„Syn rzucił studia, założył warsztat i wziął pierwszą lepszą dziewczynę. Cały nasz wysiłek poszedł na marne”
„Stałam chwilę, patrząc na niego. Mój syn, jedyny. Kiedyś wygrywał konkursy recytatorskie, miał najładniejszy zeszyt w klasie. Teraz wyglądał, jakby nawet nie pamiętał, co to jest imiesłów przysłówkowy. Stać go na więcej! Nie tak go wychowywaliśmy!”.

- Redakcja
Przez większość życia byłam nauczycielką języka polskiego w liceum. Byłam z tych surowych, które uczą porządku, myślenia i składni. I mam wrażenie, że kiedyś to miało sens. Że można było czegoś nauczyć. A dziś?
Dziś siedzę sama w trzypokojowym mieszkaniu, w którym ściany nadal pamiętają śmiech mojego męża i pierwsze kroki mojego syna. Ale od jakiegoś czasu wszystko to jakby się rozmyło. Mąż zmarł pięć lat temu. A Tomek? Tomek postanowił „być sobą”. I w tym cały problem.
Wychowaliśmy go z ambicją. Miał być kimś na poziomie. Kimś, kto nie tylko zna Mickiewicza, ale też zarabia tyle, żeby nie musieć się martwić o kredyt na lodówkę. Od początku wierzyłam, że pójdzie na studia, zrobi magistra, może doktorat. Że wyjedzie na stypendium, pozna kogoś... godnego. Że będę mogła się nim chwalić przy każdej okazji.
A on? Rzucił studia po roku, „bo nie czuł chemii z uczelnią”. Kupił narzędzia, wynajął garaż i założył... warsztat rowerowy. Rowerowy! Nosi dres, rozmawia językiem, którego nie uczą w szkole, a jego dziewczyna – Kasia – to miła, ale prosta dziewczyna, która nie rozpoznałaby Szymborskiej, nawet gdyby ta podała jej rękę.
Nie rozumiem tego. Może nie chcę. Czasem myślę, że gdyby Marian (mój mąż) to widział, złapałby się za głowę. Ale nie żyje. A ja... ja tylko żyję z poczuciem straty. Tej, która przychodzi, gdy własne dziecko idzie w stronę, której nie rozpoznajesz.
Stać go na więcej!
Pojechałam do niego bez zapowiedzi. Nie dlatego, że miałam ochotę go odwiedzić. Raczej dlatego, że miałam dość wyobrażania sobie, co tam robi. Siedzi w tym swoim garażu, z głośnikiem grającym jakieś łupanki, z rękami brudnymi od smaru, naprawia te swoje rowery jakby świat nie miał nic więcej do zaoferowania.
Weszłam do środka i od razu uderzył mnie zapach smaru i kawy w plastikowym kubku. Warsztat wyglądał tak, jak się spodziewałam – rowery na hakach, narzędzia na ścianach, porządek zupełnie inny niż ten, który ja rozumiem. On na mój widok nawet nie udawał zaskoczenia.
– Cześć, mamo – powiedział spokojnie, odkładając klucz francuski.
– To ty tak tu spędzasz całe dnie? – zapytałam z chłodnym tonem.
Wzruszył ramionami. Nie spieszył się z odpowiedzią.
– Pracuję. Klient przyjdzie za pół godziny, muszę skończyć napęd.
Stałam chwilę, patrząc na niego. Mój syn, jedyny. Kiedyś wygrywał konkursy recytatorskie, miał najładniejszy zeszyt w klasie. Teraz wyglądał, jakby nawet nie pamiętał, co to jest imiesłów przysłówkowy.
– Tomek, nie po to z ojcem wychowywaliśmy cię w pewien sposób, żebyś skończył tak. Naprawiając rowery, nosząc dres i... – zamilkłam. Nie chciałam nawet wspominać o tej jego Kasi.
Podniósł na mnie wzrok. Nie było w nim złości, tylko jakiś smutek i może rezygnacja.
– Mamo, to moje życie. Ty już swoje przeżyłaś.
Te słowa zabolały bardziej niż się spodziewałam. Może dlatego, że były prawdziwe. I spokojne. Nie powiedział tego z gniewem, nie próbował mnie obrazić. Po prostu oznajmił fakt, którego ja nie chciałam przyjąć.
– Nie mów tak do mnie – odpowiedziałam cicho. – Nie wiesz, ile poświęciliśmy, żebyś miał wybór. Żebyś nie musiał jak my… żyć przeciętnie.
– A ja właśnie chcę żyć przeciętnie – przerwał mi. – Chcę rano otworzyć warsztat, wieczorem pójść na spacer z Kasią, nie musieć udawać, że jestem kimś, kim nie jestem.
