„Od 5 lat nie miałam kontaktu z synem. Pewnego dnia przysłał mi jednak zdjęcie, które wywróciło mój świat do góry nogami”
„Łukasz przestał się odzywać 5 lat temu. Bez słowa. Próbowałam dzwonić, pisać. Raz, drugi, dziesiąty. Czasami myślę, że to jakaś kara. Że byłam złą matką. Zbyt wymagającą? Zbyt emocjonalną? Może coś powiedziałam, zrobiłam – nie wiem. I chociaż nie umarł, dla mnie to strata prawie taka sama”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że samotność może aż tak boleć. Że będzie głośna, namacalna, niemal obezwładniająca. Że po przebudzeniu będzie pierwszym, co czuję i ostatnią rzeczą, z którą zasypiam. Mam dom pełen wspomnień i ciszę, która dzwoni w uszach, gdy nikt nie dzwoni. Kiedyś miałam męża – Kazimierza. Zmarł siedem lat temu. I syna – Łukasza. Mam go wciąż, gdzieś na świecie. Tylko że on nie ma już mnie. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś.
Łukasz przestał się odzywać pięć lat temu. Tak po prostu, bez słowa. Ostatni raz widzieliśmy się na święta, a potem... cisza. Próbowałam dzwonić, pisałam wiadomości. Raz, drugi, dziesiąty. „Synku, tęsknię. Odezwij się, proszę” – wysyłałam z nadzieją, a potem kasowałam, by nie wyglądać jak błagająca o litość kobieta. Ale nią właśnie byłam. I jestem.
Czasami myślę, że to jakaś kara. Że byłam złą matką. Zbyt wymagającą? Zbyt emocjonalną? Może coś powiedziałam, zrobiłam – nie wiem. Bo nigdy mi tego nie powiedział. Po prostu zniknął. I chociaż nie umarł, dla mnie to strata prawie taka sama. Przeglądam stare albumy. Łukasz jako niemowlę, z tą samą grzywką, którą potem sam ścinał z przekory, bo mówiłam, że wygląda uroczo. Łukasz na studniówce. Łukasz, jak śmieje się w kuchni, jedząc kluski z jagodami. To wszystko wydaje się takie nierealne. Jakby ktoś wyciął mi część życia nożem. O tych sprawach mówię tylko Marii – mojej siostrze. Tylko ona rozumie, co to znaczy, mieć dziecko, które żyje i oddycha, ale jakby cię nie znało. Czasem siedzimy przy herbacie i analizujemy: może gdybyś wtedy nie powiedziała tego o Paulinie? Może był zazdrosny o to, że byłaś bliżej z jego ojcem?
– Teresa, nie możesz się ciągle obwiniać. Przecież go kochałaś – mówi Maria.
A ja tylko kiwam głową. Bo jak kochasz za bardzo, to też można zrobić komuś krzywdę. I wtedy, po pięciu latach, wydarzyło się coś, co sprawiło, że nie mogłam dłużej udawać, że da się z tym żyć.
Zobaczyłam zdjęcie i zamarłam
Było późne popołudnie, piłam herbatę z Marią, jak zwykle narzekając na reumatyzm i samotność, gdy zadźwięczał mój telefon. Nie miałam ochoty odbierać – zwykle to reklamy garnków albo wciskanie fotowoltaiki. Spojrzałam tylko kątem oka: numer nieznany, ale... nie to mnie uderzyło. To był MMS. Rzadko kto dziś wysyła zdjęcia tak po prostu. Kliknęłam. I zamarłam. Na ekranie: Łukasz. Trzyma w ramionach małą dziewczynkę. Ona – może czteroletnia, z grzywką, oczami jak jego. Jak moje. I podpis: „To Karolina. Ma 4 lata”.
– Maria... – wydusiłam bez tchu. – Popatrz.
Podałam jej telefon. Patrzyłyśmy na to zdjęcie w ciszy. Mój syn – ten, który zniknął. Trzymał w ramionach dziecko, którego istnienia nawet nie podejrzewałam. Dziewczynkę, która wyglądała tak znajomo, jakby siedziała kiedyś na moich kolanach.
– To... to twoja wnuczka? – zapytała Maria z wahaniem.
– Nie wiem... – wyszeptałam. – Nic nie wiem.
Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Ręce mi drżały, serce waliło jak szalone. Radość? Szok? Gniew? Wszystko naraz. Gdzie był? Dlaczego mnie nie wpuścił do swojego życia? Dlaczego ukrywał, że jestem babcią?
– Teresa, to może być początek. Może w końcu... – zaczęła Maria, ale przerwałam jej gestem.
Nie chciałam się łudzić. Jeszcze nie. Ale po raz pierwszy od pięciu lat miałam wrażenie, że coś się ruszyło. Że gdzieś daleko, po drugiej stronie milczenia, znów pojawił się mój syn.
Nie mogłam pojąć, dlaczego to zrobił
Siedziałam na brzegu łóżka z telefonem w ręku, patrząc na ten sam numer, z którego przyszło zdjęcie. Kciuk drżał nad ikoną połączenia. Bałam się. Że nie odbierze. Albo gorzej – że odbierze, a ja nie będę umiała powiedzieć nic mądrego. Ale w końcu wcisnęłam zieloną słuchawkę. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci...
– Halo? – jego głos. Dorosły, zmęczony. Obcy i znajomy zarazem.
Zamarłam.
– Łukasz...? – zapytałam cicho, prawie szeptem.
Cisza. Potem westchnienie.
– Mamo...
Zacisnęłam oczy. To słowo, to jedno słowo – tak dawno niesłyszane – uderzyło mnie jak obuchem.
– Dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Że masz dziecko. Że żyjesz. Że jestem... że mogłabym być babcią.
– Nie wiedziałem, jak... – zaczął, ale głos mu się załamał. – Nie miałem odwagi.
– Odwagi?! Pięć lat ciszy, Łukasz! Jak można tak po prostu przestać istnieć dla matki?
– Ty mnie zawsze oceniasz. Zawsze wiesz lepiej – powiedział ostro. – Bałem się, że mnie znowu potępisz. Za Paulinę, za to, że nie wyszło, że zostałem sam z dzieckiem.
– Miałam prawo wiedzieć – szepnęłam. – Nie chodzi o osądzanie. Ja... ja tylko czekałam. Codziennie. Każdego dnia.
Cisza. Długa. W tle usłyszałam dziecięcy śmiech.
– To Karolina? – zapytałam, dławiąc się łzami.
– Tak. Twoja wnuczka – powiedział cicho.
I wtedy zrozumiałam, że on też tęsknił. Ale coś między nami pękło dawno temu. I jeszcze nie wiedziałam, czy da się to skleić.
Płakałam z ulgi i nadziei
Minął tydzień od tej rozmowy. Tydzień, w którym nie spałam, nie jadłam, nie potrafiłam skupić się na niczym. Wpatrywałam się w zdjęcie Karoliny tak długo, aż znałam każdy szczegół jej twarzy. W piątek rano dostałam wiadomość: „Mamo, mogę przyjechać w sobotę. Sam. Musimy pogadać”. Czekałam jak na skazanie. Gdy w końcu zapukał, stałam w progu jak sparaliżowana. Starszy, chudszy, siwiejący na skroniach. Ale to wciąż był mój Łukasz.
– Cześć – powiedział tylko. I wszedł.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. W tej samej kuchni, gdzie kiedyś krzyczał, że się wyprowadza, bo „dusi się w tym domu”. Pamiętałam to jak dziś.
– Paulina była inna niż wszystkie – zaczął. – Spontaniczna, trochę dzika. Wiesz, nie chciałem, żebyś ją oceniała. A oceniałaś. Od samego początku.
– Bo martwiłam się o ciebie – powiedziałam łagodnie.
– Wiem. Ale ja tego wtedy nie widziałem. A potem... Karolina przyszła na świat, Paulina odeszła. Zniknęła. I zostałem sam.
Patrzyłam na niego, jak opowiadał. O nieprzespanych nocach, o strachu, o bezsilności. I o wstydzie, że nie potrafił przyjść do mnie po pomoc. Że bał się, że powiem „a nie mówiłam”.
– I dlatego mnie odciąłeś? Na lata? – zapytałam cicho.
– Bo nie chciałem słyszeć, że zawiodłem. A teraz... teraz Karolina zaczęła pytać o babcię. Więc wysłałem to zdjęcie. Bo wiedziałem, że dłużej nie mogę milczeć.
Płakałam. Ale nie tylko z żalu. Z ulgi. Z nadziei.
– Mogę ją poznać? – zapytałam. – Nie chcę już niczego przegapić.
Czułam jak wypełnia mi się luka w sercu
Drzwi otworzyły się powoli. Łukasz trzymał Karolinę za rękę. Dziewczynka miała warkoczyki, zieloną kurtkę i duże, ciemne oczy, które patrzyły na mnie z nieśmiałością i... czystą ciekawością.
– Karolinko, to jest babcia Teresa – powiedział łagodnie Łukasz, klękając obok niej.
– Dzień dobry – szepnęła dziewczynka, chowając się za jego ramieniem.
Uklękłam, by spojrzeć jej w oczy.
– Cześć, kochanie. Bardzo się cieszę, że cię widzę – powiedziałam miękko. – Chcesz zobaczyć mój magiczny strych pełen zabawek?
Karolina spojrzała na tatę, ten kiwnął głową. Weszła powoli do środka. Przygotowałam dla niej wszystko. Pluszaki z dawnych lat, bajki, które kiedyś czytałam Łukaszowi, a nawet naleśniki z dżemem – takie, jakie on uwielbiał.
– Babciu, a mogę dotknąć tego misia? – zapytała po chwili, wskazując na starego szmacianego pluszaka.
– To był ulubiony miś twojego taty. Ma na imię Reks – odpowiedziałam, uśmiechając się.
Podałam jej misia, a ona przytuliła go bez słowa. Potem usiadłyśmy razem na kanapie, czytałam jej bajkę, a ona zasypiała, oparta o moje ramię. Łukasz stał w drzwiach, bez słowa, a potem usiadł w fotelu. Patrzył na nas. I pierwszy raz od lat zobaczyłam w jego oczach coś ciepłego. Coś znajomego. Czułam, jak coś we mnie się naprawia. Jak wypełnia się luka, którą nosiłam w sercu od lat. Wnuczka. Moje nowe światło.
Nie chciałam już oceniać
Tydzień później pojechałam do Łukasza. Mieszkał w bloku na obrzeżach miasta. Skromnie, ale przytulnie. Karolina od razu podbiegła i przytuliła się do mnie bez skrępowania.
– Babciu, zobacz, narysowałam ciebie, tatę i mnie! – pokazała mi kartkę z trzema uśmiechniętymi buźkami.
Łukasz uśmiechnął się, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko pokiwał głową. Po obiedzie usiedliśmy razem w kuchni. Karolina bawiła się w swoim pokoju.
– Dziękuję, że przyjechałaś – zaczął cicho. – Ona mówi o tobie codziennie.
– Łukasz, ja chcę być obecna. Nie tylko na święta. Na co dzień.
Westchnął, przetarł twarz dłonią.
– Wiesz, czasem nie wiem, jak być ojcem. A co dopiero... synem. Zmieniłem się. Ty też. Ale może to dobrze?
– Może – odpowiedziałam. – Ale to, co było, wciąż we mnie jest. Ból, żal i tęsknota. Nie chcę cię oceniać. Już nie. Tylko... chcę być. Przy tobie. Przy niej.
Wieczorem odwiedziła nas Paulina. Krótko, formalnie. Podała mi dłoń, skinęła głową.
– Dziękuję, że zajmuje się pani Karoliną z takim sercem – powiedziała cicho.
Odpowiedziałam tylko:
– Masz cudowną córkę. Jest warta każdego serca.
Wyszła. Łukasz nalał nam po herbacie. Spojrzeliśmy na siebie bez oskarżeń. Jak ludzie, którzy wreszcie mogą się spotkać na nowo.
Znowu istnieję i jestem babcią
Dziś rano, jak co dzień, Karolina zadzwoniła z pytaniem, czy może mi opowiedzieć nową bajkę, którą sama wymyśliła. O smokach i o babci-czarodziejce. Słuchałam uśmiechnięta, z zeszytem na kolanach. Prowadzę dziennik. Zaczęłam go po pogrzebie Kazika, pisałam o samotności, o tym, jak cicho potrafi być w czterech ścianach. Dziś dopisałam: „Nie wiem, co przyniesie jutro. Nie wiem, czy z Łukaszem kiedykolwiek wrócimy do tamtych relacji, do dawnych śmiechów przy makowcu. Ale wiem, że znowu istnieję. Że jestem babcią. Że mam dla kogo piec naleśniki i trzymać misia z przyszytym uchem”. Łukasz przyjeżdża teraz raz w tygodniu. Czasem sam, czasem z Karoliną. Czasem zostaje na obiad, czasem tylko na kawę. Ale jest i to najważniejsze.
Teresa, 63 lata
Czytaj także:
- „Wdałam się w romans z sąsiadem. Zaczęło się od rozmów przez żywopłot, a potem zniknęły między nami wszelkie bariery”
- „Chcieliśmy świętować rocznicę ślubu nad mazurskim jeziorem. Ale teściowa jak zwykle wiedziała lepiej, co nam potrzeba”
- „Miałam pomóc córce w opiece nad wnukiem, a zrobiła ze mnie służącą. Za sprzątanie i gotowanie nie usłyszałam dziękuję”