Reklama

W miejscu nie usiedzi

Muszę przyznać, że mój syn Marek to prawdziwy wulkan energii, mimo swoich ośmiu lat. Chłopiec ma silną osobowość i zawsze dąży do tego, aby postawić na swoim. Cechuje go upór, wigor, hałaśliwość i ogromna pewność siebie. Ciągle poszukuje nowych wrażeń i przygód.

Reklama

Bycie jego rodzicem to nie bułka z masłem, ale daję z siebie wszystko aby podołać. Robię, co w mojej mocy, żeby wpoić mu zasady i nauczyć współdziałania z innymi, dzielenia się, jednocześnie nie gasząc jego wewnętrznego ognia i nie odbierając mu jego niepowtarzalnego usposobienia. W wychowaniu Marka nie sięgam po żadne formy przemocy.

Moim zdaniem, każda forma przemocy fizycznej wobec dziecka, nawet pozornie błaha, świadczy o porażce rodzicielskiej. Niedawno jednak zrozumiałem, że nie każdy rodzic wychowuje swoje pociechy bez użycia siły. Sprawa wyszła na jaw, gdy na początku roku mój syn Marek wybrał się na przyjęcie urodzinowe do swojego kolegi z klasy. Gdy nadszedł umówiony termin, podjechaliśmy pod dom solenizanta Adasia. Po zapukaniu, drzwi otworzył nam jego tata – korpulentny facet w okularach, mający znużony wyraz twarzy.

– No dawaj, młody, wbijaj do środka – zagaił Marka, zapraszając go do domu.

Coś było z nim nie tak

Zostawiłem tam małego, przekazałem numer komórki i wróciłem do swojej roboty. Te trzy godzinki przeleciały w mgnieniu oka i już musiałem lecieć odebrać syna. W drzwiach przywitała mnie mama Adasia, filigranowa kobiecina o wstydliwym wzroku. Podziękowałem za przygarnięcie Marka i zabrałem go ze sobą. Ale już w aucie rzuciło mi się w oczy, że mój synek jest jakiś nieswój i ma posępną minę.

Zobacz także

– Hej, wszystko gra? – klepnąłem go przyjaźnie w ramię. – Dobrze się bawiłeś?

– Tak, spoko… – odparł. – A co tam u ciebie?

– Trochę mnie zmogło…

Pomyślałem sobie, że najadł się słodyczy za dużo i przeholował z figlami, dlatego postanowiłem dać mu spokój. Liczyłem, że niedługo mu przejdzie. Ale w domu też nie był sobą – nie męczył mnie jak zawsze, żebym wyszedł z nim na dwór, nie włóczył się bez celu po pokojach ani nie zrzędził, że się nudzi.

W końcu ja go zapytałem, czy nie chce iść na podwórko, ale nie miał ochoty. Poprosiłem nawet żonę, żeby spróbowała z niego wyciągnąć, czy coś przykrego zaszło na tej imprezie urodzinowej, ale niczego się od niego nie dowiedziała. Dopiero wieczorem pod kołdrą wyjawił, co go dręczy.

– Jest kłopot – rzekła Małgosia, kiedy przyszła od niego. – Mareczek opowiedział, że u Adasia był niegrzeczny i jego ojciec go uderzył... Niby tata Adama wrzasnął na niego, bo podczas zabawy wpadł na stolik i zrzucił szklankę soku. Wtedy ten gość przyłożył mu z tyłu w głowę i wysłał do pokoiku. Marek prosił, żeby tata Adasia do nas zadzwonił, ale on stwierdził, że przyjęcie jeszcze trwa i nikt nie może wyjść.

– Ale z niego łajza! – zerwałem się z wyrka strasznie wściekły.

Gdybym mógł, to w tym momencie wskoczyłbym w ciuchy i pognał do tego łajdaka. Gosia próbowała mi wytłumaczyć, że nie powinniśmy robić niczego pochopnie, bo ciężko w takiej sytuacji polegać wyłącznie na historii opowiedzianej przez dzieciaka. Ale ja byłem pewien, że mój mały nie kłamie. Nie byłby w stanie wymyślić czegoś podobnego, bo w naszym domu nikt go jeszcze nigdy nawet nie klepnął w tyłek. Z jakiego powodu miałby mu się urodzić w głowie taki potworny scenariusz z imprezy urodzinowej? To było totalnie bez sensu.

Ja tego tak nie zostawię

Zdecydowaliśmy, że na początek skontaktujemy się telefonicznie z opiekunami pozostałych maluchów obecnych na przyjęciu urodzinowym, żeby postarać się od nich cokolwiek wyciągnąć. Wyszło na jaw, że mimo iż żadnemu dziecku nic się nie stało, to dwoje z nich było świadkami, jak ten koleś sprał Marka po głowie. Zostało nam w takim razie tylko zadecydować, co poczynić z tymi wieściami.

Mój pomysł był taki, żeby pojechać do tego palanta i skopać mu cztery litery, natomiast Gosia nadal twierdziła, że należy zachować rozwagę i opanowanie. Ostatecznie uzgodniliśmy, że zadzwonimy do Adasia rodziców i postaramy się wyjaśnić całą sytuację po ludzku.

