Reklama

Gdy mój syn przyprowadził ją po raz pierwszy do domu, poczułam lekkie ukłucie zazdrości. Była piękna, elokwentna, urocza w sposób, który działał na wszystkich. Moi znajomi ją uwielbiali, moja siostra od razu nazwała ją „perełką”, a mój mąż był pod ogromnym wrażeniem jej kultury osobistej. Ale ja… ja czułam, że coś tu nie gra. Może to była intuicja, może po prostu doświadczenie życiowe. Nie potrafiłam tego nazwać, ale w jej idealnym uśmiechu kryło się coś nienaturalnego. I miałam rację. Prawda, którą odkryłam, postawiła mnie przed dramatycznym wyborem: lojalność wobec syna czy szczerość.

Reklama

Na pozór była idealna

Zosia pojawiła się nagle, jakby wyjęta z katalogu marzeń każdej matki. Mój syn, Bartek, poznał ją na uczelni, a już po kilku miesiącach wspominał o wspólnej przyszłości. Przyszła do nas na niedzielny obiad w kremowej sukience, z domowym ciastem i uśmiechem, który rozbrajał. Potrafiła rozmawiać o wszystkim: o literaturze, polityce, podróżach. Słuchała z uwagą, zadawała pytania, komplementowała moje dania. Nawet nasz pies, zwykle nieufny wobec obcych, od razu ją polubił.

– Jaka ona cudowna – powiedziała po jej wyjściu moja siostra. – Naprawdę masz szczęście.

Bartek wyglądał na zakochanego po uszy. Widziałam, jak się do niej uśmiecha, jak ją przytula, jak patrzy z dumą, gdy ona mówiła coś błyskotliwego. Mój mąż był zachwycony. Chwalił ją wszystkim znajomym, twierdząc, że „Bartek trafił szóstkę w totka”. Ale mnie coś w niej uwierało. Może to była ta przesadna uprzejmość. Albo sposób, w jaki zawsze mówiła to, co wypadało. Nigdy nic nie umykało jej spod kontroli – ani makijaż, ani zdania. Wszystko było idealne. A ja nie wierzyłam w idealnych ludzi.

Zaczęłam przyglądać się jej uważniej. Nie szukałam na siłę błędów, ale nie potrafiłam wyłączyć tej ostrożności. Każdy jej gest analizowałam podświadomie. Bartek tego nie rozumiał. Uważał, że przesadzam, że jestem zazdrosna, że nie potrafię oddać go innej kobiecie.

– Mamo, nie każda dziewczyna musi cię od razu rozczarować – powiedział pewnego wieczoru.

Milczałam. Bo wiedziałam, że tu chodzi o coś więcej niż tylko moje przeczucia.

Wątpliwości, których nikt nie podzielał

Z czasem Zosia stawała się coraz bardziej obecna w naszym życiu. Pomagała przy świętach, przynosiła drobiazgi bez okazji, wspierała Bartka w jego projektach. Była niemal wzorem przyszłej żony. I może właśnie to mnie tak niepokoiło – jej bezbłędność. Każda teściowa powinna się cieszyć z takiej synowej, ale ja coraz częściej łapałam się na tym, że czekam, aż coś się popsuje.

– Ona ci nic złego nie zrobiła – powtarzał mąż. – Po prostu jesteś zazdrosna.

Zabolało. Nie dlatego, że miał rację, ale dlatego, że czułam się niezrozumiana. Próbowałam z Zosią rozmawiać bardziej szczerze, mniej oficjalnie, ale każda próba kończyła się na grzecznych odpowiedziach i uprzejmym dystansie.

– Pani Elżbieto, bardzo cenię sobie nasz kontakt – mówiła z uśmiechem. – I mam nadzieję, że w przyszłości staniemy sobie naprawdę bliskie.

Słowa ładne, ale bez duszy. Nie widziałam w nich prawdziwego uczucia, tylko wyuczony ton. Zastanawiałam się, czy Bartek tego nie dostrzega. Ale był zbyt zapatrzony. Dla niego Zosia była spełnieniem marzeń – kobieta ambitna, ładna, elokwentna, która nie stawia wymagań, nie narzeka, nie wchodzi w konflikty.

Byłam coraz bardziej osamotniona w moich wątpliwościach. Bliscy zbywali moje uwagi, jakby przemawiała przeze mnie zawiść albo lęk przed utratą wpływu na syna.

– Może ona po prostu jest taka – stwierdziła koleżanka. – Nie każdy musi mieć ciemną stronę.

A jednak moje przeczucie nie ustępowało. Coś mi mówiło, że Zosia coś ukrywa. Że jej idealność to tylko zasłona dymna.

Rysa na obrazie

Pierwszy sygnał przyszedł niepozornie. Byłam z Bartkiem umówiona na kawę w centrum, a on spóźniał się już pół godziny. Postanowiłam pójść kawałek dalej, do księgarni, którą zawsze lubiłam. Tam, w kącie między regałami, zobaczyłam Zosię. Stała tyłem, w eleganckim płaszczu, rozmawiała z kimś przez telefon. Jej głos był inny niż zazwyczaj – ostry, zniecierpliwiony, prawie nie do poznania.

– Powiedziałam ci już, że nie mogę się teraz spotkać. Mam inne obowiązki. Tak, znowu ten dom i jego matka.

Zamarłam. Jej matka? Schowałam się za regałem. Serce waliło mi jak szalone. Słyszałam, jak kończy rozmowę, po czym zmienia ton głosu i rozmawia z ekspedientką o książce, jakby nic się nie stało. Wyszła z uśmiechem. I znów była tą samą Zosią, którą wszyscy znali. Nie powiedziałam nic Bartkowi. Nie wiedziałam jeszcze, co myśleć. Może źle zrozumiałam? Może to nie było o mnie?

Ale coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam szukać. Przypadkiem zajrzałam do jej profilu na portalu społecznościowym i natknęłam się na komentarz od mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Zdziwiło mnie, że Zosia usunęła go po kilku minutach. Zaczęłam sprawdzać dalej. Fragmenty układały się w całość. Wiadomości, które znikały, zdjęcia, które wracały i znikały z profilu.

Wiedziałam, że coś ukrywa. I wiedziałam, że jeśli chcę się dowiedzieć prawdy, muszę wyjść poza ramy tej perfekcyjnej opowieści, którą przedstawiała.

Sekret za zamkniętymi drzwiami

Postanowiłam działać ostrożnie. Nie chciałam rzucać oskarżeń bez dowodów. Pewnego dnia, kiedy Zosia zostawiła u nas swoją torebkę, zauważyłam, że jej telefon ciągle wibruje. Nie jestem dumna z tego, co zrobiłam, ale sięgnęłam po niego. Na ekranie wyświetliła się wiadomość: „Nie zapomnij, że masz mnie. On nie musi wiedzieć wszystkiego”. Nadawcą był ten sam mężczyzna, którego nazwisko pojawiło się w komentarzach.

Później, kiedy została na chwilę sama w salonie, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon. Tym razem nie próbowała nawet udawać miłej. Jej głos był lodowaty.

– Nie, nie kocham go. Ale potrzebuję stabilizacji. On mi ją daje. Musisz to zrozumieć.

Weszłam do pokoju bez pukania. Spojrzała na mnie jakby zamarła. Przez chwilę trwała cisza. A potem uśmiechnęła się, jakby nic się nie stało.

– Coś się stało, pani Elżbieto?

– Nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.

Zastanawiałam się, co robić. Powiedzieć Bartkowi? Ryzykować, że pomyśli, iż wymyślam, że zazdroszczę? Czy milczeć i patrzeć, jak buduje życie na fałszu? Nie spałam przez kilka nocy. W końcu zebrałam się na odwagę.

– Bartek, musimy porozmawiać – powiedziałam mu, gdy byliśmy sami. – Chodzi o Zosię.

Popatrzył na mnie z niepokojem. Wiedziałam, że to, co powiem, może zmienić wszystko. Ale nie mogłam już milczeć.

Wybór, który złamał serce

Rozmowa z Bartkiem była najtrudniejszą w moim życiu. Mówiłam spokojnie, bez emocji. Przedstawiłam mu fakty – wiadomość, rozmowę, zachowanie Zosi. Nie próbowałam go przekonywać. Po prostu przedstawiłam prawdę i zostawiłam decyzję jemu. Siedział w milczeniu przez długą chwilę. Patrzył gdzieś w dal, jakby nagle wszystko straciło sens.

– Jesteś pewna? – zapytał w końcu.

– Tak. Wiem, że to boli. Ale lepiej wiedzieć teraz niż później, kiedy będzie za późno.

Nie chcę w to wierzyć – wyszeptał. – Ale ufam ci.

Kilka dni później Zosia zniknęła z jego życia tak szybko, jak się pojawiła. Nie zrobiła sceny. Nie próbowała się tłumaczyć. Jakby wiedziała, że nie ma już czego ratować. Bartek był przez pewien czas przybity, ale potem… coś się w nim otworzyło. Zaczął mówić o rzeczach, o których wcześniej milczał. O tym, jak bardzo się starał pasować do jej obrazu, jak coraz mniej czuł się sobą przy niej.

Może wcale nie była tą jedyną – powiedział któregoś dnia. – Może po prostu dobrze grała rolę.

Byłam przy nim. Słuchałam. Nie mówiłam „a nie mówiłam”, choć miałam ochotę. Bo w tym wszystkim najważniejsze było, że mi uwierzył. Że wybrał prawdę, choć bolała. Wiedziałam, że być może przez to zawsze będzie pamiętał, że to ja zniszczyłam jego wyobrażenie o niej. Ale wiedziałam też, że czasem miłość matki to powiedzenie prawdy wtedy, kiedy wszyscy wolą żyć w kłamstwie.

Synowa, którą wybrało życie

Minęło kilka miesięcy. Bartek zaczął nowe życie. Skupił się na pracy, zaczął podróżować, odnowił kontakty ze znajomymi. Widziałam, że wraca do siebie – tego prawdziwego, którego dawno nie było. Nie szukał od razu nowej miłości. Potrzebował czasu, by zrozumieć, że nie każda historia kończy się szczęśliwie, ale każda czegoś nas uczy. A ja? Wciąż myślałam o Zosi. Nie z nienawiścią, nie z żalem – raczej z mieszanką smutku i współczucia. Była kobietą, która potrafiła uwodzić słowami, zachowaniem, obrazem idealnej partnerki. Ale nie miała w sobie tego, co najważniejsze – szczerości.

Zastanawiałam się czasem, co by było, gdybym zamilkła. Gdybym pozwoliła tej fasadzie trwać. Może mieliby piękne zdjęcia ze ślubu, może wnuki, może dom z ogródkiem. Ale byłoby to życie na kłamstwie, a ono zawsze w końcu pęka. Lepiej więc było przeżyć ten ból wcześniej niż budować złudzenie. Bartek kiedyś powiedział:

– Wiem, że to było dla ciebie trudne. Ale dzięki temu widzę cię nie tylko jako matkę, ale jako człowieka, który potrafi postawić prawdę ponad wszystko.

Te słowa były dla mnie największą nagrodą. Wiedziałam, że nie straciłam syna – przeciwnie, że nasza relacja stała się głębsza, dojrzalsza. Nie wiem, jaka będzie jego przyszłość. Ale wiem jedno – zasługuje na kogoś, kto będzie przy nim prawdziwie. I kiedy taka kobieta się pojawi, przyjmę ją z otwartym sercem. Bo tym razem to nie ja wybiorę synową. To życie ją przyniesie.

Elżbieta, 63 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama