„Oddałem synowi wszystko, a dziś samotnie wylewam łzy w domu opieki. Nawet gdybym chciał, to nie mam dokąd wracać”
„Usiadłem na łóżku, próbując uporządkować myśli. Wciąż miałem przed oczami swoje mieszkanie – stare meble, które pamiętały jeszcze czasy młodości mojej żony, książki na półkach, fotel przy oknie, w którym siadałem każdego ranka z gazetą i kawą. Moje miejsce. Moje życie. A teraz siedział tam ktoś obcy, a ja już nie miałem domu”.

- Redakcja
Siedziałem na ławce w ogrodzie domu opieki, wpatrując się w alejkę wysypaną żwirem. Drobne kamyki chrzęściły pod butami pielęgniarki prowadzącej kobietę na wózku, gdzieś w oddali ktoś kaszlnął, a na tarasie dwóch starszych mężczyzn rozgrywało kolejną partię szachów, wpatrując się w figury z pełnym skupieniem. Miałem tu wszystko, czego, teoretycznie, potrzebowałem – dach nad głową, ciepłe posiłki, opiekę. A jednak każdego dnia budziłem się z tą samą myślą: że nie powinno mnie tu być.
Tomek przyjechał do mnie tamtego dnia, jak zwykle w pośpiechu. Mówił, że to tylko na jakiś czas, na kilka miesięcy, dopóki w mieszkaniu nie skończą się prace. "Tato, to dla twojego dobra" – powtarzał, a ja naiwnie mu wierzyłem. Nie chciałem robić problemu, nie chciałem narzekać. Ufałem własnemu synowi. A jednak mijały kolejne miesiące, a ja wciąż nie mogłem wrócić do domu.
– Panie Andrzeju, a pan znowu sam? – Usłyszałem cichy głos i obok mnie usiadła Anna, pielęgniarka, którą lubiłem najbardziej.
– Nie jestem sam – mruknąłem. – Mam przecież was wszystkich.
Uśmiechnęła się delikatnie, ale nic nie powiedziała. Oboje wiedzieliśmy, że to nie to samo.
Ufałem własnemu synowi
Przekładałem rzeczy w dłoniach, nie mogąc się zdecydować, co powinienem zabrać. Tomek mówił, że to tylko na kilka miesięcy, ale coś w środku nie dawało mi spokoju. Z jednej strony logiczne było, że nie mogłem zostać w mieszkaniu w czasie remontu, z drugiej – czułem, jakbym robił coś wbrew swojej woli. Jakby czegoś mnie pozbawiono.
– Tato, nie przesadzaj, nie musisz brać wszystkiego – powiedział Tomek, stojąc w progu. – Tam będziesz miał wszystko, czego potrzeba.
Wzruszyłem ramionami i wsunąłem do torby album ze zdjęciami. Nie zamierzałem zostawiać go tutaj.
– Mówisz, że to tylko na trochę? – zapytałem, nie patrząc na niego.
– No jasne! – odpowiedział szybko. – Przecież wiesz, jak to wygląda, robotnicy zawsze się spóźniają, ale kilka miesięcy i gotowe. Wrócisz do odświeżonego mieszkania, zobaczysz!
Miał ten ton, który przybierał zawsze, gdy chciał mnie uspokoić. Jakbym był dzieckiem, które trzeba przekonać do zażycia lekarstwa.
– Nie zostawisz mnie tam, prawda?
Tomek westchnął i usiadł obok mnie na łóżku.
– Tato, co ty gadasz… – uśmiechnął się. – Oczywiście, że nie.
Spojrzałem na niego uważnie. Był moim synem. Wychowałem go. Dlaczego miałby mnie okłamać?
– Dobrze – powiedziałem w końcu i sięgnąłem po płaszcz. – Możemy jechać.
Gdy zamykałem za sobą drzwi, nie sądziłem, że robię to po raz ostatni.
Chciałem mu wierzyć
Pierwsze dni w domu opieki minęły mi jak we śnie. Wszystko wydawało się tymczasowe – mój pokój, moje rzeczy starannie ułożone na półkach, codzienne rytuały, które próbowałem sobie przyswoić. Byłem tu, ale duchem wciąż byłem w swoim mieszkaniu.
Tomek dzwonił często. Pytał, czy wszystko w porządku, czy czegoś mi nie brakuje. Powtarzał, że jak tylko ekipa skończy robotę, przyjedzie po mnie i zawiezie do domu.
– Tato, daj im czas. Chcę, żebyś wrócił do naprawdę porządnie zrobionego mieszkania – mówił pewnym głosem.
Chciałem w to wierzyć.
Codzienność w domu opieki miała swój rytm. Śniadanie, zajęcia, obiad, drzemka, kolacja. Anna, pielęgniarka, która od początku była dla mnie miła, często siadała ze mną w ogrodzie, zachęcała do rozmowy.
– Jak się pan tu odnajduje, panie Andrzeju? – zapytała któregoś dnia, siadając obok mnie na ławce.
– To tylko na chwilę – odpowiedziałem bez zastanowienia. – Mój syn mnie zabierze, jak tylko skończą remont.
Spojrzała na mnie uważnie, ale nie powiedziała nic przez dłuższą chwilę.
– To dobrze, że pan ma w sobie tyle nadziei – powiedziała w końcu.
Nie zrozumiałem wtedy, co miała na myśli.
Dni mijały, telefony od Tomka stawały się rzadsze. Na początku dzwonił co drugi dzień, potem raz w tygodniu, a w końcu... sam już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz słyszałem jego głos.
Czułem, że coś było nie tak
Zacząłem coraz częściej spoglądać na telefon, czekając, aż Tomek zadzwoni. Dzwonił rzadziej, ale wciąż powtarzał to samo: "Jeszcze trochę, tato", "Ekipa się opóźnia", "Nie chcesz chyba wracać do bałaganu?". Starałem się być cierpliwy, choć zaczynało mnie to coraz bardziej niepokoić.
Któregoś dnia, po obiedzie, podszedłem do Anny.
– Pani Aniu, czy mogłaby mi pani pomóc?
– Oczywiście, panie Andrzeju. Co się stało?
– Chciałbym zadzwonić do syna. Mój telefon coś szwankuje.
Pielęgniarka podała mi swój aparat. Wystukałem numer Tomka i przyłożyłem słuchawkę do ucha. Sygnał. Raz, drugi, trzeci. Po chwili odebrał.
– Halo?
– Tomek, to ja.
– Tato? – w jego głosie zabrzmiało coś dziwnego. – Dzwonisz z innego numeru?
– Mój telefon nie działa. Słuchaj synku, minęło już osiem miesięcy. Ile jeszcze potrwa ten remont?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– No… Tato, ekipa się trochę opóźnia. Wiesz, jak to jest. Ale wszystko jest pod kontrolą.
– Pod kontrolą? – powtórzyłem powoli. – To czemu wciąż mnie unikasz?
– Nie unikam, po prostu… Mam dużo pracy, wiesz jak jest.
Zacisnąłem palce na telefonie.
– Tomek – powiedziałem cicho. – A ty na pewno robisz remont?
Po drugiej stronie znów zapadła cisza. Tym razem dłuższa.
– Tato, no co ty… Oczywiście, że tak. W domu opieki masz wszystko, czego potrzebujesz, prawda?
Serce mi się ścisnęło.
– Tak, ale ja nie chcę tu zostać.
– Tato… Nie dramatyzuj. Porozmawiamy później, dobrze? Muszę kończyć.
Rozmowa się urwała.
Oddałem telefon Annie i usiadłem ciężko na ławce. Czułem, że coś było nie tak. Bardzo nie tak.
Nie miałem dokąd wracać
Nie dawało mi to spokoju. Tomek coś ukrywał, byłem tego pewien. Zacząłem baczniej słuchać rozmów personelu, przyglądać się twarzom innych pensjonariuszy, jakbym szukał w nich odpowiedzi.
Pewnego popołudnia, kiedy siedziałem w ogrodzie, usłyszałem rozmowę dwóch pielęgniarek. Stały kawałek dalej i nie zauważyły, że je obserwuję.
– Wiesz, ten pan Andrzej… Jego syn wynajął jego mieszkanie – powiedziała jedna z nich.
Znieruchomiałem.
– Serio? – druga spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Tak, słyszałam, jak mówił o tym do kogoś przez telefon. Całkiem niezłą kasę na tym zbił.
Dłużej nie czekałem. Zerwałem się na nogi i poszedłem do swojego pokoju. Ręce mi się trzęsły, gdy wybierałem numer Tomka. Tym razem odebrał od razu.
– Tato?
– Tomek, powiedz mi prawdę – powiedziałem drżącym głosem. – Wynająłeś moje mieszkanie?
Zaległa cisza.
– Tato… O co chodzi? Kto ci to powiedział?
– To prawda?! – podniosłem głos.
– Tato, posłuchaj… To nie tak, jak myślisz. Po co miałoby stać puste, skoro masz tu dobrą opiekę? Nie musisz się martwić rachunkami, a ja mogłem trochę podreperować budżet…
– Podreperować budżet?! To moje mieszkanie! Dokąd mam wrócić?!
– Tato… – jego głos nagle stał się chłodny. – Już tam nie mieszkasz.
Czułem, jak coś we mnie pęka.
Nie miałem już domu.
Własny syn mnie oszukał
Telefon wypadł mi z ręki. Patrzyłem na niego przez chwilę, jakby był jakimś nieznanym, obcym przedmiotem. Jakby przed chwilą nie padły z niego te okrutne słowa, które wypowiedział mój własny syn. „Już tam nie mieszkasz.” Tak po prostu.
Usiadłem na łóżku, próbując uporządkować myśli. Wciąż miałem przed oczami swoje mieszkanie – stare meble, które pamiętały jeszcze czasy młodości mojej żony, książki na półkach, fotel przy oknie, w którym siadałem każdego ranka z gazetą i kawą. Moje miejsce. Moje życie. A teraz siedział tam ktoś obcy.
Mój własny syn mnie oszukał. Nie było żadnego remontu. Była tylko wygodna wymówka, dzięki której łatwiej przyszło mu się mnie pozbyć.
Nie wiem, ile czasu tak siedziałem, ale w końcu usłyszałem delikatne pukanie. Do pokoju zajrzała Anna.
– Panie Andrzeju… Wszystko w porządku?
Spojrzałem na nią, czując, jak wszystko się we mnie zapada. Nie miałem już siły na gniew, na rozpacz, na cokolwiek.
– Nie mam już dokąd wracać – powiedziałem cicho.
Anna weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– Słyszałam, jak pan rozmawia przez telefon – powiedziała ostrożnie. – Przykro mi…
Nie odpowiedziałem. Wzrok miałem utkwiony w ścianie, ale czułem, jak siada obok. Przez chwilę milczeliśmy.
– Ma pan tutaj swoje miejsce – powiedziała w końcu. – Wiem, że to nie to samo, ale… Może z czasem stanie się to trochę łatwiejsze.
Nie wiedziałem, czy to prawda. Nie byłem pewien, czy cokolwiek jeszcze kiedykolwiek stanie się łatwiejsze. Ale skinąłem głową.
Bo co innego mogłem zrobić?
Nie miałem już wyboru.
Andrzej, 78 lat