– Cześć, z tej strony tata Adama. O co chodzi? – usłyszałem w słuchawce i momentalnie puls mi przyśpieszył.

Wyleciało mi z głowy, że miałem być dla niego uprzejmy. Nerwy wzięły górę i już na wstępie przeszedłem do rzeczy bez owijania w bawełnę.

– Mój synek twierdzi, że go pan uderzył! Czy to prawda? – krzyknął mężczyzna.

– Przepraszam, a z kim mam przyjemność? – zapytał rozmówca.

– Ojciec Mareczka! Z imprezy urodzinowej!

– Ależ to jakaś bzdura, nic podobnego nie miało miejsca… – oznajmił.

– Reszta dzieciaków to potwierdza.

– O jakich dzieciach mowa? O które konkretnie chodzi?

– Słucham? Mam na myśli te, co przyszły na przyjęcie urodzinowe. Czy jest pan w stanie jakoś wytłumaczyć swoje zachowanie!? – nie potrafiłem już dłużej trzymać nerwów na wodzy.

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym się przed kimkolwiek usprawiedliwiać. Zanim wypuści się dzieciaka do ludzi, trzeba je porządnie wychować!

– Cóż, mój syn już więcej do ciebie nie zawita, ty wieśniaku! Trzymaj się od niego z dala, bo przekonamy się, czy równie mocny jesteś w starciu z dorosłymi!

– Odwal się, cieniasie! – ryknął gość i przerwał połączenie, a ja przez kolejne 60 minut dochodziłem do siebie.

To nie był tylko incydent

Kolejnego poranka Małgosia odprowadziła synka do podstawówki, gdzie odbyła też rozmowę z jego wychowawcą. Opowiedziała o wczorajszym incydencie i wypytywała, czy da się jakoś zareagować w tej sytuacji. Pedagog przyznała, że podejrzewała ojca Adama o stosowanie przemocy wobec syna. Zapewniła, że zapamięta tę rozmowę i będzie miała oko na całą sprawę.

Ledwo kilka tygodni upłynęło, a problem znów się pojawił. Tym razem na szczęście nie chodziło o naszą pociechę. Sprawa dotyczyła samego Adasia. Pojawił się w szkole z okiem podbitym na fioletowo, co wzbudziło poważne podejrzenia wychowawczyni, że to sprawka jego taty. Maluch wprawdzie zarzekał się, że oberwał piłką podczas gry na boisku, ale zarówno jego nauczycielka, jak i pedagog szkolny nie dawali temu wiary.

– Andrzej, to niesamowite! Nauczycielka Mareczka spytała, czy w przypadku zgłoszenia sprawy na policję, jesteśmy w stanie opowiedzieć o przyjęciu urodzinowym. No wiesz, o tym jak tata Adama uderzył Marka – oznajmiła małżonka po odebraniu synka ze szkoły.

– No pewnie, że tak. Może nareszcie zrobią porządek z tym palantem! Takiemu to trzeba by... – zacząłem.

– Tak, tak, rozumiem, ale uważaj co mówisz przy Mareczku. On nie powinien być w to wtajemniczany. Żeby to potem nie wpłynęło negatywnie na biednego Adama. Wiesz, jakie potrafią być dzieciaki. Zaraz podłapią temat i będą się z niego naśmiewać.

Pozostawiłem tą sprawę bez słowa, wyczekując finalnego rozstrzygnięcia tej kwestii. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Placówka edukacyjna działała w ślimaczym tempie, zachowując przy tym wyjątkową ostrożność. Wielka szkoda... Kto wie, może gdyby wzięli się ostrzej do roboty, do tego starcia w ogóle by nie doszło.

Doszło między nami do starcia

W efekcie naocznie przekonałem się, jak ten prostak odnosi się do swoich bliskich. Natknęliśmy się na nich, gdy świętowali urodziny innego kolegi Marka. Impreza odbywała się w sali zabaw, w galerii handlowej. Kiedy dotarliśmy na miejsce, by odebrać syna, Adam wraz z rodzicami akurat zbierał się do wyjścia. Matka w przykucniętej pozycji wiązała Adasiowi sznurówki, a ojciec górował nad nimi, rzucając jakieś uwagi.

Nic nie docierało do moich uszu, ale doskonale dostrzegałem, jak ich strofuje. Cóż za palant! Aż się we mnie zagotowało, dawno nie czułem takiej złości. Obserwowałem całą sytuację, aż w końcu zobaczyłem nieprzyjemne zdarzenie. Adaś pomylił kierunek i podążył w odwrotną stronę niż jego rodzice. Wtedy ojciec złapał go łapą za kołnierz, szarpnął w swoją stronę, a następnie – jakby nabierając rozpędu – zdzielił go w tył głowy. Zupełnie jak mojego Marka na tej urodzinowej domówce… Nie mogłem tego znieść. Podniosłem się z miejsca i pomaszerowałem prosto do niego.

– Gośka zawołała mnie, wykrzykując moje imię. Jednakże ja zdążyłem już podejść do mamy i taty małego Adasia.