Nie miałam słów. Wyszłam stamtąd szybciej, niż planowałam. W drodze do domu nie włączyłam radia, nie myślałam o zakupach, nie patrzyłam na przechodniów. Wracałam z poczuciem, że mój syn nie jest tym, kim miał być. Ale pierwszy raz pomyślałam, że może wcale nie wiem, kim on naprawdę jest.
Krystyna zauważyła od razu
Zawsze dobrze mi się rozmawiało z Krystyną. Była moją sąsiadką od lat, wdową jak ja, z podobnym bagażem życiowym. Lubiła porządek, ceniła dyskrecję, potrafiła zamilknąć w odpowiednim momencie. Tego dnia zaprosiła mnie na kawę. Wcześniej przyniosłam jej kilka jabłek z targu i tak jakoś się zaczęło.
Usiadłyśmy w jej kuchni, pachniało szarlotką, ale nie miałam apetytu. Od rana chodziłam rozdrażniona. Krystyna zauważyła to od razu.
– Coś się stało?
Wzruszyłam ramionami.
– Byłam u Tomka. W tym jego warsztacie.
Pokiwała głową, nie odzywała się. Czekała.
– Nie mogę zrozumieć, jak można tak... świadomie zejść z drogi, która prowadziła do czegoś więcej. Tyle lat nauki, tyle potencjału. I wszystko po to, żeby kluczem rowery naprawiać.
Krystyna dolała sobie kawy, po czym spojrzała na mnie uważnie.
– A zawiódł cię jako człowiek?
Zamilkłam. Nie spodziewałam się tego pytania. Pomyślałam o tym, jak pomógł sąsiadce na czwartym piętrze wnieść zakupy, jak zadzwonił do mnie na Dzień Matki, chociaż wiedziałam, że nie znosi takich okazji. Przypomniałam sobie, że nigdy nie podniósł głosu, że był obecny na pogrzebie ojca, cały czas obok mnie.
Ale to nie o to chodziło. Znowu poczułam złość.
– Chodzi o to, że mógł być kimś. Mógł coś osiągnąć.
Krystyna przez chwilę milczała.
– Może osiągnął. Tylko nie to, co ty sobie wymyśliłaś.
Poczułam, jak ciśnienie rośnie mi w skroniach. Nie lubiłam, gdy ktoś stawał po jego stronie. Ale jej ton nie był napastliwy. Raczej współczujący.
Wróciłam do domu i długo chodziłam po mieszkaniu, nie mogąc się uspokoić. Niby nic takiego nie powiedziała. Ale pytanie, które mi zadała, nie chciało się wyciszyć. Czy naprawdę zawiódł mnie jako człowiek? Czy mój ból brał się z tego, że on wybrał inną drogę... czy z tego, że nie była to droga, którą ja dla niego zaplanowałam?
Potrzebowałam jego pomocy
Obudził mnie hałas. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do kuchni. Woda lała się spod zlewu, rozlewając się po podłodze i dywaniku. Pękła rura, może uszczelka, nie znałam się na tym. Stałam chwilę, patrząc, jak powoli zalewa szafki. Woda sięgała już nóg stołu.
Zadzwoniłam do spółdzielni. Automat. Zostaw wiadomość po sygnale. Północ minęła, była środa. Sąsiad z dołu nie odbierał. Zresztą, kto normalny wzywa sąsiada w środku nocy?
Stałam w kuchni po kostki w wodzie i czułam się tak bezradna, jak wtedy, gdy zmarł Marian. Albo gorzej, bo teraz nie było nikogo, kto by wiedział, co robić. Przez kilka minut chodziłam z telefonem w ręce, wpisując numery hydraulików z internetu, ale nikt nie odbierał. Patrzyłam na ekran, aż w końcu nacisnęłam jego numer.
Odebrał po trzech sygnałach.
– Mamo? Wszystko w porządku?
Nie umiałam od razu mówić. Głos mi się załamał.
– Tomek… ja… potrzebuję pomocy.
Nie pytał, co się stało. Nie miał pretensji. Nie powiedział: „a nie mówiłem”. Po prostu odparł:
– Już jadę.
Czekałam przy drzwiach, trzęsąc się ze zdenerwowania. Był po dwudziestu minutach. W tym samym dresie, którego tak nie lubię. Miał ze sobą torbę z narzędziami. Nie mówił nic. Otworzył szafkę pod zlewem, zakręcił wodę w zaworze, wyjął z torby latarkę. Pochylił się i przez chwilę tylko słychać było odgłos narzędzi i kapanie.
– Muszę uszczelnić i sprawdzić syfon. Zostaniesz tu?
Skinęłam głową. Po pół godzinie wszystko było zrobione. Posprzątał wodę, wymienił ręczniki, które rzuciłam na podłogę. Potem zrobił herbatę. W tej samej kuchni, w której tak często siedzieliśmy w trójkę.
Usiadł naprzeciwko mnie. Był zmęczony, ale spokojny.
– Może nie jestem taki, jak chciałaś – powiedział cicho. – Ale zawsze będę twój.
Spojrzałam na niego. Nie przez pryzmat ocen, oczekiwań, ambicji. Zobaczyłam chłopaka, który w środku nocy przyjechał do matki, bo ta nie miała już nikogo innego. I wtedy coś zrozumiałam.
Położyłam dłoń na jego ręce. Nie mówiłam nic. Nie trzeba było. Patrzyłam na syna. I pierwszy raz od lat – poczułam ciepło.
Nie chciałam słuchać
Po jego wyjściu długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam, jak mieszkanie wraca do ciszy. Woda już nie kapała. Światło w kuchni zgaszone.
Myślałam o nim. Nie o Tomku, który prowadzi warsztat rowerowy i chodzi w dresie. Myślałam o tym chłopcu, którego uczyłam czytać na książkach, które sama kiedyś kochałam. O tym, który spadał z roweru i zamiast płakać, krzyczał, że spróbuje jeszcze raz. O jego wypracowaniach, pełnych błędów, ale zawsze pisanych z sercem. O wieczorach, kiedy siadał obok mnie na kanapie, udając, że interesuje go, co gotuję na jutro.
Pamiętałam, jak po śmierci Mariana zacisnęłam zęby i postanowiłam, że wszystko musi mieć sens. Że przynajmniej Tomek osiągnie coś więcej niż my. Że nie pozwolę mu zboczyć z drogi. Że go ochronię.
Tylko... przed czym? Przed życiem, które nie pasuje do mojej wizji? Przed sobą?
Miał wtedy dwadzieścia dwa lata i chciał rzucić studia. Próbował mi tłumaczyć, że się męczy, że nie wie, po co to robi. Nie chciałam słuchać. Patrzyłam na niego i widziałam zdradę. Jakby wybrał inne życie po to, żeby miało mnie zaboleć.
Zaczęłam wtedy odsuwać się od niego. Nie nagle. Stopniowo. Najpierw przestałam dzwonić co tydzień. Potem nie pytałam o jego sprawy. W końcu ograniczyłam nasze rozmowy do grzecznościowych życzeń. Wmawiałam sobie, że tak jest łatwiej.
Ale tej nocy, kiedy usiadł obok mnie, zmęczony i cichy, z herbatą w ręku i spokojem, którego tak mu zazdrościłam – coś się zmieniło. Uświadomiłam sobie, że moje rozczarowanie to nie kara za jego decyzje. To mój egoizm.
Zaprosiłam jego dziewczynę
Zaprosiłam Kasię na herbatę, choć kosztowało mnie to więcej, niż myślałam. Przyszła punktualnie, w zbyt cienkiej kurtce i z uśmiechem, który wydawał się za szeroki, jak na tę sytuację.
– Dzień dobry, pani Heleno – powiedziała, stając w progu jak uczennica wezwana do odpowiedzi.
– Wejdź – rzuciłam i wskazałam stół. – Naleję herbaty.
Była spięta. Ja też. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, dłonie oparła na kolanach.
– Cieszę się, że się widzimy – odezwała się po chwili ciszy.
Spojrzałam na nią. Młoda, serdeczna twarz.
– A ja nie jestem taka straszna, jak myślisz – odpowiedziałam bez przekąsu.
W jej spojrzeniu pojawiło się coś w rodzaju ulgi. Rozmawiałyśmy o rzeczach błahych: o pracy, o pogodzie, o rowerach. Ale w tym wszystkim czułam coś więcej. Spokój, jakiego od dawna nie miałam w tej kuchni.
Zrozumiałam, że ona daje Tomkowi coś, czego ja nie umiałam – prostą akceptację. I może właśnie dlatego jest dla niego ważna. I chociaż trudno to przyznać, to myślę, że mogę się od niej tego uczyć.
Helena, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zmusza mnie do oszczędzania, a sam kupuje gry komputerowe za setki złotych. Postawiłam sprawę jasno”
- „Teściowa planuje nasze weekendy, obiady i zakupy. Nie lubię trójkątów, dlatego postawiłam mężowi ultimatum”
- „Teściowa zdradziła moją tajemnicę z uśmiechem na twarzy. Patrzyłam tylko, jak mąż blednie”