„Syn porzucił stare śmieci i olał swoją matkę. Muszę na kolanach prosić, by z łaski swojej zjadł mój niedzielny rosołek”
„Gdybym nie pilnowała, już dawno rozluźniłby więzy, a przecież rodzina jest najważniejsza. Jednak niedzielny obiad był obowiązkowy. Szykowałam się do niego cały tydzień, szukałam przepisów, obmyślałam menu, robiłam zakupy”.

- Katarzyna, 61 lat
Sama nigdy bym się nie zdecydowała przygarnąć czworonoga. A tu nagle się okazało, że zamieszka z nami Leon, i wszyscy są z tego powodu szczęśliwi. Zrobiło mi się żal kudłacza. Wiedziałam dobrze, jak to jest, tęskniłam za synem do bólu, a przecież często go widywałam. Leon nie miał tyle szczęścia.
– Ugotowałam coś specjalnego, według nowego przepisu. Będzie ci smakowało, synku. Upiekę też sernik, twój ulubiony. Przyjdziesz wcześniej? Tata się za tobą stęsknił, chciałby porozmawiać, a ja uściskać wnusia. Maciuś zdrowy? Tęskni za babcią?
Tadeusz rzucił mi nieodgadnione spojrzenie znad zsuniętych na czubek nosa okularów. Po całym stole walały się koperty, z których odklejał znaczki. Ta jego mania filatelistyczna! Zajmowała mu większą część dnia, nie było z niego żadnego pożytku.
– Czekamy w niedzielę, zarezerwuj więcej czasu, zawsze wpadasz jak po ogień…
Gdybym nie pilnowała, już dawno rozluźniłby więzy, a przecież rodzina jest najważniejsza. Robert nas kochał, ale jak to młodzi, miał mało czasu. Jednak niedzielny obiad był obowiązkowy. Szykowałam się do niego cały tydzień, szukałam przepisów, obmyślałam menu, robiłam zakupy. Miałam się dla kogo starać, syn i wnuk byli dla mnie najważniejsi. Nie zapominałam też o Lenie, żonie Roberta, ale czy musiałam zaraz o niej mówić? Wystarczy, że przygotowywałam dla niej dziwne wegańskie potrawy i nie komentowałam jej wyborów.
– Mamo, tym razem nie uda nam się spotkać, wyjeżdżamy z Leną na weekend – powiedział szybko syn.
Znałam ten ton, czuł się winny i chciał jak najprędzej mieć za sobą tę rozmowę.
– Rozrywki nie uciekną, a rodzice mogą pewnego dnia zniknąć. Nie jesteśmy z ojcem wieczni – powiedziałam z wyrzutem.
– Wyglądacie znakomicie, a ty wręcz kwitniesz – odparł Robert. – Jestem pewien, że jeszcze zdążymy się zobaczyć.
– Nie żartuj z takich spraw.
– Jakich?
– Ostatecznych.
On do reszty zdurniał?
Przyłożyłam rękę do piersi, bo serce wywinęło fikołka, jak zwykle, gdy się zdenerwuję. Lekarz powiedział, że powinnam unikać stresu, mniej się przejmować i poradził zażywać tabletki z walerianą. Nawet recepty nie wypisał!
– Mamo, ty płaczesz? – zaniepokoił się Robert. – Może odwołamy ten wyjazd…
– Nie trzeba, z mamą wszystko w porządku – mąż znienacka wyrwał mi słuchawkę – Zróbcie sobie z Leną wakacje, a my zajmiemy się Maciusiem. Aha, rozumiem. Świetnie, to znaczy, że mamy wolne.
– Co z naszym wnukiem? Kiedy Robert go przywiezie? – złapałam męża za rękę.
– Mama Leny obiecała się nim zająć…
Tym razem serce tak podskoczyło, że zabrakło mi tchu. Między mamą Leny a mną trwała cicha rywalizacja o względy Maciusia, każda chciała być ulubioną babcią chłopca, rozpieszczałyśmy go na wyścigi. Aż do dzisiaj byłam pewna, że jestem numerem jeden, a tu takie rozczarowanie…
– Ciekawe, kto zdecydował, że zostanie z mamą Leny – zapytałam z przekąsem.
