Reklama

Nie wiem, może to ja za dużo oczekuję. Może w tym wieku, w jakim jest mój syn, to normalne, że pamięta o urodzinach kolegi, a nie o Wszystkich Świętych. Może to ja mam jakąś przestarzałą wizję rodziny – że jak się coś razem przeżyło, to się później o tym razem pamięta. A może po prostu jestem już stara i zbyt sentymentalna. Od razu mówię: nie chodzi mi o łzy, świeczki, patos i wieńce za 300 zł. Chodzi o pamięć. A tej nie miał. I jakby tego było mało, nawet nie uznał za stosowne, by się jakoś głupio wytłumaczyć. Po prostu uznał, że świat kręci się dalej, a ojciec? No cóż, niech sobie spoczywa w pokoju.

Miałam łzy w oczach

Wstałam wcześniej niż zwykle. Kiedyś ten dzień miał inny rytm – śniadanie we dwoje, kawa, gazetka. Teraz zaparzyłam tylko jedną filiżankę. Drugą zostawiłam pustą. W południe pojechałam na cmentarz.

Filip przyjedzie? – zapytała sąsiadka, kiedy wychodziłam z bloku.

– Pewnie tak – uśmiechnęłam się krzywo. – W końcu to 1 listopada.

Gdy zapaliłam znicz, zadzwoniłam do niego. Odebrał za trzecim razem.

– Cześć, mamo. Co tam?

– Jestem u taty – powiedziałam spokojnie.

– Aha... – cisza. – Wiesz, dzisiaj gram z chłopakami. Mówiłem ci, prawda?

– Mówiłeś – odparłam lodowato. – Nie wspomniałeś tylko, że zamiast pojechać na grób ojca, wolisz biegać za piłką.

– Oj mamo, no bez przesady...

– Bez przesady? Czy naprawdę aż tak trudno było przyjechać na cmentarz?

– Mamo, to tylko data. Byłem tam dwa tygodnie temu…

– Jak ci wygodnie, to jesteś synem, a jak nie, to mecz ważniejszy?

Nie dramatyzuj, błagam – mruknął.

– Nie dramatyzuję. Po prostu zapamiętam – powiedziałam cicho i się rozłączyłam.

Wróciłam do domu. Na stole, tam, gdzie wcześniej stała pusta filiżanka, położyłam zdjęcie męża. Łzy same poleciały.

Rozczarował mnie

Następnego dnia zadzwonił.

– Mamo, jesteś zła?

– A co, szukasz pocieszenia po przegranym meczu?

– Nie o to chodzi... Wygraliśmy. Chciałem się pochwalić.

– Gratuluję. A teraz powiedz, po co naprawdę dzwonisz.

– Bo czuję, że się na mnie gniewasz. I chciałbym to jakoś... naprawić.

– A co jest do naprawienia? Chciałeś grać – grałeś. Prosta sprawa. Nie mam żalu. Po prostu przyjęłam do wiadomości twoje priorytety.

– Przestań, proszę cię. Przecież byłem u taty niedawno. Po co ta szopka?

– Szopka? – prychnęłam. – Ty nazywasz to szopką?

– Przecież to nie zmieni faktu, że tata nie żyje. Chyba nie o to chodzi, żeby przy świeczkach udawać, że…

– Nie kończ – przerwałam. – Nie chodziło o świeczkę, tylko o gest. Ty teraz jesteś w takim wieku, że wszystko, co cię nie dotyczy, jest problemem.

– To niesprawiedliwe – odburknął.

– Może. Ale wiesz, co jest jeszcze bardziej niesprawiedliwe? Że twój ojciec przez 35 lat wstawał rano do pracy, naprawiał twój rower, uczył cię tabliczki mnożenia, a teraz nie zasłużył nawet na twoje pięć minut raz w roku.

Po drugiej stronie cisza. Długa.

– Mamo... Nie wiem, co powiedzieć.

– To nie mów nic – westchnęłam. – Czasem milczenie mówi najwięcej.

Zakończyłam rozmowę. I pierwszy raz od dawna miałam ochotę przyłożyć zdjęcie do twarzy i powiedzieć: „Widzisz, Staszek? Nasz syn dorósł. Ale chyba nie do tego, co trzeba”.

Tylko przewróciłam oczami

Minęły dwa. A potem syn zadzwonił do drzwi. Stał tam z bukietem białych róż i reklamówką z marketu.

– Co to ma być? – zapytałam, opierając się o framugę.

Przyszedłem na obiad.

Nie pamiętam, żebym zapraszała – odparłam z przekąsem.

– Ale ja pamiętam, że kiedyś mogłem przychodzić bez zaproszenia – powiedział cicho.

Wpuściłam go, choć miałam ochotę zostawić go na klatce. Usiadł przy stole, z reklamówki wyjął pieczywo, wędlinę i... ulubiony serek wiejski mojego męża.

– Naprawdę myślisz, że tym cokolwiek zmienisz?

– Nie, ale może zrobię coś, co... przypomni, że czasem jednak pamiętam – odpowiedział.

– To kiedy planowałeś zjeść ten serek? Przed meczem czy po? – zapytałam, odwracając się do garnka.

– Mamo...

Nie przerywaj mi. Bo jak ja raz się rozkręcę, to potem ci trudno będzie zebrać szczękę z podłogi. Myślisz, że ja nie wiem, że koledzy, imprezki, meczyki – to teraz twoje życie?

– Nie mam imprezek – burknął.

– Och, przepraszam. Rycerz futbolu – przewróciłam oczami. – A twoja matka? Samotna wdowa. Fajnie, co?

Spojrzał na mnie. Długo. I w końcu wyszeptał:

Tęsknię za tatą. I jak o nim myślę, to mnie ściska w gardle. Wolę... uciekać w coś, co nie boli.

Usiadłam. I zamilkłam. Bo pierwszy raz powiedział coś, czego się nie spodziewałam.

Zamarłam

Zjedliśmy ten obiad. Wciąż byłam naburmuszona, on wyraźnie stremowany. Kiedy skończył, wstał i zaczął zbierać talerze.

– No, nie wierzę – rzuciłam z sarkazmem. – Syn w kuchni. Muszę to zapisać w kalendarzu.

– Mamo, przestań, proszę – spojrzał na mnie poważnie. – Chciałem ci coś jeszcze powiedzieć.

– Mhm. Czy to będzie z gatunku „to tylko data” czy może nowa wersja – „życie toczy się dalej”?

– Żadna z tych – odparł. – Tylko... wiesz, nie umiem być taki, jak tata.

– Co to znaczy?

– No, taki... ułożony, rodzinny. On to wszystko robił tak naturalnie. Ja? Ja się czasem gubię, nie wiem, co powiedzieć, jak się zachować. Zwłaszcza przy tobie. Bo mam wrażenie, że ciągle cię zawodzę.

Zamarłam. Tyle razy myślałam, że mu wszystko jedno, a on... nosił w sobie takie rzeczy?

– Filip... – zaczęłam łagodniej. – To nie o to chodzi, że masz być jak ojciec. Chodzi o to, żebyś był sobą. I żebyś pamiętał o drugim człowieku. Bo wiesz co? Pamięć to nie jest luksus dla sentymentalnych wdów. To obowiązek. Wobec tych, co już nic nie mogą powiedzieć.

– Wiem. Dlatego chcę z tobą pojechać na cmentarz. Dziś. Teraz. Jeśli możesz.

Spojrzałam przez okno. Zaczynało się ściemniać.

– No to ubieraj kurtkę – powiedziałam cicho.

Uśmiechnął się. Tak samo, jak jego ojciec, kiedy wiedział, że jestem zła, ale i tak mu się upiekło.

Uśmiechnęłam się przez łzy

Na cmentarzu było pusto. Wiatr przesuwał liście po alejkach, jakby nie mógł się zdecydować, gdzie je zrzucić. Zbliżyliśmy się do grobu. Filip szedł powoli, z dłonią w kieszeni. Drugą trzymał kwiaty.

– Możesz zostawić je tutaj – wskazałam miejsce obok znicza.

– Myślałem, że włożę do wazonu, jak zawsze tata robił – powiedział cicho i sam zaczął poprawiać wodę.

Stałam obok i patrzyłam, jak to robi – niespiesznie, dokładnie, z szacunkiem. Znałam ten gest. Widziałam go tyle razy, ale ostatnio... tylko na zdjęciach w głowie.

– Pamiętam, jak pierwszy raz mnie tu zabrał – powiedział nagle Filip. – Nie tu, znaczy, tylko na cmentarz ogólnie. Miałem sześć lat i bałem się duchów. A on mi powiedział, że to nie duchy, tylko wspomnienia, które lubią ciszę.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Miał talent do mądrości bez zadęcia – przyznałam.

– Chciałem być kiedyś taki jak on – kontynuował Filip. – Ale potem... wszystko się rozpadło. I jakoś zgubiłem drogę.

– Zdarza się – odpowiedziałam spokojnie. – Ważne, że czasem się zatrzymasz i popatrzysz, dokąd idziesz.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Nie umiem obiecać, że zawsze będę pamiętał o datach. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że pamiętam. Że noszę go gdzieś w sobie. I ciebie też.

– Wiem, synku – szepnęłam, a głos mi zadrżał.

Objął mnie. Mocno. Po raz pierwszy od dawna bez pośpiechu.

Byłam wzruszona

Od tamtej wizyty minęły dwa tygodnie. Nie, Filip nie zmienił się w anioła. Nadal czasem nie odbiera telefonu, wciąż bywa rozkojarzony. Jednak przyszedł w niedzielę. Bez okazji. Przyniósł mi drożdżówki z ulubionej piekarni.

– Dla ciebie. Ciepłe jeszcze – uśmiechnął się.

Usiedliśmy w kuchni. W radiu grała cicho jakaś stara piosenka, której nikt z młodych nie zna. I nagle pomyślałam: może nie wszyscy synowie będą tak samo „rodzinni”. Może nie każdy mężczyzna pamięta rocznice, nosi kwiaty, mówi o uczuciach bez oporu. Ale to nie znaczy, że nie kocha.

– Mamo? – przerwał moje myśli. – W przyszłym miesiącu mam wolną sobotę. Może pojedziemy razem do taty? I potem na obiad? Jak dawniej.

– Jak dawniej... – powtórzyłam.

Wzruszyło mnie to. Tak zwyczajnie, bez wielkich słów, po ludzku. Może nie będzie go zawsze, może znowu zapomni. Jednak w tym momencie był. Patrzył na mnie z troską. I zrozumiałam coś ważnego: czasem trzeba pozwolić dziecku dorosnąć... we własnym tempie. I dać mu drugą szansę. Nawet jeśli serce boli.

Bożena, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama