„Syn odzywał się tylko po kasę, a ja dawałam mu ostatnie zaskórniaki. Gdy źródełko wyschło, potraktował mnie okrutnie”
„Pierwszy raz poprosił o pieniądze po nieudanym wynajmie mieszkania – „Mamo, tylko do pierwszego”. Potem była strata pracy, kredyt, zaległości. Za każdym razem wierzyłam, że to ostatni raz. Że się podniesie. Ryszard kręcił głową, Joanna zaciskała zęby, a ja... ja go ratowałam. Bo przecież jak nie matka, to kto?”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że nasz dom będzie miejscem, do którego dzieci będą wracać z radością – na rosół w niedzielę, na kawę po pracy, na rozmowę, kiedy świat zacznie im ciążyć. Joanna wciąż dzwoni co drugi dzień. Ale Mateusz… Mateusz zniknął. I nie chodzi tylko o to, że nie przyjeżdża. On zniknął z naszego życia całkowicie, jakby nas nigdy nie było.
Kiedy byli mali, potrafili się pokłócić o wszystko – o kredki, o pilota, o to, kto pierwszy wsiądzie do samochodu. Joanna była rozsądna, poukładana. Mateusz… wrażliwy, ale wiecznie rozkojarzony. Już wtedy czułam, że będzie mu trudniej. Ale nie sądziłam, że aż tak.
Pierwszy raz poprosił o pieniądze po nieudanym wynajmie mieszkania – „Mamo, tylko do pierwszego”. Potem była strata pracy, kredyt, zaległości. Za każdym razem wierzyłam, że to ostatni raz. Że się podniesie. Ryszard kręcił głową, Joanna zaciskała zęby, a ja... ja go ratowałam. Bo przecież jak nie matka, to kto?
Aż w końcu nie mieliśmy już z czego go ratować.
To się musiało skończyć
– Mamo… potrzebuję jeszcze trochę. Tylko tysiąc pięćset. Muszę wyrównać zaległy czynsz, bo mnie wywalą – Mateusz mówił spokojnym głosem, ale ręce mu drżały. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, talerze po obiedzie jeszcze nie wyniesione, herbata już zimna.
– Mateusz… – westchnęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam znaleźć słów.
– Synu, my już nie możemy – Ryszard odsunął się od stołu, skrzyżował ręce. – Ile jeszcze razy mamy sięgać do oszczędności? Pieniądze nie się biorą znikąd.
– Ale to ostatni raz. Obiecuję – Mateusz spojrzał na mnie, jakby liczył, że go uratuję, jak zawsze.
– Słyszałam to już siedem razy – wtrąciła Joanna. Pojawiła się w drzwiach, oparła się o framugę. – To już nie jest pomoc, tylko błędne koło.
– Ty się nie wtrącaj, dobrze? – Mateusz podniósł głos. – Zawsze wszystko wiesz najlepiej!
– Staramy ci się pomóc, ale nie tak. Nie kosztem siebie – powiedziałam cicho.
– Czyli nie dostanę? – jego głos zrobił się płaski. – Po co mam do was przychodzić, skoro tylko słyszę „nie”?
Wstał, odsunął krzesło z hukiem.
– Mateusz, zaczekaj... – próbowałam wstać, ale Ryszard chwycił mnie za rękę.
Drzwi trzasnęły z taką siłą, że aż zadrżały okna. Cisza, która po tym zapadła, była jak kamień rzucony do wody. Siedzieliśmy w milczeniu, jakby nikt nie chciał pierwszy się odezwać.
Ja tylko patrzyłam na drzwi. Bałam się, że to był ostatni raz, kiedy je za sobą zamknął.
Bałam się, że nie wróci
Nie odzywał się przez tydzień. Potem dwa. Telefon milczał. Codziennie sprawdzałam, czy może coś napisał. Cokolwiek. Nawet jedno słowo.
– On sam tak wybrał – rzucił Ryszard, kiedy któregoś wieczoru siedzieliśmy przed telewizorem. Patrzył w ekran, ale wiem, że niczego nie oglądał. – Nie możemy żyć w wiecznym poczuciu winy.
– Ale to przecież nasz syn – powiedziałam niemal szeptem. – Może on… może naprawdę nie ma już nikogo poza nami?
– A może właśnie dlatego tak nas traktuje? – Joanna usiadła obok mnie przy stole, nalała mi herbaty. – Mamo, on od lat odzywa się tylko wtedy, gdy czegoś chce. I nie chodzi o to, że nie chcemy mu pomóc. Ale to był szantaż. Emocjonalny.
– Może jestem złą matką – wymamrotałam. – Może matka powinna pomagać zawsze. Bezwarunkowo.
– Nie jesteś – Joanna objęła mnie. – Ile jeszcze miałaś mu dać? Dwa tysiące? Pięć? A co potem?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam obrazy sprzed lat. Jak Mateusz biegał po ogrodzie z latawcem, jak tulił się do mnie, gdy się skaleczył. Jak mówił: „Mamo, nie bój się, ja sobie poradzę”.
Zawsze się bałam. I teraz też się bałam – ale nie tego, że sobie nie poradzi. Bałam się, że nie wróci. Że naprawdę postawił kreskę.
Bo cisza, która zapadła, była inna niż wcześniejsze. Ta była pełna czegoś, co trudno było nazwać. Może to była obojętność? Może gniew? A może zwykłe rozstanie.
Nie było już odwrotu
Dwa tygodnie po tamtej rozmowie wzięłam telefon do ręki i długo się w niego wpatrywałam, zanim wybrałam numer. Po trzech sygnałach włączyła się skrzynka:
– Tu Mateusz. Zostaw wiadomość.
– Mateusz, tu mama... Chciałam tylko… Chciałam ci powiedzieć, że jesteśmy. Że jakbyś chciał porozmawiać… No... Zadzwoń, proszę – powiedziałam z trudem, jakby każde słowo było cięższe od poprzedniego.
Nie oddzwonił. Napisałam wiadomość: „Martwimy się. Kochamy cię. Cokolwiek się dzieje – nie jesteś sam”. Cisza. W końcu zadzwoniłam do Anny, jego dziewczyny. Odebrała po chwili.
– Cześć, Aniu. Czy wszystko u was w porządku? – zapytałam łagodnie, jakbym miała nadzieję, że powie „tak” i doda, że właśnie idą do kina.
– Pani Barbaro… – jej głos był zmęczony. – Mateusz nie chce już niczego od was. Prosił, żebym to powiedziała, jeśli będziecie się kontaktować. Że to jego decyzja.
Zamilkłam. Przełknęłam ślinę, choć w gardle zrobiło się sucho.
– Rozumiem – powiedziałam tylko. – Dziękuję, że odebrałaś.
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole. Na blacie leżała nieotwarta paczka herbaty, ta sama, którą lubił Mateusz. Przesunęłam ją palcami, potem schowałam do szuflady.
– On naprawdę nie wróci – powiedziałam półgłosem.
Ryszard podszedł i bez słowa objął mnie ramieniem. Jego uścisk był mocny – jakby wiedział, że nie było już odwrotu.
Bolesne wspomnienia
Pamiętam tamto popołudnie, jakby to było wczoraj. Siedzieliśmy razem w ogrodzie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, światło było miękkie, złote. Mateusz pił kawę i patrzył przed siebie, w dal – w ten sposób, jakby szukał odpowiedzi gdzieś poza światem.
– Mamo… – zaczął wtedy niespodziewanie. – Nie wiem, czy ja się nadaję do tego wszystkiego. Do pracy. Do bycia jak ojciec.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Rzadko mówił o sobie tak szczerze.
– A kto ci powiedział, że masz być jak ojciec? – zapytałam łagodnie.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem… Może ja po prostu wszystko zawaliłem. Może jest już za późno, żeby spróbować coś zmienić.
– Mateusz, każdy ma swój czas. Ty też. Ale musisz chcieć. Musisz mieć odwagę spróbować jeszcze raz.
Pokiwał głową, ale nic nie powiedział. Patrzył tylko w liście jabłoni, które poruszały się lekko na wietrze.
Dziś wracam do tej rozmowy coraz częściej. To był moment bliskości, rzadki, prawdziwy. I boli mnie, że wtedy nie usłyszałam wszystkiego. Że nie dostrzegłam, że on już wtedy był gdzieś bardzo daleko. Że jego pytanie nie było tylko o pracę czy o życie – to było wołanie. O pomoc. O obecność.
A ja… ja odpowiedziałam jak zawsze. Mądrze, spokojnie, rozsądnie. Ale może nie o to mu chodziło. Może chciał, żebym tylko była. Milcząco. Bez rad. Bez „musisz”.
Bo może on już wtedy się żegnał. Tylko ja tego nie zrozumiałam.
Zawsze będę jego matką
Siadam czasem przy biurku z kartką papieru przed sobą. W dłoni trzymam długopis, ale nie piszę. Patrzę tylko. Jakby słowa miały same się pojawić, wypłynąć z miejsca, gdzie siedzi żal, wstyd i tęsknota.
Nie piszę, bo wiem, że ten list nigdy nie dotrze. Nie chcę go wysyłać w próżnię.
Czasem myślę, że może powinnam przeprosić. Ale nie wiem dokładnie, za co. Że nie dałam więcej pieniędzy? Że pozwoliłam Ryszardowi powiedzieć „dość”? A może, że nie potrafiłam zatrzymać go przy stole tamtego wieczoru?
Ryszard nie mówi o Mateuszu prawie wcale. Ale wiem, że też go boli. Nocami wstaje do kuchni, jakby czegoś szukał. Może obecności, może snu. Joanna czasem rzuca mimochodem: „Gdyby Mateusz był tutaj, pewnie by się śmiał”. Potem zapada cisza.
W ciągu dnia jakoś funkcjonujemy. Pranie, zakupy, spacer. Życie. Ale w środku coś drży. Jak nitka, którą ktoś nagle przeciął, a my wszyscy próbujemy ją złapać, choć już dawno uleciała z wiatrem.
Czasami wydaje mi się, że słyszę jego kroki na schodach. Że dzwoni telefon, a to on. Ale to tylko wyobraźnia.
Nie piszę tego listu. Nie chcę go pisać. Bo może pisząc, przyznam, że nie ma już powrotu. A ja wciąż czekam. Tylko tak, po cichu. W środku.
Barbara, 63 lata
Czytaj także:
- „Córka przed maturą uciekła z domu z jakimś chłystkiem. Zabrał mi dziecko i zniszczył jej przyszłość”
- „Odebrałam wyniki matury i wtedy się zaczęło. To, że nie zdałam, to był dopiero początek moich problemów”
- „Teściowie zepsuli mój ślub, robiąc z niego festyn. Zemściłam się w okrutny sposób i teraz mąż nie chce mnie widzieć”