– Pewnie jego rodzice – odparł ironicznie Tadeusz, nie pojmując moich rozterek.
Wyjęłam ze słoiczka aż dwie tabletki uspokajające i popiłam je wodą.
– Nie za dużo naraz? – mąż oderwał na chwilę wzrok od znaczków.
– To tylko waleriana i inne zioła – machnęłam ręką, przysiadając się do niego.– Tak mi przyszło do głowy, by zorganizować rodzinne wakacje. Pojedźmy wszyscy razem nad morze albo wynajmijmy domek nad jeziorem. Moglibyśmy spędzić razem dwa tygodnie, miałabym Roberta i Maciusia dla siebie. Stęskniłam się za nimi.
Mąż znów obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, ale zanim odpowiedział, ktoś zadzwonił do drzwi.
– Otworzę – rzucił i zrejterował, żeby nie podejmować decyzji.
Zaciekawiona podążyłam za nim. Kto się do nas dobijał? Nie czekaliśmy na nikogo.
– Bardzo byśmy chcieli pomóc, ale to niemożliwe. Żona cierpi na alergię – tłumaczył komuś Tadeusz.
Jak on się zachowuje?
Zerknęłam przez szparę i zobaczyłam Alinkę, naszą sąsiadkę. Ona i jej mąż pomagali nam w różnych sprawach. Ostatnio Tadeusz nacisnął coś w pilocie tak nieszczęśliwie, że obraz zniknął. Mąż próbował znaleźć przyczynę, ale znając jego techniczne talenty, poszłam do sąsiadki. Alinka od razu znalazła odpowiedni przycisk i obraz wrócił. A teraz Tadeusz trzyma ją za drzwiami.
– Dzień dobry, pani Alinko, proszę wejść, nie będziemy rozmawiać na schodach – wtrąciłam się, by naprawić gafę męża.
– To ja zapraszam. Chciałabym państwu kogoś przedstawić.
– Kogo? – zainteresowałam się.
– To nie będzie możliwe, żona go nie zaakceptuje – ostrzegł sąsiadkę Tadeusz.
– O kim rozmawiacie?
– O nim – sąsiadka otworzyła drzwi i wskazała kudłatego psa.
– A co z kotem – zdziwiłam się.
– Siedzi teraz zamknięta w kuchni, a ja nie wiem, co robić. Zwierzaki nie polubiły się, a uczciwie mówiąc, większą zołzą okazała się Pusia. Strasznie atakuje Leona.
– Czy to rozważne brać psa, jeśli ma się w domu kota? – zapytał Tadeusz.
– To pies mojej ciotki! Jak zmarła, nikt biedaka nie chciał, a mnie przypadł wątpliwy zaszczyt zawiezienia go do schroniska. Pamiętałam, że mam Pusię, więc zrobiłam to, ale nie mogłam go tam zostawić. Był przerażony, tulił się do nóg, a zabrany, wyrywał się w moją stronę. Straszny widok.
– Współczuję – mruknął Tadeusz.
– No to go przywiozłam do domu, ale po dzisiejszej nocy szukam dla Leona tymczasowych opiekunów, bo następnej nie wytrzymam. W ogóle nie spałam, zwierzaki nie pozwoliły. Będę szukała Leosiowi domu, ale już teraz muszę go gdzieś umieścić. Pomyślałam o państwu…
Nie lubię zwierząt, psy brudzą, zostawiają wszędzie sierść i męczą się w ciasnym mieszkaniu. Co innego dom z ogrodem, tam zwierzak może się wybiegać i nikomu nie przeszkadza. Ale nie wypadało odmówić. Zapowiedziałam Alince, że weźmiemy awaryjnie tego kudłacza na kilka dni, ale nie dłużej. Sąsiadka ucieszyła się.
– Jesteście kochani! To da mi czas na działanie, znajdę Leonowi jakiś tymczas.
– Co proszę? – zdziwiłam się.
– Dom tymczasowy. Albo stały. Leon nie jest atrakcyjnym szczeniakiem, ma już siedem lat, ale ciągle jest w dobrej formie.
– To tak jak my z Marysią – rzucił dowcipem mąż. Całkiem zdurniał? Co to za moda porównywać człowieka do psa! Alinka założyła psu obrożę i smycz.
– Żeby nie uciekł, on cały czas szuka swojej pani – wyjaśniła sąsiadka.
Zrobiło mi się żal kudłacza, wiedziałam jak to jest, tęskniłam za synem do bólu, a przecież często go widywałam. Leon nie miał tyle szczęścia.
– Chodź, biedaku – pociągnęłam za smycz w głąb mieszkania.
Tadeusz z Alinką zabrali posłanie, miski i worek karmy, całe wyposażenie psa.
– Sporo tego – mruknęłam, planując, co gdzie umieszczę, żeby zbyt nie zawadzało.
Wiedziałam, że biorę sobie na głowę kłopot, ale miałam nadzieję, że jakoś wytrzymam. Jak pozbędę się psa, wyczyszczę mieszkanie i zapomnę o całej sprawie. Leon obiegł z nosem przy ziemi wszystkie kąty, zajrzał nawet do łazienki.
– Ogląda nowe lokum – zgadywał Tadeusz, ale nie miał racji. Domyślałam się, co nie pozwala psu spokojnie usiąść, co go napędza do działania. Wciąż miał nadzieję na odnalezienie pani, która zniknęła nagle z jego życia. Leon nie rozumiał, dlaczego go zostawiła. Bardzo pragnął ją odnaleźć.
– Pewnie jesteś głodny? – nasypałam do miski trochę granulatu na pociechę.
Leon podszedł, obwąchał starannie każdą chrupkę z osobna i westchnął smutno. Czytałam, że psy z tęsknoty odmawiają jedzenia, ale nigdy nie myślałam, że zobaczę to kiedyś na własne oczy. Niewiele myśląc, wyjęłam z lodówki plasterek szynki i oderwałam kawałek. Psu błysnęły oczy, rozdziawił mordkę pokazując różowy język. A więc to nie tęsknota, tylko wyrafinowany smak nie pozwalał Leonowi rozkoszować się psią karmą. To nawet lepiej, ucieszyłam się, będzie nam wszystkim łatwiej.
– Nie można jeść tylko wędliny – podsuwałam chrupki, ale Leon udawał głuchego. – Nie niańcz go, jak zgłodnieje, to zje – wtrącił się Tadeusz.
– Mamy się nim opiekować, a nie głodzić – przypomniałam, polewając wzgardzoną karmę mięsnym sosem ze zrazów.
Z przyjemnością patrzyliśmy na Leona przebijającego się przez górę karmy, jadł, aż mu się uszy trzęsły. Wybrudził sobie przy tym pysk, nie mogłam dopuścić, by skleiła mu się sierść. Delikatnie przemyłam wodą wąsy, podczas gdy Tadeusz walczył z wyrywającym się psem, bardzo niezadowolonym z ingerencji w jego prywatność. Ostatecznie wygrał Leon, wyślizgując się z krzepkich objęć tymczasowego opiekuna.
– Nie przejmuj się. I tak długo wytrzymałeś – pochwaliłam męża.
Byłam tak zajęta, że zapomniałam zadzwonić do syna. Czas zleciał niepostrzeżenie, zrobiło się późno. Zwykle o tej porze Tadeusz drzemał przed telewizorem, udając, że ogląda film, a ja szykowałam się do snu, ale teraz trzeba było zmienić wieloletnie przyzwyczajenia. Na spacer z Leonem wyszliśmy oboje, bo nie mogliśmy uzgodnić, kto ma wyprowadzić psa.
– Człowiek siedzi w domu i nie ma pojęcia, jak pięknie jest na zewnątrz – Tadeusz uśmiechnął się do mnie.
– Jestem w szoku – nie wyjaśniłam, dlaczego. Schyliłam się po patyk i pokazałam go psu. Nawet na niego nie spojrzał, truchtał na smyczy godnie, zatrzymując się od czasu do czasu, by obwąchać interesującą kępkę trawy, a potem na nią siknąć.
– Nie umie się bawić – powiedziałam z rozczarowaniem.
– Jest tak samo poważny jak my – znów porównał nas do kudłatego kundla.
Czasem zupełnie go nie rozumiałam
Leon z dnia na dzień coraz bardziej się u nas zadomawiał. Udało mi się wyrzucić go z łóżka, ale nie z kanapy, niestety. Nie mogłam cały dzień pilnować mebla, a Leoś wykorzystywał każdy moment nieuwagi, żeby dopiąć swego i rozwalić się na sofie.
– Ceni sobie wygodę, mądry jest – Tadeusz cieszył się nie wiadomo z czego.
– Jak sierść przylepi ci się do spodni, przejdą ci śmiechy. Ostrzegam, że ja ci garderoby czyścić nie będę.
Codziennie się o coś przekomarzaliśmy, Leon dostarczał nam nowych wrażeń i mnóstwa pracy. Kolejno biegaliśmy z nim na spacery, a na ostatni, wieczorny chodziliśmy zawsze razem. Tak się jakoś utarło i żadne z nas nie narzekało. Po tygodniu zaczęłam się martwić, że nasz czas się kończy i trzeba będzie oddać Leona. Oczywiście nie zamierzałam zatrzymać go na zawsze, ale jak już przyzwyczaiłam się do zwierzaka, mogłabym spędzić z nim trochę więcej czasu. Tadeusz właśnie zaczął go uczyć aportowania i obaj z Leonem mieli z tego wielką frajdę. Szkoda byłoby to przerywać.
– Wiesz, że dziś jest niedziela? – zapytał niespodziewanie Tadeusz.
– No tak – potwierdziłam. – Jeszcze całkiem nie skapcaniałam. Ale co z tego? – zapytałam, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
– Robert z Leną i Maciusiem zwykle przychodzili na obiad. Dziś ich nie ma, ponieważ wyjechali, a ty ani razu o nich nie wspomniałaś. Nie jęczysz, nie narzekasz, nie łykasz tabletek. Myślałaś o tym, żeby Leon został z nami na zawsze? – zagadnął.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – odpowiedziałam pytaniem.
– Najlepszy! – odparł mąż.
Kilka dni potem Leon zaginął
Poszedł na spacer z Tadeuszem i przepadł bez wieści. Przeszukaliśmy całą okolicę, pomagała nam Alinka i jej mąż. Przyjechał nawet Robert z Leną i Maciusiem, by rozwiesić wydrukowane ogłoszenia. Ale wszystko na nic, nie udało się.Trzeciego dnia zadzwoniła Alinka.
– Leon wrócił do domu, zawiadomiła mnie sąsiadka cioci. Jest teraz u niej, pojadę go odebrać – poinformowała mnie.
– My też, przecież to nasz pies.
– Naprawdę? Chcecie go przygarnąć?
– Tak zdecydowaliśmy, tylko jeszcze nie wiemy, co na to Leon. On wciąż tęskni za swoją panią i dawnym życiem.
– Przyzwyczai się. Z wami będzie mu dobrze – zapewniła sąsiadka.
– Mam taką nadzieję, nie chciałabym znowu kogoś przymuszać do dotrzymywania mi towarzystwa, chociaż mam w tym wielką wprawę – zażartowałam.
Alinka nie zapytała, kogo mam na myśli. Na całe szczęście. Wcale nie jestem pewna, czybym powiedziała jej prawdę. Postanowiłam darować Robertowi kolejny niedzielny obiad, niech ma chłopak trochę swobody. Zamiast stać w kuchni nad garnkami, poszłam z Tadeuszem i Leonem na długi spacer. Kiedy wróciliśmy, na podwórku czekał Robert z rodziną.
– Nie zadzwoniłaś, to przyjechaliśmy sprawdzić, co u was – powitał nas.
– I u Leosia – pisnął Maciuś, poklepując z entuzjazmem psa.
– Otóż właśnie. A co na obiad?
Spłoszyłam się. Nic specjalnego nie naszykowałam! Był tylko rosół i surowe mięso w lodówce, które szybko mogłam przerobić na kotlety. Nie do takich obiadów przyzwyczaiłam rodzinę. Robert parsknął śmiechem.
– Zamówimy coś, będzie fajnie. Leon też się ucieszy, założę się, że nie pogardzi kawałkiem burgera. Mamo, uważam, że ten pies spadł wam z nieba.
Miał rację, lepiej tego nie dałoby się powiedzieć. Podniosłam oczy do góry i w duchu podziękowałam nieżyjącej właścicielce Leona. Należało się jej!