Reklama

Mój syn Maks jako jedynak – wyczekany, wytęskniony, prawie cudem – miał wszystko, czego zapragnął. Nowy rower, choć jeszcze dobrze nie jeździł na starym. Słodycze, kiedy tylko prosił, bo przecież dzieciństwo musi mieć smak. Wakacje all inclusive, by poznawał świat. Paweł powtarzał, że skoro możemy mu dać lepsze rzeczy, niż nam dawano, to mamy obowiązek to robić. Ja się bałam, że gdy mu czegoś odmówię, pomyśli, że był mniej kochany, mniej ważny.

Reklama

Nie mogłam spać

Teraz zbliżała się jego pierwsza Komunia Święta. Dla mnie wydarzenie o ogromnym znaczeniu. Moment przejścia, symboliczny krok w dorosłość ducha. Chciałam, żeby był to dzień czysty, duchowy, nasycony sensem. Zaczęliśmy przygotowania – garnitur, dekoracje kościoła, menu. Szeptane rozmowy między mamami w szkole o prezentach: „Nasza Zosia dostanie quada”, „Ja zamówiłam mu drona i nowy iPhone”, „PS5 to już standard”. Czułam, jak zaciska mi się żołądek.

Maks nie mówił o Bogu ani razu. Nie zapytał, czemu to właściwie robi, ale dokładnie wiedział, co chce dostać: konsolę, smartwatcha i nową hulajnogę elektryczną. Miał nawet listę, jak na święta. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o tym, co znaczy komunia, spojrzał na mnie, jakbym mówiła po chińsku.

Tamtego dnia obudziłam się przed wszystkimi. Niby wszystko było gotowe – ubrania wyprasowane, catering potwierdzony, tort w lodówce. Ale czułam napięcie, którego nie potrafiłam nazwać. W kuchni zrobiłam kawę, usiadłam przy stole i przez chwilę po prostu patrzyłam w okno. Wiedziałam, że ten dzień zostanie z nami na zawsze. Ale nie miałam już pewności, czy z dobrych powodów.

Miało być wyjątkowo

Maks wyskoczył z łóżka jak sprężyna. Ubrał się z entuzjazmem, włożył białą koszulę i spojrzał na siebie w lustrze z błyskiem w oku. Był podekscytowany, ale nie duchowo. Nie pytał o mszę, o księdza, o hostię. Pytał, czy po wszystkim będą już prezenty. Powstrzymałam się od uwagi. Powiedziałam tylko, że ma być grzeczny i uważny. Pokiwał głową, ale widziałam, że myślami był już przy pakunkach.

W kościele wszystko wyglądało jak z obrazka. Dziewczynki w białych sukienkach, chłopcy jak mali panowie, a dorośli z komórkami, gotowi uchwycić każdą chwilę. Ksiądz mówił pięknie, wzruszająco. Mówił o obecności Boga, o czystości serca, o pokorze. Patrzyłam na Maksa i zastanawiałam się, czy chociaż część tych słów do niego dociera. Kiedy podchodził do ołtarza, miał poważną minę. Ale kiedy wracał, mrugnął do mnie porozumiewawczo i uśmiechnął się szeroko. Jakby właśnie zaliczył egzamin.

Po mszy pojechaliśmy do restauracji. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Balony, kwiaty, menu ustalane miesiącami. Goście zadowoleni, a Maks nie mógł się już doczekać momentu wręczania prezentów.

Był materialistą

Kiedy w końcu przyszła ta chwila, podszedł do pierwszego pakunku z dziecięcą ekscytacją. Otwierał je jeden po drugim, komentując głośno zawartość.

– To tyle? – zapytał, wyraźnie rozczarowany, trzymając w ręku Pismo Święte.

– Kupiłam to z myślą o tobie – odpowiedziała babcia z lekkim uśmiechem. – To piękne wydanie, z ilustracjami.

– Znowu książka? – powiedział głośno. – A gdzie konsola? Przecież mówiłem, że chcę Play Station!

Zamarłam. Goście zamilkli. Paweł milczał, ale widziałam, jak zaciska dłonie na kolanach. Maks spojrzał na babcię i dodał z nieskrywaną pretensją:

– Czemu się nie postarałaś?

