ci chłopcy, ale jakieś trzy minuty później dwóch chłopców wyszło z klatki schodowej. Zrobiłem im zdjęcia komórką. Kilka godzin później przekazałem je dzielnicowemu. Okazało się, że ci chłopcy mieszkają w tym bloku. Są braćmi, którzy mają na pieńku z ojcem. Z zemsty cięli opony jego ukochanego auta, co doprowadzało go do furii i rozpaczy. Bracia niszczyli też opony innych samochodów w pobliżu dla zmyłki.

A wracając do kota. Zabrałem go do domu. Dałem wody, tuńczyka z puszki. Patrzyłem, jak zajada. Aż mu się uszy trzęsły. Nawet rudy ogon drżał z radości. Rudy ogon. Rozwiązanie problemu. W tym momencie dotarło do mnie, że oto spełniła się jedna z wróżb Anastazji. Co ona tam jeszcze mówiła? Coś o sekrecie bliskiej osoby? Nie pamiętałem. Trudno.

Włączyłem komputer i zalogowałem się na serwer firmy, by popracować. Po dwóch godzinach postanowiłem zrobić sobie kawę. Rudego nigdzie nie było, choć wcześniej zwinął się w kłębek przy moich stopach.

– Rudy! Kici, kici – wołałem. Wydało mi się, że usłyszałem miauknięcie dochodzące z pokoju Bartka. – Nie chodź tam, Bartek jest uczulony na koty – powiedziałem.

Oczywiście kot nie rozumiał. Znalazłem go pod łóżkiem syna. Leżał przy ścianie i miauczał, jakby chciał mi coś powiedzieć. Położyłem się na podłodze.

– No, wyłaź – sięgnąłem ręką, ale kot się cofnął.

Tuż przy łapce zwierzaka zobaczyłem, że jedna z klepek się wypaczyła. Postukałem w drugą obok, głuchy odgłos zdradził, że i ta jest zepsuta. Spróbowałem podnieść deszczułkę – i okazało się, że jedna pociągnęła inne. Kwadrat pół na pół metra. A pod spodem znalazłem kilka cienkich notesów. Zajrzałem do jednego – skoro syn chowa je w takim miejscu, to znaczy, że nie jest to coś, co bym pochwalał. Więc muszę sprawdzić. Miałem rację.

Zorientowałem się, że Bartek jest kimś w rodzaju szkolnego bukmachera i lichwiarza. Zarabiał na przyjmowaniu zakładów, a także pożyczał pieniądze na procent. Gdyby to się wydało, wyleciałby z tej prestiżowej szkoły, która miała mu zapewnić dobry start w życiu. I która kosztuje krocie. Tyle, że muszę niemal ciągle pracować, by na nią zarobić. Co sprawia, że nie mam dla syna czasu. Ta szkoła to było marzenie mojej żony, ale mieliśmy oboje odpowiednio pokierować synem. Zawiodłem.

Bardzo bliska osoba ma sekret, który może wywrócić wszystko do góry nogami. Nie wolno dopuścić, by to się wydało. Słowa wróżki wypłynęły z mojej pamięci. Spojrzałem na Rudego, który przestał miauczeć i tylko patrzył na mnie.

– Kto ty jesteś? – spytałem.

Kot wylazł spod łóżka i poszedł sobie. Jakby wykonał swoje zadanie. Gdy Bartek wrócił do domu, odbyłem z nim poważną rozmowę. Przyznałem, że nie powinienem zakładać, że jest wystarczająco rozsądny i odpowiedzialny. I że zabieram go ze szkoły, pójdzie do państwowego liceum. Ja nie będę musiał tyle harować i będę mógł poświęcić mu więcej czasu.

– Nie, tato, proszę – w oczach syna dostrzegłem przerażenie. – Mama by tego nie chciała.

– Nie kłuj mi tu w oczy mamą – oburzyłem się. – Nie dość, że masz w głowie tylko pieniądze, to jeszcze będziesz mną manipulować? Znałem ją lepiej niż ty i wiem, że naprawdę chodziło jej o to, byś nie tylko miał szansę na dobre wykształcenie, fajną pracę, ale żebyś był dobrym człowiekiem. I to było dla niej najważniejsze. Zawiodłeś ją, synu.

To była długa rozmowa, momentami burzliwa, która trwała niemal do rana. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Bartek obiecał, że skończy ze swoją działalnością, a pieniądze, które zarobił przez ostatnie dwa lata, wpłaci na schronisko dla zwierząt. Chciał tylko zostać w szkole. I tak się umówiliśmy.

Dopiero kiedy kładłem się spać i poczułem, jak Rudy układa mi się w nogach, pomyślałem, że kot cały czas był z nami w pokoju, a Bartek ani razu nie kichnął.

– No to chyba z nami zostaniesz, futrzaku – powiedziałem. Rudy chyba zrozumiał, bo zaczął mruczeć z zadowoleniem. – Tylko imię ci trzeba będzie jakieś porządne wymyślić. Ale to jutro…

Imienia dla kota nie udało się nam z Bartkiem wymyślić przez następne kilka dni, bo jakoś żadne nam nie pasowało, a i Rudy nie był z żadnego zadowolony. Więc został Rudym. Strasznie szybko zdobył nasze serca. Obaj z synem szybko wracaliśmy do domu, by kot nie był sam. Dzięki futrzakowi zbliżyliśmy się do siebie. Wróżka mówiła prawdę.

Wszystkie przepowiednie się spełniły

Kilka tygodni później siedziałem w firmowej kafeterii i jadłem sałatkę. Przeglądałem też wiadomości na smartfonie. Za mną usiedli rozbawieni ludzie z IT. Starałem się nie podsłuchiwać, ale słowo „wróżba” sprawiło, że zastrzygłem uszami.

– No więc idę do tej wróżki i mówię jej, że facet, któremu miała powiedzieć to, co chcieliśmy, zestrachał się i nie przyjdzie, więc niech odda kasę. A ona na to, że zrobiła jak chcieliśmy i facetowi, który wszedł w odpowiednim czasie powiedziała to, za co jej zapłaciłem. Nie jej wina, że to był ktoś inny.

– Znaczy, że jakiś nieszczęśnik dostał lipną wróżbę? – usłyszałem śmiech.

– Ano. Ale widzę, że Jacek chodzi z tą rudą z księgowości, z którą chcieliśmy go spiknąć?

– Tak. Ale to stało się, że tak powiem, samo przez się. A o tym, że była żona go oszukuje, to mu po prostu powiedziałem.

– A ja to jestem ciekaw, co tamten biedny facio zrobił z fałszywą wróżbą – odezwał się ktoś trzeci.

Siedziałem i nie wierzyłem własnym uszom. To, co powiedziała mi wróżka Anastazja (chociaż nie wierzyłem, że jest wróżką) sprawdziło się przecież w stu procentach! Nawet ten tekst o wielkiej zmianie w moim życiu. Kilka dni wcześniej, gdy wyszedłem z Rudym na spacer, kotem na smyczy zainteresowała się pani weterynarz z osiedlowej lecznicy. Spytała, czy jest zaszczepiony, bo widywała go czasem na osiedlu i wie, że był bezpański. Zacukałem się i wytłumaczyłem, że to mój pierwszy zwierzak, i że przyjdę do lecznicy jak najszybciej.

Reklama

Przyszedłem raz, drugi… A wczoraj pani doktor zgodziła się pójść ze mną na kolację.
To jak to jest? Jakim cudem fałszywa wróżba dla kogoś innego okazała się prawdziwą wróżbą dla mnie?

Reklama
Reklama
Reklama