Posłałem chłopcu ciepły uśmiech i odezwałem się do niego:

– Cześć Adasiu, jestem tatą twojego kolegi Marka. Wiesz co, on ma do ciebie jeszcze jedno pytanie. Może pójdziesz do niego na moment? Poczekamy tu na ciebie.

Chłopak zerknął na tatę z niepokojem, jakby oczekiwał jakichś wskazówek, ale ojciec najwyraźniej nie przeczuwał żadnego niebezpieczeństwa. Być może nie domyślił się, że to z nim właśnie odbyłem tę nieprzyjemną pogawędkę przez telefon i mam zamiar się z nim rozprawić. A może jednak coś mu świtało, tylko miał o sobie zbyt wysokie mniemanie.

– Biegnij, poczekamy na ciebie! – rozkazał synowi stanowczym głosem.

Ledwo dzieciak zniknął za rogiem, a ja od razu skoczyłem do typa z rękami. Zdaję sobie sprawę, że to było głupie i niedojrzałe, ale nic nie mogłem na to poradzić, nerwy były silniejsze. Chwyciłem gościa za poły kurtki.

– Myślisz, że jesteś taki kozak, bo się do dzieciaków przyczepiasz?! Taki z ciebie bohater?! Spróbuj ze mną zadrzeć, ty gruby ośle! – ledwo trzymałem nerwy na wodzy. Koleś zorientował się, że nie żartuję i struchlał.

– Spadaj, stary! – usiłował zdjąć moje łapy ze swojego kołnierzyka.

– Andrzej! – usłyszałem wołanie mojej ukochanej, która nagle pojawiła się zza zakrętu. Zatrzymała się gwałtownie, jakby zamurowana.

– No dalej, przywal mi! No już, mięczaku! – wrzasnąłem w jego stronę.

– Spadaj… – wycharczał z trudem, bo ściskałem go mocno za gardło.

To było silniejsze ode mnie

Facet zaczął wymachiwać łapami przy mojej twarzy. W tym momencie dałem mu solidnego kuksańca, aż runął na ziemię i popatrzył na mnie zdziwiony.

– Andrzej! – dobiegł mnie głos mojej kobiety, który zaczął brzmieć histerycznie, więc się odwróciłem.

Za moją żoną pojawili się dwaj wyraźnie przerażeni chłopcy. Żona tego faceta podeszła do młodszego z nich, chwytając go za dłoń, podczas gdy jej mąż podniósł się z miejsca, obdarzając mnie pełnym złości wzrokiem. Następnie ruszył w ślad za resztą rodziny.

– Coś ty najlepszego zrobił? – załamała ręce moja małżonka. – Jak sądzisz, na kim on teraz wyładuje swoją frustrację? – te słowa sprawiły, że ogarnął mnie niepokój.

Przytłaczające uczucie, które sprawia, że całe wnętrzności stają na głowie. Zawiodłem na całej linii! Do końca dnia nie potrafiłem się uspokoić. Co rusz miałem ochotę wybrać numer do domu Adama, zapytać jego mamę, czy aby na pewno dają sobie radę, czy nie chcieliby jakiejś pomocy. Ale wiadomo, nie wypadało mi tak postąpić. Tak bardzo się zamartwiałem, że kolejnego ranka osobiście podwiozłem swojego syna do szkoły. Musiałem na własne oczy przekonać się, czy Adaś pojawi się na lekcjach. Czy będzie w jednym kawałku.

Nie da się opisać ulgi, jaką poczułem, gdy ujrzałem go w dobrym stanie. Niestety, moja radość szybko przeminęła. Po trzech dniach Adaś przestał pojawiać się na lekcjach, a kiedy wreszcie przyszedł po tygodniu nieobecności, nosił na ciele oznaki pobicia. Nauczycielka spostrzegła to, gdy chłopiec przebierał się przed lekcją WF–u.

Wtedy podjęła zdecydowane kroki. Zawiadomiła organy ścigania, które zwróciły się również do nas po dodatkowe informacje. Obecnie sprawa trafiła do sądu, a Adaś zmienił szkołę. Rodzice posłali go gdzieś indziej. Z jednej strony cieszę się, że wreszcie ktoś staje w obronie bezpieczeństwa tego dzieciaka, ale z drugiej czuję gorycz porażki.

Nie mogę przestać się obwiniać, że to przeze mnie rozpętała się ta ostatnia, najgorsza awantura z jego starym. Pewnie i tak w końcu by do niej doszło, ale mimo wszystko... Mam poczucie winy. Nie widzę też żadnego sensownego rozwiązania tej sprawy. Bo co niby można zrobić? Odebrać ojcu prawa rodzicielskie? Wysłać go na jakieś leczenie? Przydzielić kuratora?

Tak czy siak, Adaś ma już przerąbane w życiu. Wkurza mnie to wszystko niesamowicie. Jestem wściekły na tego palanta, a jeszcze bardziej chyba na siebie samego. Że dałem się tak ponieść nerwom. Stary, przewrażliwiony i nerwowy głupek bez krzty wyobraźni.

Reklama

Andrzej, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama