Reklama

Nie lubię świąt. Już od dawna. Kiedyś wydawały mi się magiczne – światełka, zapach makowca, kolędy, nawet te wszystkie kartki z opłatkiem. Dziś? Dziś to tylko wysiłek, wydatki i napięcie. Bo jak co roku trzeba się uśmiechać, chociaż człowiek najchętniej zapadłby się pod ziemię. Przecież to czas dla rodziny – no więc trzeba gotować, sprzątać i przyjmować gości, którzy pytają tylko, czy pierogi domowe i gdzie kupiłam karpia. I nagle każdy przypomina sobie, że „święta to taki rodzinny czas”. Tylko że przez to wszystko tydzień przed Wigilią nie spałam z nerwów. Inni jakoś nie mieli takich zmartwień. Zwłaszcza mój synek, książę kanapy. Całe święta przeleżał z telefonem w ręce, jakby go obowiązki domowe nie dotyczyły. A potem, przy opłatku, wyciągnął rękę… nie po uścisk, nie po życzenia. Po kopertę.

Policzyłam w głowie do dziesięciu

W Wigilię wstałam o piątej rano. Musiałam nalepić pierogów, barszcz jeszcze trzeba było przyprawić, a choinka – jak co roku – wciąż stała naga, bo „mężczyźni mieli się tym zająć”. Oczywiście nikt się nie zajął. Zajrzałam do pokoju syna. Spał jak król. Ręka zwisała mu z łóżka, a telefon leżał na piersi, jeszcze świecił. Westchnęłam.

– No nie, śpimy sobie, śpimy – rzuciłam głośniej, wchodząc bez pukania. – Wigilia za parę godzin, a ty śnisz o niebieskich migdałach?

– Mamo, spokojnie... – burknął spod kołdry. – Dopiero piąta.

A choinka się sama ubierze? Ryba się sama usmaży?

– No przecież nie zjem tej ryby o szóstej rano – odpowiedział, nawet nie otwierając oczu.

– Ty nic nie zrobisz, dopóki ci pod nos nie podstawię. Zawsze tak było – parsknęłam. – Jak księciunio w pałacu.

– O matko... – jęknął teatralnie, odwracając się do ściany. – Po co się tak nakręcasz?

– Bo mam dość. Bo odkąd jesteś dorosły, to tylko ręka wyciągnięta po pieniążki. A palcem ruszyć? Zapomnij. Nawet prezentów pod choinkę nie pomogłeś zapakować.

– No bo ja nie umiem ładnie...

– Oczywiście, boś pan panicz, nie chłopak z krwi i kości – syknęłam. – Ale moją wypłatę to przeliczyć potrafisz.

Zamknęłam oczy, licząc w głowie do dziesięciu. I pomyślałam: „Jak ja przetrwam z tym królewiczem do końca świąt?”

Byłam wściekła

Choinka w końcu stanęła w salonie, bo młody łaskawie postanowił ją ubrać, a potem znosu gdzieś zniknął. Po południu wyszedł z kuchni tak cicho, jakby sądził, że wtopi się w ścianę. A ja lepiłam pierogi, ręce miałam już napuchnięte.

– Może byś stół nakrył? – krzyknęłam przez korytarz.

A gdzie są serwetki? – zapytał leniwie.

– W szufladzie. Tak jak przez ostatnie dwadzieścia lat.

Wyszedł obrażony, jakbym go poprosiła o przekopanie ogródka.

– Jak to ma być ładnie, to daj mi chociaż zdjęcie, jak to chcesz! – jęknął, rozkładając talerze byle jak.

– A może byś raz w życiu sam coś z siebie zrobił, a nie tylko czekał na instrukcje?

– To nie robię nic. Najlepiej.

– Świetnie. Właśnie tak się zachowujesz od początku świąt. Wszyscy pomagają, tylko ty leżysz jak książę w swoim apartamencie i się obrażasz, że ci ktoś przypomniał, że masz ręce.

– Mamo, bo mam wolne. Ty nie musisz aż tak świrować. I tak nikt nie doceni, że się urobiłaś jak wół – rzucił z uśmiechem, który mnie zagotował.

– Doceni? Nie robię tego dla poklasku, tylko żeby rodzina miała normalne święta! Choć zaczynam wątpić, czy w ogóle zasługujesz na to, żeby przy tym stole siedzieć!

– To może nie będę?

– Jak chcesz! – odparłam ostro, a cisza po tym brzmiała groźniej niż jakikolwiek krzyk.

Spojrzał na mnie z wyrzutem

Wigilia minęła w nerwowej atmosferze. Goście udawali, że wszystko w porządku, ja udawałam, że się nie gotuję, a mój syn – że nie widzi, jak bardzo mam go dość. Niby siedział z nami przy stole, niby łamał się opłatkiem, niby coś tam zaśpiewał przy kolędach. Spojrzenia? Zero. Pomoc w sprzątaniu? Też zero. Nazajutrz rano zastałam go w kuchni.

Zrobiłabyś kawy? – zapytał, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.

– A może sam byś sobie zrobił?

– No dobra, zapytałem. Przepraszam, że żyję – mruknął.

Zaparłam się rękami o blat.

– Wiesz co, dość mam. Nie masz wstydu. Przez całe święta nawet nie zapytałeś, czy w czymś pomóc. Nawet naczynia po sobie nie zmyłeś. Co ty sobie myślisz, że dom to hotel z pełnym wyżywieniem?

– O matko, znowu zaczyna się kazanie.

– Nie kazanie, tylko rozmowa, której nie potrafisz przeprowadzić jak dorosły facet. Cały czas tylko: „daj, zrób, podaj, przynieś”. Nawet złożyć życzeń po ludzku nie potrafisz, tylko jak automat. A potem…

Zatrzymałam się, bo spojrzał na mnie z wyrzutem. Już wiedziałam, co zaraz powie.

– A potem? – podpuścił.

– A potem siadasz przy stole jak książę i pytasz, gdzie twoja koperta.

– No ale... czy to coś złego, że chciałem parę groszy na sylwestra?

– Parę groszy?! Ty byś się w ogóle zapytał, czy ktoś może sobie pozwolić, żeby ci dać!

Myślałem, że to taka tradycja…

– Tradycja? To ja zaraz wprowadzę nową tradycję. Zrobisz coś – dostaniesz. Nic nie robisz? To i nic nie dostajesz.

Miałam ochotę zrobić zdjęcie

– No dobra, nie przesadzajmy – burknął, wstając i wychodząc z kuchni jak obrażony panicz. – Przecież nie jestem jakimś pasożytem.

– A kto w takim razie przez trzy dni siedział na kanapie i grał na telefonie? – rzuciłam za nim, a on tylko wzruszył ramionami.

Zamknęłam zmywarkę z takim hukiem, że aż szklanka zadzwoniła w środku. Po chwili usłyszałam, jak wraca do kuchni.

– Słuchaj, może ty masz inne oczekiwania, ale ja… po prostu nie czuję tej całej świątecznej spiny. Wszystko na pokaz, na tip-top, a potem i tak każdy tylko czeka, żeby się rozejść.

– Serio? To myślisz, że ja to robię, żeby mieć później ładne zdjęcia? – obróciłam się do niego. – Ja to robię, bo to jedyny czas w roku, kiedy możemy usiąść razem przy stole. I jak już siedzisz, to mógłbyś nie wyglądać, jakby cię tam przymusowo wstawiono.

– Mamo, kocham cię, ale nie będę udawał, że mam dziesięć lat i się ekscytuję karpiem w galarecie.

Nie musisz się ekscytować. Wystarczy, że nie będziesz traktować tego domu jak hotelu. I mnie jak obsługi.

– Może trochę przesadziłem. Przepraszam – rzucił, jakby mówił do nauczycielki po uwadze w dzienniku.

– Trochę?

Wzruszył ramionami. Poszedł do pokoju, a po chwili wrócił z odkurzaczem. Bez słowa zaczął odkurzać dywan w salonie. Stałam w kuchni, patrzyłam, jak krąży z tym odkurzaczem i miałam ochotę zrobić zdjęcie. Takie rzadkie zjawisko, że aż warte udokumentowania. Po dziesięciu minutach znów przyszedł do kuchni.

To teraz mogę tę kopertę?

– Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem.

Postawiłam mu warunek

– No co? – wzruszył ramionami. – Posprzątałem. Dogadaliśmy się. A ja nie mam własnych pieniędzy, więc pytam normalnie.

Ty to masz tupet – parsknęłam. – Dwie minuty z odkurzaczem i już myślisz, że się zasłużyłeś na premię świąteczną?

– No przecież nie chodzi mi o wielkie kwoty – bronił się. – Chciałem tylko mieć coś na wyjście z chłopakami. Wszyscy coś dostali od rodziców.

– A wszyscy też tak samo siedzieli na kanapie przez całe święta?

– Nie wiem. Nie pytałem ich o grafik obowiązków domowych – odbił piłeczkę, ale widziałam, że zaczyna się lekko czerwienić.

– Słuchaj, nie chodzi o te pieniądze – usiadłam, zdjęłam fartuch. – Ja ci je dam. Dam, bo jesteś moim synem. Nie chcę, żebyś wyrósł na człowieka, który tylko bierze. Bo kiedyś spotkasz kogoś, kogo naprawdę pokochasz. I co? Też będziesz leżał i czekał, aż wszystko samo się zrobi?

– Serio? Teraz mnie uczysz, jak być mężem? – rzucił z przekąsem, ale już bez agresji.

– Nie. Uczę cię, jak nie być łachudrą. Nawet jak się ma dwadzieścia lat.

Spojrzał na mnie z ukosa. Przez chwilę milczał, po czym zapytał:

– Ty myślisz, że ja nie widzę, ile się starasz?

Nie mam takiej pewności.

– Może. Trochę cię doceniam, mamo.

– Trochę?

– No dobra… Bardzo – powiedział cicho.

Wyjęłam kopertę z szuflady.

– To nie za odkurzanie. To za szczerość. A od jutra: normalna pomoc w domu. Bez gadania.

– Obiecuję.

Nie wiem, czy obiecywał szczerze. I po raz pierwszy nie miał w oczach drwiny.

Miałam łzy w oczach

Sylwester przyszedł szybciej, niż się spodziewałam. W domu było cicho, chłopak wyszedł wieczorem z kolegami, ale zanim trzasnęły drzwi, cofnął się do przedpokoju.

– Mamo… jeszcze raz dzięki. Za wszystko – powiedział nieśmiało.

– Za co dokładnie? – podniosłam brwi. – Żebym wiedziała, za co dziękujesz.

– No... za pieniądze. I za to, że jeszcze ci się chce ze mną gadać.

– Gdyby mi się nie chciało, dawno byś dostał jeden bilet w jedną stronę i listę przystanków – odparłam, próbując ukryć uśmiech.

– Serio, wiem, że byłem… trudny. Po prostu czasem się zapominam. Przepraszam.

Nie odpowiedziałam od razu. Przypomniałam sobie, jak w Wigilię byłam na niego wściekła. A teraz? Stał, zapięty pod szyję, fryzura ogarnięta. Mój syn.

– Idź już, bo zaraz ci ten sylwester przejdzie koło nosa – rzuciłam, udając, że muszę poprawić serwetki na stole, żeby nie zauważył, że mi się szkli w oczach.

– No, a ty nie siedź tak sama. Może spotkasz się z sąsiadką?

– Mam książkę, herbatę, telefon. Przeżyję. Baw się dobrze.

Wyszedł. Bez trzaśnięcia drzwiami. I bez tego swojego „cześć” rzuconego przez ramię. Po prostu wyszedł jak ktoś, kto zrozumiał, że dom to nie pensjonat. A ja zostałam na kanapie, z herbatą i spokojem w sercu, pierwszy raz od dawna.

Irena, 54 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama