„Syn w Dzień Matki wolał być u swojej teściowej. Liczyłam na tulipana i całusa, a dostałam wielkie rozczarowanie”
„Zawsze wierzyłam, że matka i dziecko to coś więcej niż codzienność. Że istnieje między nami nić, której nie da się niczym przeciąć. Dlatego to oczekiwanie bolało tak bardzo. Bo przez tyle lat byłam pewna, że dla Michała jestem nie do zastąpienia. Był tylko mój – mój chłopiec, mój syn, moja duma”.

- Redakcja
Dzień Matki od lat wyglądał u mnie tak samo. Wstawałam wcześniej, zaparzałam herbatę, ścierałam kurz z ramek na komodzie. Drobne gesty, rytuały, które nie miały większego znaczenia dla nikogo poza mną. Ale dla mnie… były jak zaklęcia przywołujące obecność Michała. Mój syn zawsze pamiętał. Nawet wtedy, gdy wyjechał na studia, nawet gdy urodziła się jego córka. Miałam wrażenie, że jestem wciąż tą samą matką, tą najważniejszą, której nic nie mogło zająć miejsca.
Tego dnia jednak coś było inaczej. Godziny mijały, a drzwi pozostawały zamknięte. Nie zadzwonił dzwonek, nie zaszeleściły papierki z czekoladek. Stół – jak zwykle przykryty białym obrusem – wyglądał smutno i zbyt czysto. Herbatę piłam sama, drożdżowe ciasto czekało nietknięte. Zegar w kuchni tykał uporczywie, jakby liczył każdą minutę mojego oczekiwania. Michał nie odbierał. Myśli kłębiły mi się w głowie. Może się spóźni? Może coś się stało? Ale z każdą godziną przychodziło nowe uczucie – ciche, niepokojące. Co, jeśli dziś nie przyjdzie wcale?
Zawsze wierzyłam, że matka i dziecko to coś więcej niż codzienność. Że istnieje między nami nić, której nie da się przeciąć, choćby życie próbowało. I może dlatego to oczekiwanie bolało tak bardzo. Bo przez tyle lat byłam pewna, że dla Michała jestem nie do zastąpienia. Był tylko mój – mój chłopiec, mój syn, moja duma. I teraz po raz pierwszy zadrżałam z niepewności.
Czy to ja zrobiłam coś nie tak?
Odebrałam dopiero po trzecim sygnale. Nie chciałam odebrać od razu. Chciałam, żeby chociaż trochę się postarał, poczuł, że musi do mnie zadzwonić więcej niż raz.
– Mamo, dziś jesteśmy u teściowej, wiesz, jak to jest... – jego głos był miękki, ale szybki. Jakby się spieszył. Jakby chciał mieć to już z głowy.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Aha. Oczywiście – wymamrotałam. Czułam, jak uginają się pode mną kolana.
– Smacznego.
– Zadzwonię później, dobrze? – dodał.
Nie odpowiedziałam. Tylko się rozłączyłam. Bez łez. Bez krzyku. Po prostu – cisza. Usiadłam na kanapie, dłonie ułożyłam na kolanach jak dziecko, które czeka na reprymendę. Patrzyłam w lustro naprzeciwko, ale nie widziałam siebie. Widziałam kobietę, która nie wiedziała, kiedy przestała być najważniejsza. Kiedy z pierwszej stała się drugą. Rezerwową.
– A przecież miałeś być moim synkiem na zawsze – powiedziałam do odbicia. – Na zawsze.
Czy to ja zrobiłam coś nie tak? Czy może to tak działa? Syn dorasta, zakłada rodzinę i... odchodzi? Ale przecież ja też kiedyś miałam matkę. I nigdy jej nie zostawiłam.
Jakbym już nie była sobą
Usiadłam przed lustrem z filiżanką zimnej już herbaty. W odbiciu widziałam obcą osobę, jakbym już nie była sobą. Zmarszczki wokół oczu, cień zmęczenia pod nimi. Ale to nie te oznaki starości bolały najbardziej. W lustrze widziałam kadry z przeszłości.
– Mamo, nie chcę iść do przedszkola! – wołał kiedyś Michał, chowając się za firanką.
– Pójdziesz, kochanie. I będziesz dzielny. A ja przyjdę po ciebie pierwsza – mówiłam, całując go w czoło.
Wspomnienia mieszały się z teraźniejszością. Tamten Michał – mój synek – był wciąż dla mnie jak żywy.
– Tylko ty mnie nigdy nie zostawisz, mamo – powiedział mi, kiedy miał złamane serce w liceum. Leżał z twarzą wtuloną w moje ramiona i płakał jak dziecko.
A teraz? Teraz nie było mnie nawet przy jego stole.
– Wiesz, jak to jest – usłyszałam znowu jego wczorajsze słowa, jak echo uderzające o ściany.
– Nie, synku. Nie wiem, jak to jest – powiedziałam cicho, już nie do lustra, a do pustki.
Bo nie znałam uczucia bycia tą drugą. Nigdy nią nie byłam. Dla nikogo. Może po prostu powinnam umieć zejść ze sceny. Dać miejsce innej kobiecie. Ale przecież ja nawet nie wiedziałam, kiedy mnie z niej wypchnięto.
Byłam zazdrosna i urażona
Kolejny dzień. Taki sam jak wczoraj. Tylko bez nadziei, że ktoś zapuka do drzwi. Dom był wysprzątany. Pościel pościelona, firany świeżo wyprane. Jakby ktoś miał przyjść. Jakbym wciąż liczyła, że może się zjawi.
– Przestań się łudzić – powiedziałam głośno sama do siebie.
Usiadłam na sofie. Patrzyłam na zasłony, które sama szyłam jeszcze za czasów, gdy Michał był dzieckiem. Na parapecie stały figurki, które kiedyś mi przynosił.
– Mamo, ta wygląda jak ty, jak jesteś zła! – śmiał się wtedy, podając mi porcelanową kobietkę z groźną miną.
Teraz już nie przynosił nic. Nawet go tu nie było. I tak przyznam przed sobą po raz pierwszy – zazdrościłam tej kobiecie, jego teściowej.
– Głupie to, Renata – skarciłam się półgłosem. – Ale prawdziwe.
Ona miała go przy stole. Ja miałam tylko suchą wiadomość od jego żony. Zazdrość nie była uczuciem, które znałam. Byłam dumna z bycia matką, z tego, że dałam radę sama. Ale teraz ta zazdrość rosła jak chwast. Karmiła się milczeniem.
– Czy ja kiedykolwiek zostawiłam mamę w Dzień Matki? – zapytałam sama siebie. – Nie. Bo wiedziałam, że ten dzień to coś więcej. To przypomnienie, że wciąż się istnieje. Że jest się ważnym. Dla kogoś.
Wstałam i spojrzałam przez okno. Na podwórku bawiły się dzieci. Jedno z nich powiedziało: „Mamo!” i serce mi się ścisnęło.
– Może czas przestać być tylko matką – szepnęłam, ale nawet nie wiedziałam, co to miałoby znaczyć.
Nie chodziło mi o kwiaty
Dzwonek do drzwi rozległ się późnym popołudniem. Nie spodziewałam się nikogo. Podeszłam powoli, jakby każde uderzenie serca mówiło mi, że lepiej nie robić sobie nadziei. Otworzyłam. Michał. Stał na wycieraczce, z bukietem bzu, zmieszany, z opuszczonymi ramionami.
– Mamo… Przepraszam. Wiem, że zawiodłem.
Spojrzałam na niego, a potem na kwiaty. Pachniały pięknie. Jak zawsze.
– Kasia... uparła się. A ja nie chciałem się z nią kłócić. Ale wiem, że powinienem być u ciebie – mówił, jakby każdy wyraz ważył tonę.
Wpuściłam go do środka. Kwiaty postawiłam w wazonie, ale bez entuzjazmu. Bo nie o kwiaty w tym wszystkim chodziło.
Usiedliśmy w kuchni. Michał patrzył na mnie, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Wiem, że jesteś mężem, ojcem, zięciem – zaczęłam. – Ale ja wciąż jestem matką. I choć raz w roku chcę czuć, że jestem dla ciebie najważniejsza. Przynajmniej przez chwilę.
Kiwnął głową. Milczał.
– Wiesz, jak to jest – powtórzyłam jego słowa z telefonu. – Pamiętasz? Tak powiedziałeś. I wiesz co? Nie wiem, Michał. Naprawdę nie wiem.
Wziął moją dłoń.
– Naprawdę mi przykro, mamo.
Spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich coś, czego kiedyś nie było. Dorosłość? Zmęczenie? A może tylko ulgę, że nie krzyczałam. Ale we mnie coś się już przesunęło. Jak cegła w ścianie, która nie wróci już na swoje miejsce.
Muszę odnaleźć się w nowej roli
Minęło kilka dni. Michał dzwonił, jakby częściej niż zwykle. Pytał, czy może wpaść, czy czegoś nie potrzebuję.
– Może w niedzielę? – zaproponował.
– Nie wiem, Michał. Zobaczę, jak się będę czuła – odpowiedziałam spokojnie.
W słuchawce zapanowała cisza. Taka, która mówi więcej niż słowa.
– Chciałbym, żebyśmy porozmawiali, mamo. Tak naprawdę – rzucił ostrożnie.
– Ja już wszystko powiedziałam – odparłam. – Teraz czas, żebyś ty posłuchał. Siebie.
Bo ja już zrozumiałam. Zrozumiałam, że nie jestem już w centrum. Jestem tłem. I to naturalna kolej rzeczy, choć boli tak samo, jakby ktoś właśnie zabrał mi część tożsamości. Wcześniej byłam matką na pełen etat. Pierwszą do każdej troski, pierwszą do każdej radości. Teraz byłam wspomnieniem. Kimś, kogo się odwiedza raz w miesiącu, po drodze.
Spojrzałam na siebie w lustrze. Ta sama twarz, ale oczy już inne. Mądrzejsze? Może tylko bardziej ostrożne.
– Mamo, kocham cię – powiedział Michał jeszcze raz, cicho, prawie szeptem.
– Ja ciebie też – odpowiedziałam. – Ale muszę nauczyć się kochać też siebie równie mocno.
Pomyślałam wtedy, że teraz pora odnaleźć siebie na nowo. Już nie jako matkę. Ale jako kobietę, która – choć nie jest już tą pierwszą – nadal ma prawo istnieć. I czuć.
Renata, 62 lata
Czytaj także:
- „Mieszkam w muzeum PRL-u i wstydzę się tego. Ciasna kawalerka z rodzicami to nie miejsce dla młodego studenta”
- „Osiedle łanowe na Mazowszu miało nam dać luksusowe życie. Szybko zrozumiałam, że w takie mieszkanie to zwykła trumna”
- „Mama gardzi moim chłopakiem i wolałaby dla mnie dzianego prawnika w mokasynach. Ale ja nie chcę nudnego gogusia”