„Syn wpadł w złe towarzystwo. Straciłam wszelką nadzieję, że wyjdzie na ludzi”
„Kiedy odszedł mój syn, straciłam wszelką nadzieję na szczęście. Niedługo później w naszym życiu pojawiła się Ala i znów mogłam się uśmiechać”.
- Marzena, 37 lat
Targa mną wielka rozpacz. Rok temu mój syn zginął w wypadku samochodowym. Myślę, że to była jego wina. Kiedy przyszła wiadomość o jego śmierci, najpierw spytałam, czy ktoś jeszcze ucierpiał w wyniku tego zdarzenia. Na szczęście nikt postronny nie odniósł obrażeń. Nie uwierzycie, ale ucieszyłam się, że Alik nie żyje. Wyrodna matka, powiecie.
Zamienił się w chuligana. Jakby coś w niego wstąpiło
Od dnia swojego urodzenia Alik był chorowitym dzieckiem. Kiedy jednak odcierpiał swoje, stał się okazem zdrowia. Wyrósł na dobrego chłopca, który nigdy nie mógł przejść obojętnie koło skrzywdzonego zwierzaka. Może dlatego w naszym domu zawsze było pełno jeży, kotów, psów czy wron.
Kiedyś poszliśmy razem do weterynarza z kolejnym znalezionym chorym kotem. Lekarz jak zwykle zajął się zwierzakiem, a potem popatrzył na mojego synka i powiedział, że za to, że Alik jest takim opiekunem braci mniejszych, da mu medalik ze św. Franciszkiem ze specjalną dedykacją. I wyjął z szuflady pudełeczko. W środku był srebrny medalik ze świętym z wygrawerowaną z tyłu dedykacją: „Alikowi, przyjacielowi życia”. Kupiłam srebrny łańcuszek i Alik, dumny i wzruszony, zawiesił medalik na szyi. Nigdy go nie zdejmował. Nawet wtedy, kiedy już nie był obrońcą życia.
Nie wiem, co zrobiłam nie tak. Chociaż wszyscy mówią, że to nie moja wina. Nie mogę pojąć, że chłopiec, który był grzeczny i nie sprawiał kłopotów, tak nagle mógł się zmienić. Zaczęło się w liceum. Syn wpadł w złe towarzystwo. W połowie pierwszej klasy jakby wstąpił w niego diabeł.
– Pani syn był prowodyrem niezbyt miłego zajścia – usłyszałam, gdy jego wychowawczyni wezwała mnie do szkoły. – Przyłapano go z uczennicą ze starszej klasy na zapleczu szatni. Oboje byli bez ubrań, w sytuacji bardzo jednoznacznej. Są młodzi, najwidoczniej zbyt wcześnie krew zaczęła w nich szybko krążyć. To można jeszcze wytłumaczyć, ale nie alkohol. Byli w takim stanie, że musiało ich zabrać pogotowie.
Kolejne wezwanie do szkoły dostałam po tym, jak Alik pobił z kolegami jakiegoś ucznia. Jak się okazało, wraz z kilkoma chłopakami wymuszał od innych codzienny haracz. Ci, którzy nie chcieli płacić, byli bici. Dziewczynom wystarczała groźba. Tak działała banda Alika. Mój mąż próbował to załatwić pasem. Aż kiedyś Alik przestał uciekać. Stanął na wprost ojca i gdy ten go okładał, patrzył na niego z pogardą, a potem rzucił nienawistne:
– Nic mi nie możesz zrobić, a ja już się ciebie nie boję.
Próbowaliśmy o niego walczyć
Poszliśmy z synem do psychologa. Okazało się, że jest podatny na wpływ innych. Próbowaliśmy wysyłać go na terapie, łagodnie tłumaczyć, dawać mu przykład, prosić i przekupywać... Wszystko na nic. Chuliganić nie przestał, do tego doszło wagarowanie. Po paru miesiącach syn został karnie wydalony z pierwszej szkoły. Potem z drugiej i trzeciej. Wreszcie przyjęto go z łaski do zawodówki, gdzie mógłby wyuczyć się krawiectwa, ale wytrzymał tam trzy miesiące.
Z czasem ja też stałam się częstym gościem w naszej komendzie dzielnicowej. Policjanci podziwiali moje samozaparcie i to, że nie rezygnowałam z walki o syna. Pewnego dnia jeden mi nawet powiedział:
– Gdyby tak wszyscy rodzice walczyli o swoje dzieci, to z pewnością mielibyśmy o 80 procent mniej pracy.
Fakt, walczyłam o niego ze wszystkich sił, a mąż wspierał mnie, z nie mniejszą determinacją. To wszystko wyglądało tak, jakbyśmy z całych sił dmuchali w alarmowy gwizdek, a Alik nas nie słyszał. Pewnego dnia zauważyłam, że nasz syn chwieje się na nogach, jakby pił alkohol. Co jest?! Zawołałam męża.
Zaczęłam błagać Alika, żeby się opamiętał. Tłumaczyłam, że to droga donikąd. Jeszcze kilka lat takiego życia, a jak nic wyląduje w szpitalu z dziurami w mózgu, zaśliniony i niewiedzący, co się z nim dzieje. Tej samej nocy usłyszałam głośny płacz syna. Byliśmy sami w domu, mąż pracował na nocnej zmianie. Poszłam do pokoju Alika. Jak za dawnych lat leżał w łóżku i patrzył na maskotkę – misia o imieniu Krzyś, który stał obok na szafce nocnej.
Kiedy mój synek podrósł, miałam zamiar mu kupić większą zabawkę, ale on chciał tylko tę. Co wieczór stawiał misia na szafce nocnej obok łóżka. Gdy spytałam, dlaczego tak robi, powiedział, że to miś bohater, który broni jego sny przed złymi duchami.
– Prosiłem, żeby mi pomógł – teraz Alik zaniósł się szlochem – ale Krzyś już nie chce ze mną rozmawiać! Powiedział, że muszę odejść, bo zamknąłem wszystkie drzwi. Ale niedługo potem wrócę i wtedy nie będziesz już na mnie zła…
– O czym ty, synku, mówisz? – starałam się go uspokoić.
– Kiedy mnie znajdziesz, znowu cię pokocham, ale teraz nie mogę.
Sekundę później odepchnął mnie i kazał wynosić się z jego pokoju.
Trzymałam go za rękę, gdy stał na skraju przepaści
Następnego dnia zniknął z domu. Przeczulona, natychmiast poszłam do naszego dzielnicowego i opowiedziałam mu o wszystkim. Ponieważ Alik przez trzy kolejne noce nie wrócił na noc do domu, policjanci rozesłali po Polsce informację, że jest nieletnim uciekinierem. Podano też jego szczegółowy rysopis.
Tydzień później, gdzieś na drugim krańcu Polski, znaleziono go w melinie. Wtedy pomyślałam, że powinnam była bardziej pilnować Alika. Wciąż jeszcze miałam nadzieję, że jeszcze uda mi się chwycić go za rękę i nie pozwolić, żeby wpadł w przepaść, na której skraju właśnie stanął.
Poszłam na bezpłatny urlop i robiłam wszystko, by nie odstępować Alika ani na krok. Stałam się jego kamieniem u nogi. Chodziliśmy po lekarzach i psychologach. Ci ostatni też byli zaskoczeni, że ktoś z aż taką determinacją może walczyć o życie i zdrowie własnego dziecka.
Po trzech miesiącach wszystko zdawało się wracać do normy. Jakby iskry zła zniknęły ze spojrzenia mojego dziecka. Nie ukrywam, że we mnie i w mężu zatliła się cicha nadzieja na dobry początek nowego. Czas pokazał, jak bardzo się myliliśmy... Alik tylko przyczaił się w sobie i znowu mnie z mężem oszukał.
Pewnego dnia Alik wyszedł na dwór, żeby sobie pochodzić wokół domu. Przed wyjściem jakiś czas spędził w kuchni. Coś mnie tknęło i poszłam sprawdzić blaszane pudełko, w którym trzymamy pieniądze na życie. Schowek był pusty. Pozostało mi tylko bezradnie czekać, aż zadzwonią z policji i powiedzą, gdzie znaleźli mojego chłopca. Tym razem jednak dostałam telefon z pogotowia. Okazało się, że Alik ukradł jakiś samochód z pobliskiego parkingu i ruszył w kierunku trasy wylotowej z miasta. Rozbił się na trzecim skrzyżowaniu. Obok niego na siedzeniu leżały pieniądze, które nam ukradł.
Jak ja teraz mam żyć, kiedy straciłam ukochanego syna? Jak mam patrzeć na siebie w lustro, gdy wiem, że nie zrobiłam wszystkiego, żeby nie doszło do tragedii?.
Staramy się żyć normalnie
Wróciłam do pracy, ale jestem cieniem człowieka. Niedługo po śmierci mojego syna, zaczęliśmy chodzić z mężem na terapię. Jedyną pociechą w tym wszystkim jest fakt, że mamy w sobie ogromne oparcie. Nie powinniśmy mieć do siebie żalu.
Mniej więcej pół roku po tragedii, bo tak nazywamy śmierć naszego dziecka, przeczytałam w gazecie, że na adopcję czeka wiele dzieci w sierocińcach. Pokazałam mężowi artykuł, a on przeczytał go z uwagą. Kiedy skończył, spojrzeliśmy na siebie. Nie potrzeba było słów, podjęliśmy decyzję o adopcji malucha.
Nie stawialiśmy warunków, czy to ma być chłopiec, czy dziewczynka. Przeszliśmy pozytywnie wszystkie procedury sprawdzające. W dużej mierze pomogła nam w adopcji opinia policji, w której doceniono moją pełną determinacji walkę o zdrowie i życie Alika. W końcu otrzymaliśmy zgodę. Dowiedzieliśmy się, że przydzielono nam do adopcji pięcioletnią dziewczynkę. Ma na imię Ala.