„Syn poprosił, żebym nie przychodziła na jego ślub. Może nie byłam idealną matką, ale jego słowa złamały mi serce”
„Usłyszałam w słuchawce tylko westchnienie. Nie musiała nic dodawać. Bo co można powiedzieć komuś, kto właśnie stracił własnego syna, choć on wciąż żyje?”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że któregoś dnia usiądę z herbatą w ręku i będę myśleć o tym, jak bardzo zawiodłam jako matka. Bo przecież starałam się, jak mogłam. Nie miałam łatwego życia – mąż zmarł młodo, a ja zostałam sama z synem. Robiłam, co mogłam, żeby miał wszystko, czego potrzebował, choć czasem, pewnie zbyt często, brakowało mnie w domu. To wszystko było z troski. Z miłości. Tymczasem kilka tygodni temu usłyszałam od własnego dziecka słowa, których nie umiem zapomnieć.
Nie mogłam w to uwierzyć
Wiedziałam, że coś jest nie tak, odkąd zaczął mnie unikać. Michał, mój jedyny syn, który kiedyś dzwonił co drugi dzień, nagle zamilkł. A gdy już się odezwał, rozmowy były krótkie. Jakby się spieszył. Jakby miał coś lepszego do roboty.
– Michaś, tylko zapytam – odezwałam się któregoś dnia, gdy wpadł na herbatę. – Dostałam od Halinki kartkę, że jej wnuczka bierze ślub. I tak sobie pomyślałam… może i ja powinnam sukienkę jakąś kupić?
– Sukienkę? – spojrzał na mnie, jakbym mówiła w jakimś obcym języku.
– No… bo twój ślub się zbliża, prawda?
Zamilkł.
– Mamo… – zaczął cicho. – Nie chcę, żebyś przychodziła.
– Co proszę? – Serce mi stanęło. – To jakiś żart?
– Nie… To nie jest dla ciebie miejsce. Nie pasujesz do tej uroczystości.
– Nie pasuję?! Jestem twoją matką!
– Właśnie. I dlatego… chcę spokoju w tym dniu. Bez napięć, bez komentarzy. Bez twojej krytyki. Bez twoich spojrzeń.
– Czyli to już postanowione? Nie chcesz mnie tam?
– Nie chcę.
Spojrzałam na niego. Stał przy kuchennym blacie jak ktoś obcy. Nie jak mój syn, którego tuliłam nocami.
Bolało mnie serce
Po tym, co usłyszałam, przez dwa dni chodziłam jak ogłuszona. Otwierałam lodówkę i zapominałam po co. Siadałam na taborecie w kuchni i gapiłam się w ścianę. Nawet telewizora nie włączałam. Bo i po co? Trzeciego dnia zadzwoniła Ewa, moja sąsiadka.
– Widziałam Michała z tą swoją. Ależ ona szczupła. I wiesz co? Powiedzieli, że ślub już niedługo! A ty? Sukienkę masz już gotową?
– Nie idę – powiedziałam krótko.
– Jak to?! – krzyknęła. – Żartujesz, prawda?
– Nie. Michał nie chce, żebym przyszła.
Po drugiej stronie było przez chwilę zupełnie cicho. W końcu Ewa odezwała się ostrożnie:
– Co ty znowu powiedziałaś?
– Ja? Nic. Tylko zapytałam, czy jestem zaproszona. Powiedział, że nie pasuję.
– Przecież ty całe życie go sama wychowywałaś. W kółko o nim gadałaś, oszczędzałaś na jego kursy. Nawet na wakacje nie jeździłaś, bo „Michaś musi mieć lepsze buty”. A teraz on…
– Nie mów. Wiem.
– Może pogadaj z nim jeszcze raz?
– Po co? Żeby znów usłyszeć, że jestem problemem?
– On cię zranił, ale może... może to jego narzeczona go podpuściła?
– Wiesz, co boli najbardziej? Że on się nie zawahał. Powiedział to tak spokojnie.
Usłyszałam w słuchawce tylko westchnienie. Nie musiała nic dodawać. Bo co można powiedzieć komuś, kto właśnie stracił własnego syna, choć on wciąż żyje?
Miałam mętlik w głowie
Nie spałam tamtej nocy. Przewracałam się z boku na bok, a potem zaczęłam grzebać w przeszłości, jak w starych papierach. Szukałam momentu, w którym coś się popsuło. Bo przecież nie zawsze było źle. Michał był radosnym dzieckiem. Wrażliwym. Nie pamiętam, żeby był w stosunku do mnie aż tak okrutny. Rano zadzwoniłam do Magdy, mojej kuzynki.
– Powiedz mi szczerze – zaczęłam. – Czy byłam złą matką?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Michał mnie nie chce na ślubie.
– Co ty mówisz? – podniosła głos. – Przecież całe życie za nim latałaś!
– Może za bardzo. Może go dusiłam. Może za dużo wymagałam. Pamiętasz, jak miał osiemnaście lat i uciekł na tydzień do dziewczyny?
– Każdy nastolatek coś odwala.
– A pamiętasz, jak nie zgodziłam się, żeby poszedł na psychologię? Bo mówiłam, że z tego chleba nie będzie?
Magda milczała.
– No. Widzisz – westchnęłam. – Zawsze musiało być po mojemu. Szkoła, ubranie, fryzjer. Mówiłam, że to dla jego dobra.
– Każdy rodzic tak mówi. Nie jesteśmy idealni. Kochałaś go, jak umiałaś.
– No właśnie. Jak umiałam. A teraz nawet nie usiądę w ostatnim rzędzie na jego ślubie.
– Idź tam. Nikt nie będzie cię wyrzucał.
– On mnie już wyrzucił.
Cisza. Długa. Potem tylko jej cichy głos:
– To nie ty go straciłaś. To on cię stracił.
Zrobiło mi się gorąco
Postanowiłam, że z moją przyszłą synową. Może ona mi coś wyjaśni. Może on nie miał odwagi, może to ona go namówiła. Ubrałam się porządnie, nie żeby się popisywać, tylko żeby nie wyglądać jak żałosna stara kobieta, która przyszła się prosić. Zadzwoniłam do drzwi ich mieszkania. Otworzyła mi ona – smukła, ładna, z perfekcyjnie spiętym koczkiem i lekko znudzonym spojrzeniem.
– Dzień dobry – zapytała obojętnie.
– Tak. Przepraszam, że bez zapowiedzi. Czy mogłabym porozmawiać z panią chwilkę?
– Oczywiście – wskazała mi fotel, jakby byłam przedstawicielką handlową od odkurzaczy.
Usiadłam.
– Michał powiedział mi, że nie chce mnie na ślubie. Pomyślałam, że może… pani powie mi dlaczego?
– Proszę mi wierzyć, to była jego decyzja.
– Ale pani… pani go do tego nie namawiała?
– Ja? – zaśmiała się cicho. – Z całym szacunkiem, ale pani zawsze miała opinię osoby trudnej. Michał mówił, że nie chce, żeby ten dzień był pełen napięcia i osądu.
– Osądu?
– Pani zawsze komentuje. Wszystko. Kto co zjadł, jak wyglądał, jak się odezwał. Michał boi się, że skradnie mu pani dzień.
Poczułam, jak ogarnia mnie gorąco.
– Więc lepiej wyciąć mnie z jego życia?
– Lepiej mieć święty spokój.
Wstałam i wyszłam. Nie wiedziałam, co mogę na to odpowiedzieć.
Wciąż miałam nadzieję
Od ślubu dzieliły nas trzy dni. Mimo wszystko miałam nadzieję, że zmieni zdanie. Choćby zadzwoni. Choćby powie „wpadnij na chwilę, usiądź z tyłu, nie będziesz przeszkadzać”. Jednak telefon milczał. Drugiego dnia przed uroczystością poszłam do piekarni. Na rogu, tej naszej, gdzie Michał kiedyś zawsze wybierał drożdżówkę z serem.
– O, pani Maria! – uśmiechnęła się ekspedientka. – A jak tam przygotowania do wielkiego dnia?
Zamarłam.
– Jakiego dnia?
– No, ślub syna! Wszyscy mówią. Tak się cieszę, że mu się układa. Taką ma ładną narzeczoną…
– Mhm – skinęłam głową, przyklejając na twarz sztuczny uśmiech. – Ma, ma.
Zapłaciłam, nie biorąc reszty, i wyszłam. Na ławce pod blokiem siedziała Halinka z psem.
– Coś ty taka blada? – zapytała.
– Przewiało mnie – rzuciłam.
– Idziesz w sobotę?
– Gdzie?
– No… na ślub.
Spojrzałam na nią i przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ale się powstrzymałam.
– Nie. Nie jestem zaproszona – powiedziałam spokojnie.
– Co ty mówisz? To chyba jakieś nieporozumienie.
– Nie, to był bardzo jasny komunikat. Michał nie chce, żebym tam była.
– Ale… dlaczego?
– Bo nie pasuję. Bo za dużo mówię.
– Dziecko cię kiedyś przeprosi – mruknęła cicho. – Późno. Ale przeprosi.
– Może. A może nie. To już bez znaczenia. Bo kiedy dziecko wycina cię z najważniejszego dnia, to coś się w człowieku zmienia na zawsze.
Nie płakałam
W dniu jego ślubu wstałam jak zawsze o siódmej. Nastawiłam wodę na herbatę i spojrzałam przez okno. Pochmurno. Potem ukroiłam kawałek chleba, posmarowałam masłem i zjadłam go bez apetytu. Nie ubrałam się odświętnie. Po co? Przed południem wyszłam na spacer. Weszłam do parku, usiadłam na ławce i patrzyłam, jak starszy pan karmi gołębie.
– Pięknie dziś, mimo tych chmur – powiedział, nie patrząc na mnie.
– Chyba tak – odparłam.
Milczeliśmy przez chwilę.
– Ma pani wnuki? – zapytał nagle.
– Nie – odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie, ale nie dopytywał. I dobrze. Wróciłam do domu i wzięłam się za mycie okien. Włączyłam radio, żeby nie myśleć. Lepsze to niż płakanie. A potem zadzwonił domofon. Wolno podeszłam do drzwi. Może Ewa z drugiego piętra przyszła po przepis na ogórki.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się dziewczyna, którą znałam z klatki.
– Dzień dobry, Marto. Coś się stało?
– Nie, nic… tylko… chciałam zaprosić panią na kawę. Tak po prostu. Mama mówiła, że dobrze się pani zna na drożdżowym.
– Chcesz, żebym ci powiedziała, czemu ci nie rośnie?
– Dokładnie.
– Wchodź. Pokażę ci, jak się robi porządne ciasto. Tylko nie pytaj dziś o mojego syna, dobrze?
– Okej. Nie zapytam.
Zapach drożdży i ciepła rozmowa. To miałam dziś zamiast ślubu. I chyba było mi to potrzebne bardziej, niż sądziłam.
Maria, 73 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy dowiedziałam się, że jestem adoptowana, mój świat runął. Prawda, którą poznałam później, była jeszcze gorsza”
- „Na dyniowej farmie odkryłyśmy swoje sekrety. Gdy w siostrze kiełkowała pesteczka, jej narzeczony uprawiał mój ogródek”
- „Miałam już wychodzić ze sklepu, ale coś mnie tknęło. Kupiłam zdrapkę i do dziś nie mogę uwierzyć w to, co się stało”