Zapadła cisza. Ciocia odłożyła widelec, ktoś się nerwowo zaśmiał, ale nikt nie odpowiedział. Dzień, który miał być piękny, duchowy, znaczący, właśnie zmienił się w coś trudnego do uniesienia. Stałam przy tym stole, wśród ozdób i prezentów, i miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Daliśmy mu nauczkę

Goście wyszli. Balony powoli traciły powietrze, a w salonie panowała ciężka cisza. Talerze czekały na zmywanie, ale nikt nie miał siły się ruszyć. Siedziałam w kuchni, dłubiąc łyżeczką w zimnej kawie. Paweł krążył bez słowa, pakując prezenty do dużego worka na śmieci.

– Nie wierzę, że on tak powiedział… Do własnej babci – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do niego.

– Zrobiliśmy z niego potwora. Czas to zatrzymać – odpowiedział cicho.

– Chcesz zabrać mu wszystko?

– Nie. Chcę mu coś oddać. Poczucie granic.

Patrzyłam na niego długo. W końcu skinęłam głową. Następnego dnia wzięliśmy worek, w tajemnicy przed nim spakowaliśmy wszystkie prezenty komunijne i pojechaliśmy. Zawieźliśmy wszystko do domu dziecka. Wchodząc, poczułam ulgę, której się nie spodziewałam. Wracając, Paweł trzymał mnie za rękę. Nie powiedzieliśmy ani słowa.

Nic nie zrozumiał

Wróciliśmy późnym wieczorem. Po powrocie ze szkoły Maks ani razu się nie odezwał. Wszedł do domu jak obrażony dorosły. Od razu zauważył, że prezentów nie ma.

– Gdzie są moje prezenty? – zapytał ostro, patrząc na nas z podejrzliwością.

– Pojechały tam, gdzie dzieci czekają na cokolwiek z nadzieją – odpowiedziałam spokojnie.

– Jak to?! To było moje! – krzyknął, a jego twarz poczerwieniała.

Patrzył na nas z niedowierzaniem. Zaczęły mu drżeć usta.

– Nie zrozumiałeś, czym miała być ta chwila – powiedziałam. – Zawiodłeś nas.

– Zawiodłem? Bo nie dostałem tego, co chciałem?

– Bo nie widziałeś nikogo poza sobą – odpowiedziałam. – To nie miał być dzień prezentów, tylko wiary. Tego, co niewidzialne.

Maks odwrócił się na pięcie, pobiegł do swojego pokoju i trzasnął drzwiami. Długo potem słychać było tylko jego szlochanie. Usiadłam na podłodze w korytarzu. Po raz pierwszy pomyślałam, że być może straciłam go nie wtedy, kiedy krzyczał, ale dużo wcześniej – kiedy przestaliśmy z nim rozmawiać o tym, co naprawdę ważne.

Byliśmy sobie winni

Nie spałam tej nocy. Leżałam w ciemności i słuchałam cichego szmeru w pokoju obok. Czasem coś zaskrzypiało, czasem Maks się poruszył. Ale nie płakał już. Ja też nie. Tylko myślałam.

Wracałam pamięcią do tych wszystkich chwil, kiedy zamiast rozmowy dawaliśmy mu coś w ręce. Kiedy cieszył się, bo otwierał kolejne pudełko, a nie dlatego, że coś zrozumiał. Może baliśmy się jego smutku bardziej niż on sam. Może uciszaliśmy jego pytania rzeczami, bo tak było łatwiej. Bo w pośpiechu nie umieliśmy zatrzymać się i usiąść z nim naprawdę. A może to był nasz sposób, żeby zagłuszyć własne wyrzuty sumienia.

Wstałam. Weszłam cicho do jego pokoju. Siedział przy oknie, skulony, patrzył gdzieś w ciemność. Nie odwrócił się, kiedy usiadłam obok. Nie powiedział nic. Ja też nie. Po prostu byłam. Ta cisza była ciężka, ale inna niż wcześniej. Była prawdziwa. Nie udawaliśmy, że wszystko jest w porządku.

W tej ciszy poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Może to był początek.

Zuzanna, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama